Przymknęła oczy. Musiała być ostrożna.
— Chciałabym, ale… Mam randkę z kolegą z pracy. — Poklepała Russella po kolanie. — Muszę mu powiedzieć, że nie jestem zainteresowana. Poniedziałek i wtorek za to mam wolne.
— W poniedziałek jesteśmy już umówieni na obiad — przypomniał jej.
— W takim razie we wtorek kolacja.
— Zaraz zadzwonię do Sails i zarezerwuję stolik na ósmą. Miasto będzie pełne głodnych reporterów.
Skinęła głową.
— A ja będę już znała wielką tajemnicę.
— Poznasz ją jutro przed dziesiątą, jeśli tylko włączysz wiadomości. Możesz też zaczekać i pozwolić mi zaskoczyć cię przy obiedzie.
— Może zaczekam. Domyślam się, że nie pozwolisz mi zgadywać.
— Nie da rady.
— Odkryliście, że prezydent jest kosmitą.
— Kurczę, zgadłaś! Teraz będziemy musieli cię zabić.
— Cóż… Przynajmniej dowiedziałam się zawczasu.
* * *
Po obiedzie pojeździli trochę rowerami po Apii, zatrzymując się na zatłoczonym zwykle targu Maketi Fou po mrożone kokosy. W niedzielę nie było tam wielkiego ruchu. Sprzedawcy stali grupkami w ocienionych miejscach, plotkując, i niechętnie podchodzili, by skasować należność. Russell kupił Sharon naszyjnik z masy perłowej, który bardzo jej się spodobał. Ona kupiła mu jaskrawokarmazynowe jedwabne lavalava, podjudzając, by przyszedł w nim na kolację.
Uzurpatorka zastanawiała się, czy do tej kolacji w ogóle dojdzie. Ich znajomość miała właśnie wkroczyć na niezbadane terytorium.
Może w pewnym sensie Russell będzie musiał ją zabić — jako Rae lub jako Sharon.
Zaproponował, by trzymała rower u siebie, ale się nie zgodziła, mówiąc, że jest zbyt skażona cywilizacją i nie będzie chciała zostawiać go na dworze, a wnosić po schodach do małego mieszkanka też nie ma ochoty. Zostawiła go w domku Russella, pocałowała go soczyście na dobranoc i poszła pieszo do odległego o kilka przecznic domu, czując na ustach zanikający smak pocałunku.
Spuściła żaluzje i leżała w półmroku, wsłuchując się w terkot wentylatora na suficie i szczebiot ptaków na rosnącym za oknem drzewie delonix regia, „płomienia Afryki”.
Zaczęła ćwiczyć język, którego jeszcze nie potrafiła zrozumieć. Używając głośni, wydawała kliknięcia długości dokładnie jednej dwudziestej sekundy dla jedynek i pozostawiała starannie odmierzone pauzy dla zer.
W początkowej partii wiadomości znajdowały się trzy skupiska sekwencji 000011110000, prawdopodobnie będące jakiegoś rodzaju znakami rozdzielającymi. Czwarta taka sekwencja pojawiała się zaraz na początku drugiej połowy. Dzieliły one tekst na części mniej więcej w następujący sposób: 2:1:1:47:49. W analogii do ludzkiej muzyki mogła to być dwuzwrotkowa pieśń poprzedzona trzema informacjami: pierwsza identyfikowała ją jako pieśń, a dwie dalsze podawały tytuł i jakieś dane techniczne, na przykład tempo i tonację. Albo smak i ładunek elektryczny.
Zwrotki nie posiadały żadnego wyraźnego wzoru, choć każda zawierała skupisko lub słowo 01100101001011 — powtarzające się trzykrotnie w pierwszej zwrotce i czterokrotnie w drugiej. Innych długich powtórzeń nie było, a krótkie, takie jak 0100101, nie miały znaczenia statystycznego, lecz gdyby reprezentowały ludzki język, mogły być czymś w rodzaju angielskich przedimków „a” i „the”. Biorąc pod uwagę wysoką entropię Shannona, powinny być właśnie czymś takim.
Nie bardzo więc było co analizować, ale dla uzurpatorki wiadomość miała jakieś intuicyjne lub podprogowe znaczenie, poruszające i frustrujące, jak melodia usłyszana w dzieciństwie i niemal całkowicie zapomniana.
Wentylator na suficie klikał co trzy czwarte sekundy. Używała go jako metronomu lub sekcji rytmicznej. Jej ludzka głośnia potrafiła „mówić” z szybkością mniej więcej jednej trzeciej dźwięków wydawanych przez artefakt, więc trzykrotnie obniżyła wysokość swoich dźwięków.
Ćwiczyła dostatecznie cicho, by ktoś, komu przyszłoby do głowy podsłuchiwać, słyszał coś brzmiącego jak odgłos silnika wentylatora, i tak właśnie oceniła te dźwięki siedząca w sąsiednim pokoju agentka CIA. Agenci wprowadzili się do sąsiedniego mieszkania w kilka godzin po tym, jak Sharon zjadła swój pierwszy obiad z Russellem.
Zapamiętanie czterdziestopięciosekundowej sekwencji kliknięć i pauz, którą chciała odśpiewać artefaktowi jako odpowiedź, nie zajęło jej wiele czasu. Nie mogła się tam jednak dostać bez Russella, rzecz jasna, więc musiała zaczekać do zmroku, a nawet dłużej. Jeśli Russ jadł kolację z Jackiem, prawdopodobne było, że załatwi to szybko. Czy pójdzie potem do laboratorium, czy wróci do domu? Zwykle szedł do domu, by poczytać coś lekkiego albo posłuchać muzyki, a ponieważ większość następnego dnia miał spędzić w laboratorium, taki scenariusz wydawał się bardzo prawdopodobny.
O dziewiątej uzurpatorka włożyła uroczy czarny strój: krótką spódniczkę i przylegającą górę z obrazkiem fulerenów, połyskujących kolorami tęczy niczym skrzydła kosa. Gdy usłyszała, że agentka CIA idzie do toalety, wymknęła się po cichu.
Pod piątką żaluzje były spuszczone, ale światełko przy fotelu Russella paliło się. Wyobrażała go sobie, jak siedzi z książką i kieliszkiem wina, słuchając pobrzmiewającego cichutko dźwięku klawesynu, grającego Wariacje Goldbergowskie.
Zdjęła buty i zastukała do drzwi. Gdy otworzył, weszła do środka i łagodnie zamknęła je za sobą.
— Jestem impulsywna. A ty?
Potrwało kilka sekund, nim skinął głową.
— Przy tobie mogę być — rzeki, wpatrując się w nią.
Domek składał się z jednego dużego pomieszczenia ze ścianką działową, za którą znajdowała się „sypialnia”. Sharon poprowadziła go tam, gasząc po drodze lampkę.
— Chwila. — Zatrzymał się, by zapalić świeczkę, dokładnie tak, jak oczekiwała. W jej blasku wyśliznęła się z zapinanej na rzepy spódnicy i zdjęta fulerenową bluzkę. Pod spodem nie miała nic z wyjątkiem tatuażu z kolibrem.
Usiadła na łóżku i przyciągnęła go ku sobie, rozpinając mu koszulę, gdy on męczył się z mankietami. Nie miał jeszcze pełnej erekcji; natychmiast wzięła go w usta, by się rozkoszować zmianą tego stanu. Łagodnie drażniła go zębami — wiedziała, że to lubi — a potem wykorzystała fakt, że nie ma odruchu wymiotnego — uzurpatorka zasadniczo nie miała żadnych odruchów — i pozwoliła mu wejść głębiej, tuląc go jedną ręką i pociągając za sobą na łóżko.
To samo zrobiła z nim Rae za pierwszym razem. Czy jego mózg funkcjonował dość dobrze, by skojarzyć te dwa fakty?
Sięgnął w dół, by jej pomóc, ale już była wilgotna; oczywiście sama kontrolowała tę funkcję. Wczołgała się na łóżko i usiadła okrakiem na Russellu, pomagając mu wejść powolnymi, kolistymi ruchami, i wzdychając z autentycznej rozkoszy. Ale bycie z nim jako Sharon jej nie wystarczało.
Uśmiechnęła się, bawiąc się jego włosami, gdy on poruszał się w niej w górę i w dół.
— A teraz mała sztuczka — powiedziała po minucie, odchylając się na bok, unosząc kolano i prostując nogę, po czym powoli okręciła się, robiąc tę samą sztuczkę z drugą nogą, tak że teraz była obrócona twarzą w drugą stronę, ale ani na chwilę nie wypuściła go z siebie.
— Jesteś tam? — zapytała retorycznie.
— Jak… jak tyś to zrobiła?
— Mam podwójne stawy.
Wiedziała, że to mu się spodobało, i sama także czerpała przyjemność z różnicy anatomicznej, ale przede wszystkim chciała być przez kilka minut zwrócona twarzą w drugą stronę. Russell objął ją dłońmi, a ona w wyćwiczony sposób używała swoich, starając się kontrolować jego stan, a zarazem pracując nad swoją twarzą.
Читать дальше