Pobrał odciski palców, przez chwilę przyglądał się tamtemu, a następnie zgasił światło i skoncentrował się na przemianie w niego. Nie była zbyt bolesna. Musiał zmienić barwę skóry i rysy twarzy. Potem wyszedł, pchając przed sobą wózek i zamykając drzwi na klucz.
Ile miał czasu? Jeśli ci gliniarze czekali na Daniela, zaledwie minuty.
Zawahał się przed drzwiami z napisem „Wstęp tylko dla personelu”, zastanawiając się, co może się znajdować po drugiej stronie. Mogło to być pomieszczenie, do którego sprzątacze chodzili na papierosa. Ale mogło też być pełne nerwowych ochroniarzy.
Skręcił wózkiem i ruszył w stronę punktu odprawy celnej. Było tam sześć kolejek dla obywateli amerykańskich i trzy dla obcokrajowców; ponadto jedna z napisem „Personel”.
Dotarł do połowy tej najkrótszej, gdy nagle ktoś krzyknął:
— Hej! Palancie!
Przystanął i odwrócił się. Gliniarz powiedział coś gniewnym tonem. Niestety — po hawajsku.
Uzurpator wzruszył ramionami, mając nadzieję, że nie każdy, kto wygląda na Hawajczyka, mówi po hawajsku.
— Znasz przepisy — rzekł policjant. — Gdzie, u diabła, leziesz?
— Do wozu — odparł uzurpator. — Mam obiad w torbie chłodniczej.
— Ta, płynny obiad. Tylko mi zostaw ten cholerny wózek po tej stronie, OK? — Uzurpator wrócił i zaparkował wózek na uboczu.
Gdy znalazł się na zewnątrz, mundurek sprzątacza bardziej wyróżniał go z tłumu, niż pozwalał się ukryć. Łapanie taksówki albo wsiadanie do autobusu w takim stroju za bardzo rzucałoby się w oczy. Popełnił błąd w planowaniu, nie zabierając ze sobą ubrania Daniela.
„Wyhodowanie” neutralnego ubrania i pozbycie się stroju sprzątacza potrwałoby jakieś dwadzieścia minut. Za długo. Zaryzykował, wskoczył do sklepu z pamiątkami i kupił dość skromny ubiór turystyczny — koszulę hawajską, bermudy i klapki. Przebrał się w ubikacji — zmieniając też skórę na bardzo bladą — a mundurek wyniósł ze sklepu w papierowych torbach.
W kolejce na postoju taksówek zaczął opracowywać strategię. Kazał taksówkarzowi zawieźć się do Hiltona w centrum miasta, ale przez ostatnią milę uważnie rozglądał się za bardziej obskurnym lokum. Crossed Palms wyglądało na odpowiednio zapuszczone.
Zapłacił za taksówkę, dodając skromny napiwek, i przeszedł przez hol Hiltona na drugą stronę. W drodze powrotnej do Crossed Palms wyrzucił mundurek sprzątacza do kubła.
Kopcąca jak komin kobieta z recepcji z radością wynajęła „Jamesowi Bakerowi” pokój na trzy dni, płatny z góry gotówką, nie prosząc o dowód tożsamości i nie martwiąc się brakiem bagażu.
Pokój był ciemny, cuchnący stęchlizną i zdecydowanie niewart 150 dolarów za noc. Ale uzurpator mógł w końcu odsapnąć — po raz pierwszy od chwili, gdy drzwi Pokoju Skrzydłowego otwarły się, by wpuścić niepożądanych gości.
Wiedział, że nie należy się spieszyć. Tożsamość, pod którą uda się z powrotem do Apii, powinna być absolutnie kuloodporna. Mógłby wrócić do Kalifornii i odtworzyć postać studencika ogarniętego pasją surfingu, ale dlaczego nie miałby zostać na Hawajach? Leżały bliżej Samoa, były więc znacznie bardziej prawdopodobnym punktem pochodzenia dla poszukiwacza pracy.
A wkrótce miało się pojawić stanowisko do obsadzenia. Recepcjonistka projektu, Michelle, była w siódmym miesiącu ciąży. Zamierzała odejść i poświęcić się wychowywaniu dziecka.
Uzurpator miał więc około miesiąca na skonstruowanie idealnej kandydatki do objęcia tego stanowiska i umieszczenie jej na Samoa.
Praca na recepcji była w sam raz. Nie ośmieliłby się kandydować ponownie na technika laboratoryjnego, ale chciał być gdzieś, gdzie Russ będzie mógł go dostrzec i zakochać się.
Bez wątpienia został przyłapany dlatego, że podał się za rzeczywistą osobę i wpadł dzięki jakimś rutynowym procedurom bezpieczeństwa. „Rozmawialiśmy z prawdziwą Rae Archer” — tylko tyle wiedział i to mu wystarczało. Wykorzystanie istniejącej osoby było lenistwem. Teraz musiał stworzyć kobietę od zera.
Wiedział dokładnie, co podoba się Russowi w kobietach, ale zbudowanie kogoś jak na zamówienie raczej nie byłoby rozsądne — nawet gdyby sam zainteresowany nie nabrał podejrzeń, ktoś inny mógłby się zorientować.
Nie mogła więc być skromną, szczupłą orientalną dziewczyną po studiach astronomicznych. Ani pucułowatą blondynką rasy kaukaskiej po biologii morskiej. Najlepiej, gdyby ta kobieta na pierwszy rzut oka nie wyglądała (w ocenie Jan, ale i Russa) na zbyt seksowną. Mogłaby pracować nad Russem powoli, wykorzystując stare sposoby.
Nie podobało jej się, że ma go oszukiwać. Kochała go bardziej niż kogokolwiek dotąd na Ziemi. Ale musiała dotrzeć do artefaktu albo poprzez zaufanie, albo podstępem, a Russ był oczywistym kandydatem do obu sposobów.
„Czym jest ta rzecz, którą zwą miłością?” — pytała piosenka, kiedy uzurpatorka wyszła z wody po raz drugi, a stulatkowie z uroczystości w Apii byli jeszcze napalonymi młodzieńcami. Czy nawet teraz, osiemdziesiąt „lat później, po tych wszystkich książkach i sztukach, wierszach i piosenkach, mogła naprawdę poznać odpowiedź?
Tak sądziła. Odpowiedzią był Russ.
Skoro nie mogła z nim być jako Rae, musiała wyczarować jego drugą wielką miłość. Kiedyś będzie mogła mu opowiedzieć całą tę zdumiewającą historię — ale najpierw musiała go zdobyć na nowo.
Chciała mieć około trzydziestu lat, być wdową z krótkim stażem małżeńskim, bezdzietną, bez zobowiązań. Musiała w pełni kontrolować całą fikcyjną dokumentację tej kobiety, począwszy od narodzin.
Przez większość pięknego poranka przechadzała się po cmentarzu Kalaepohaku, nim wreszcie znalazła odpowiednią działkę: Sharon Valida, ur. 1990, zm. 1991. Oboje rodzice zmarli w 2010 roku i byli pochowani obok niej.
Krótkie komputerowe poszukiwania w bibliotece wykazały, że rodzice zginęli w wypadku samochodowym. By jeszcze bardziej wszystko skomplikować, Sharon urodziła się i zmarła w Maui. Została skremowana i jej prochy przywieziono tutaj, ale świadectwo zgonu prawdopodobnie zostało w Maui trzeba było je wydobyć z tamtejszego systemu.
Wszystko we właściwej kolejności. Najpierw poleciała do Maui, nadal pod postacią bladolicego turysty, i bez trudu znalazła biuro, w którym trzymano dokumentację dotyczącą narodzin i zgonów.
Spędziła noc w szafie, nasłuchując i upewniając się, że następnej nocy budynek będzie pusty. Zaistniała pewna komplikacja: choć nie było stróża, w każdym korytarzu znajdowały się kamery.
Nie lubiła przybierać postaci obiektów nieożywionych: było to trudne, bolesne i czasochłonne. W tym przypadku jednak nie widziała innego wyjścia.
Stała się warstwą brudnego linoleum. Podłogi wszystkich korytarzy pokryte były takim samym szarym plastykiem. Mogła więc prześliznąć się przez milimetrową szparę między podłogą a drzwiami i powoli, falistym ruchem, przemieszczać się wzdłuż korytarza ku działowi statystyki. W samym biurze nie było kamer, więc zwinęła się w rolkę i zmieniła w coś w rodzaju animowanego ludzika, albo przynajmniej zwoju linoleum ze stopami i dwiema dwupalcymi dłońmi, zachowującymi ponurą barwę i fakturę linoleum.
Szuflady z aktami nie były zamknięte na klucz, więc wyciągnięcie papierowej wersji świadectwa zgonu nie stanowiło problemu. Inaczej z wersją elektroniczną. Nawet gdyby wiedziała, którego urządzenia użyć, istniały jeszcze hasła i protokoły. Musiała rozwiązać ten problem spoza systemu, już jako Sharon Valida.
Znalazła akt urodzenia Sharon i zapamiętała odcisk dłoni i stopy. W 1990 roku nie przeprowadzano jeszcze skanów siatkówki.
Читать дальше