Minęli Vailimę i znaleźli się w zalesionym terenie bez domów przy drodze.
— Szukaj pomarańczowej plastykowej wstążki po swojej stronie — powiedziała, zwalniając do żółwiego tempa. — Zawiązanej wokół pnia.
— Jest! — zawołał, po czym uświadomił sobie, że ludzkie oczy by jej nie dostrzegły.
— Gdzie? Nie widzę. — Przechyliła się przez kierownicę i prawe koła zachrzęściły na żwirze. Skręciła w lewo, wjeżdżając na przeciwległy pas i zmuszając vespę do zjazdu z drogi. Kierowca wrzasnął coś po samoańsku, ale jechał dalej.
— Wierz mi. Jest tam. — Po przejechaniu kilkuset jardów reflektory wychwyciły jasnopomarańczową, wypłowiałą od słońca taśmę ostrzegawczą. Dziewczyna skręciła w polną drogę.
— Ty to masz wzrok. — Niewiele widzieli przed sobą. Uzurpator czekał. Wpadali w tak głębokie dziury, że resory z dudnieniem uderzały o ziemię, a dziewczyna ze śmiechem waliła głową o sufit.
Dotarli do domu w stylu zachodnim — nietypowego w tych stronach jednopiętrowca. Zza spuszczonych żaluzji dochodziła odrobina światła, a na biegnącej wokół domu żwirowej drodze stało sporo samochodów: niektóre zdezelowane, jak ich własny, ale także nowe wozy, dwie taksówki i lśniąca limuzyna.
Zbyt wiele osób, pomyślał uzurpator. Bądź ostrożny.
Ruszyli do domu po pomoście z desek, położonym na błotnistym gruncie. Budynek pachniał drewnem sosnowym i lateksową farbą. Nowo wybudowany. Interesy najwyraźniej szły dobrze.
Dziewczyna nacisnęła dzwonek i drzwi frontowe uchyliły się. Wysoki, czarnoskóry mężczyzna spojrzał na nią z góry.
— Mo’o. Czyżbyś znalazła jakąś forsę?
Wskazała kciukiem uzurpatora.
— On ma mnóstwo.
Murzyn długo patrzył mu w oczy.
— Skąd mam wiedzieć, że mogę ci ufać?
— Nie możesz. Nie znam tu nikogo. Ta pinda powiedziała, że znajdę tu dilerów.
— Kupujesz czy sprzedajesz?
— W tej chwili kupuję.
— Pokaż kasę. — Zapalił latarkę. Uzurpator otworzył portfel i zamachał plikiem banknotów. Facet mruknął coś, po czym wycelował latarkę prosto w jego twarz.
— Zaryzykujemy. — Otworzył drzwi nieco szerzej. — Wiesz, że jeśli jesteś gliną, twoja rodzina zginie, i to na twoich oczach. A na końcu ty sam.
Wzruszył ramionami.
— Nie jestem gliną i nie mam rodziny.
Murzyn przepuścił go, ale zatrzymał dziewczynę.
— Mam forsę! — zaprotestowała. — On za mnie płaci!
— Sto dolców — rzekł uzurpator, po czym wyjął z portfela dwie pięćdziesiątki i podał jej.
Murzyn pozwolił banknotom zmienić właściciela, ale wciąż blokował jej przejście.
— Wracaj do domu, Mo’o. Nie chcę mieć więcej problemów z twoją matai.
— Mam dwadzieścia jeden lat. A stara to suka.
— Jesteś pijana. Prześpij się w wozie.
— Zaczekaj na mnie w samochodzie — rzekł uzurpator, dając jej znak, żeby odeszła. — Dam ci drugą stówę, jak dostanę swój towar.
Dziewczyna oddaliła się, mamrocząc coś i potykając się.
W środku wyglądało tak, jakby impreza się skończyła, ale nikt nie poszedł do domu. Było tam około pięćdziesięciu osób — stojących, siedzących albo zemdlonych. Na stole stały ułożone na chybił trafił przebrane butelki wina i mocniejszych trunków. Powietrze byto szare od dymu. Wyodrębnił zapachy poszczególnych marek, drogich i tanich cygar, zapach kokainy, przypominający palony plastyk, i ciężką woń haszyszu. Nikt nie palił heroiny, ale wokół leżało mnóstwo igieł, na barze zaś, w szklance przezroczystej cieczy, stały zwrócone czubkami w dół trzy strzykawki.
Pokój wyglądał na nieukończony: ściany świeżo malowane, z poprzypinanymi tu i ówdzie plakatami podróżniczymi i reprodukcjami Gauguina. Nowe, tanie, prowizorycznie ustawione meble.
— No więc? — zapytał Murzyn. — Co ci skołować?
— Chyba hasz… — Uzurpator wrócił myślą do czasów swojej pracy w cyrku. — Masz squidgy blacka?
— Zapomnij. Większość tych gości pali sztabki.
Uzurpator pokręcił głową.
— Nic marokańskiego. A co w ogóle macie z Azji?
— Czerwoną i złotą fokę. Ale to kosztuje.
— Ile chcesz za mały woreczek złotej?
Facet zażyczył sobie 250 dolarów. Uzurpator stargował do 210. Zabrał towar i szklaną fajkę wodną, a potem usiadł na składanym krześle w kącie, z którego mógł obserwować pokój.
Haszysz miał ciekawy smak. Mocno się palił, pewnie ze względu na domieszki. Może dodali trochę asfaltu.
Uzurpator rozglądał się za kimś, kto wyglądałby na przyzwyczajonego do posiadania pieniędzy, ale chwilowo spłukanego. Najlepiej, żeby to nie był tubylec. Pod tym względem nadawała się mniej więcej jedna trzecia obecnych tu mężczyzn.
Idealny byłby Amerykanin, a gdyby w dodatku był podobny do uzurpatora, sprawa stałaby się łatwiejsza do wytłumaczenia. Był tam jeden Murzyn o dość jasnej karnacji, całkiem do niego podobny, tylko o kilka cali wyższy i znacznie cięższy. Siedział na składanym krześle tyłem do przodu, z brodą opartą na przedramieniu, z uwagą przysłuchując się leniwej kłótni prowadzonej przez dwóch mężczyzn siedzących po turecku na podłodze. Miał drogie, ale brudne ubranie.
Trzymał pustą fajkę wodną. Uzurpator podszedł do niego chwiejnym krokiem, usiadł na podłodze i ponownie zapalił swój towar.
— A ty jak myślisz? — zapytał nowo przybyłego jeden z dyskutantów. — Ile lat ma wszechświat?
— Trzynaście przecinek siedem miliarda. Niestety, połowy z tego czasu nie pamiętam.
Drugi uczestnik sporu uścisnął mu dłoń.
— Blisko. Szesnaście miliardów.
— On używa Tory i ogólnej teorii względności — rzekł Murzyn. — Ładnie pachnie.
Uzurpator wyciągnął paczuszkę w jego kierunku.
— Złota foka. Poczęstuj się. — Potem zwrócił się do tego od Tory: — Mogę ci dać te 2,3 miliarda forów. To sześć bardzo długich dni?
I wdał się w wyjaśnienia, jak mały był wtedy wszechświat. Drugi z dyskutantów gapił się na niego oczami spaniela, który za wszelką cenę stara się nie zasnąć.
Czarny odłamał maleńki kawałeczek, zwinął go w kulkę i powąchał. Potem pokiwał głową i oddał paczuszkę.
— Dzięki.
Uzurpator zapalił drewnianą zapałkę i podstawił mu. Ten wciągnął głęboko dym i trzymał wdech. Po minucie zrobił powolny wydech i z zadowoleniem skinął głową.
— Czego potrzebujesz?
— A co, nie wierzysz w spontaniczny poczęstunek?
— Nie jesteś aż tak pojebany, żeby się spontanicznie dzielić złotą foką.
— Słuszna uwaga.
— W takim razie chcesz czegoś, ale nie towaru. Czyli albo seksu, albo pieniędzy. — Powoli kołysał swoją wielką głową w przód i w tył. — Tego też nie mam.
— Jest jeszcze jedna rzecz… — Uzurpator podniósł się z pozornym wysiłkiem. — Pogadamy na zewnątrz?
Murzyn skinął głową, ale nie ruszył się z miejsca. Uniósł jeden palec i gapił się na niego.
— No i nie mogę nikogo zabić. Nie chcę znowu przez to przechodzić. — Dwaj chronologowie unieśli na dźwięk tych słów twarze, które nic nie wyrażały.
— To nic z tych rzeczy. Chodź.
Mężczyzna wstał i ruszył z przesadną ostrożnością, być może bardziej odurzony, niż się wydawał, gdy siedział i rozmawiał. Uzurpator powiedział gospodarzowi, że wychodzą tylko na chwilę.
Gdy drzwi się otwarły, jakiś zwierzak odskoczył i czmychnął. Poza tym w ciemnym lesie panowała cisza, jeśli nie liczyć kapania wody.
— Sprawa jest taka: muszę jutro wylecieć do Ameryki, ale nie mam biletu ani paszportu.
Читать дальше