— Jak sobie radzisz?
Jechali pod górę Logan Road, Sharon przodem. Nie było zbyt stromo, a ruch w niedzielny poranek niemal zamarł.
— Zaczynam załapywać, o co w tym chodzi.
Stanęła na pedałach, by podjechać pod górkę, czując jego wzrok na swoich pośladkach. Może nie powinna była wkładać obcisłego kostiumu do biegania, bo ludzie idący do kościoła rzucali jej pełne dezaprobaty spojrzenia, ale na Russella to działało.
— Dalej już cały czas z górki. Po prostu trzymaj się lewej strony.
— Wiem, biegałam tędy. Projekt jest za drugimi światłami, V-coś tam Road.
— Vaiala-vini. Jeszcze zrobimy z ciebie Samoankę.
— Pod warunkiem, że nie będę musiała polubić owoców chlebowca.
— Fuata. Zaczniemy od hot dogów i będziemy się posuwać wzdłuż łańcucha pokarmowego. Po indyczych ogonach i plackach z tłustej baraniny będziesz błagać o fuata.
— Ha, mam pełną zamrażarkę indyczych ogonów. Smażonych w głębokim tłuszczu. Pycha! — Zaśmiali się oboje, ale wiedzieli, że to delikatna sprawa. Samoańska dieta zmieniła się pod wpływem przybyszów z Zachodu, i to bynajmniej nie na lepsze. Ogony indycze, big maki, placki z baraniny i peklowana wołowina… Niewielu tubylców po trzydziestce zachowało smukłość i zdrowe serce.
Russell pomachał strażnikowi, gdy przejeżdżali przez bramę obszaru projektu. Rzucili rowery na ziemię przed wejściem do głównego budynku, nie przypinając ich, i poszli do gabinetu Russa, by wyjąć z lodówki hot dogi i piwo, które następnie umieścili w lodówce piankowej. Russell wydobył z szafki magazynowej trochę węgla drzewnego i poszedł rozpalić grill, Sharon zaś udała się do toalety, by się przebrać.
Przyjrzała się swemu ciału w lustrze i dokonała tu i ówdzie kilku drobnych modyfikacji. Wiedziała, że Russell połknął haczyk. Pytanie brzmiało, czy należy go już wyławiać. Może lepiej było zaczekać, aż Michelle będzie bliższa rozwiązania.
Albo pójść na całego. Zaciągnąć go do łóżka i zobaczyć, co z tego wyniknie.
Wyprodukowawszy ładne, czerwone bikini ze stringami, wyrwała kilka kępek nadmiernego owłosienia łonowego i zjadła je. Ułożyła biustonosz tak, by ukazywał czubki skrzydeł wytatuowanego kolibra, i lekko pogłębiła rowki w dolnej części pleców, pamiętając, że Russ dostrzegał je u Rae.
Tak wyposażona, owinęła się w talii lavalava. Mogła sobie nosić skąpy strój, gdy tylko zanurzyła w wodzie choćby palce u nóg, ale Samoańczycy nie przepadali za turystkami obnoszącymi się ze swymi wdziękami na lądzie.
Russell miał na sobie te same obcięte dżinsy, w których przyjechał, i zrobił z nich kąpielówki, pozbywając się koszuli i butów. Uśmiechnęła się, patrząc na jego znajome ciało, nieco pucułowate mimo umięśnionych rąk i nóg, o niemal mlecznobiałej skórze — nigdy nie wychodził na słońce, nie wysmarowawszy się blokerem słonecznym; oboje jego rodzice zmarli na raka skóry. Włosy na jego ciele były jedwabistym meszkiem, to czarnym, to białym — żadnej siwizny — a jedynym tatuażem, jaki posiadał, był obecnie niewidoczny maleńki napis „Nie otwierać przed Gwiazdką” w sąsiedztwie pokaźnej blizny po operacji wycięcia wyrostka robaczkowego przez wiejskiego lekarza na Wyspach Cooka. Ile innych kobiet zachichotało, gdy po raz pierwszy rozebrał się przy nich?
Natychmiast zauważył jej tatuaż.
— Ptak?
— Koliber. — Opuściła górę biustonosza niemal do sutka. Miała drobne piersi — takie, jakie lubił.
— Fajniutki. — Uśmiechnął się i odwrócił w stronę grilla. Skropił węgiel stuprocentowym alkoholem izopropylowym z butelki laboratoryjnej, po czym pstryknął zapalarką i węgiel zapalił się z niebieskim pyknięciem.
— Ile to potrwa? — zapytała. — Umieram z głodu.
— Co najmniej dwadzieścia minut. — Wskazał małą lodówkę stojącą na stoliku. — Piwa? A może popływamy?
— Najpierw popływajmy. Cała się lepię. — Odwróciła się plecami do niego, by zrzucić lavalava, co w innych okolicznościach można by uznać za gest skromności. Porwała ze stolika maskę, płetwy i fajkę i pobiegła do wody. — Ostatni piecze hot dogi!
Russell stał i spoglądał za nią, uśmiechając się coraz szerzej. Potem ruszył biegiem. Gdy wskoczył do wody, Sharon siedziała już na płyciźnie i ponad taflę wystawała jej tylko głowa.
— Co z tego. I tak ja miałem piec.
Włożyła płetwy, po czym splunęła w maskę i roztarła ślinę.
— Są tu jakieś rafy?
— Nie. Dopiero za siecią na rekiny.
— Masz ochotę na odrobinę ryzyka?
— Jasne. Zawsze chciałem zobaczyć z bliska rekina młota o długości czternastu stóp.
Miałam tylko dziewięć stóp, skorygowała w myślach.
— Tego, który przegryzł łódź?
— Bez obaw. Przebili go harpunem i postrzelili na płyciźnie. Prawdopodobnie zaatakował, bo był ranny i wystraszony. — Russell skropił swoją maskę wodą. — Widziałem wiele rekinów i nigdy nie miałem z nimi problemów.
— Ja też. Może po prostu nigdy nie spotkaliśmy takiego, który byłby naprawdę głodny.
— Może. — Zrobił ruch ręką. — Tam jest jedna rafa. Podniosę siatkę, żebyś mogła przepłynąć pod spodem.
— Dobra. — Wsunęli ustniki do ust i przepłynęli sto jardów dzielących ich od siatki. Bez problemu prześliznęli się pod nią i płynęli ku rafie. Russell podał Sharon rękę, a ona przyjęła ją, jakby to było coś oczywistego. Płynęli swobodnie, zgodnym rytmem, poruszając się szybko dzięki płetwom.
Rafa nie robiła specjalnego wrażenia w porównaniu z dramatycznym pięknem tej położonej za farmą olbrzymich małży w Palolo, ale kręciło się wokół niej trochę jaskrawo ubarwionych rybek i małych muren, obserwujących intruzów ze zwykłym skwaszonym wyrazem pysków. Russell znalazł ośmiornicę wielkości swojej dłoni i zaczęli ją sobie przerzucać z ręki do ręki, aż w końcu znudziła się zabawą i umknęła.
Russ wykonał gest naśladujący jedzenie, a Sharon skinęła głową. Skierowali się z powrotem ku siatce, nadkładając trochę drogi, by pościgać średniej wielkości płaszczkę.
— Fajna zabawa — powiedziała Sharon, stojąc po kolana w wodzie i zdejmując płetwy. Doskonale zdawała sobie sprawę z faktu, że przy mokrym kostiumie całe ciało jest widoczne jak na dłoni. — Ośmiornica była super.
— Mieliśmy szczęście. Ktoś kiedyś nazwał je „miękką inteligencją”.
— Jacques Cousteau. — Russell uniósł brwi. — Mój nauczyciel oceanografii miał jego książkę.
Gdy wychodzili na brzeg, Russell pomachał do sześcio-, może siedmioletniego chłopca, siedzącego z wiadrem przy ich stoliku.
Wiadro było w połowie wypełnione lodem i zawierało dużą salaterkę oka, samoańskiej wersji ceviche — ryby marynowanej w soku z limony i podawanej z kremem kokosowym oraz chili.
— Dzisiej złapał, doktor Russell.
Zajrzał do salaterki.
— Tuńczyk paskowany?
Chłopak wzruszył ramionami.
— Dziesińć tala.
— Nie mam przy sobie ani grosza.
— Ja mam.
Chłopak gapił się na jej krocze jak zaczarowany. Sharon owinęła się w pasie lavalava, wyjęła z kieszeni kilka banknotów i podała mu dziesiątkę.
— Fa’afetai — powiedział, podając jej miskę i wycofując się nieśmiało. — Dziękuje.
— Afio mai — odparła, a on obrócił się i pobiegł.
Patrzeli, jak się oddala. Russell zaśmiał się cicho.
— Zabawni są. Liberalni w kwestii nagości, ale konserwatywni, jeśli chodzi o ubiór.
Skinęła głową.
— Nigdy nie zrozumiem religii. Ani mody, nawiasem mówiąc. — Postawiła miskę na stole i przeszukała torbę z jedzeniem w poszukiwaniu plastykowych widelców. — Przekąska?
Читать дальше