Nim ktokolwiek zdążył tam dobiec, na wodzie pozostały tylko kręgi. W powietrzu rozbrzmiewał dźwięk syreny.
* * *
Uzurpator schronił się na dnie portu, w cieniu tankowca, który sięgał dnem połowy głębokości wody. Włożył cały wysiłek w to, by jak najszybciej przeobrazić się w rybę: kości w chrząstki i zęby, mięśnie i jelita w prostą, zwinną figurę rekina rafowego; zakrwawione ubranie pozostawił na miejscu jako przynętę.
Ledwie ukończył metamorfozę, usłyszał, jak nurkowie skaczą do wody w miejscu, w którym się zanurzył. Wciągnął w skrzela haust ciepłej, słonej wody, mocno przyprawionej olejem napędowym — pycha! — i wygiął swój jedyny, ogromny mięsień, by popłynąć na otwartą wodę.
* * *
Helikopter zarekwirowany przez policję leciał nisko nad przystanią, lecz mimo lornetek i sonaru nie znalazł na całej głębokości wody nic z wyjątkiem zwykłego asortymentu ryb i odpadków. Zauważono kilka dużych rekinów, z których jeden najwyraźniej przestraszył się śmigłowca.
Russ nie rozpoznał w dziwnej istocie ukochanej kobiety. Nadal usiłując dociec, co właściwie zobaczył — na wzgórzach kręcono jakiś film; może filmowcy wykorzystali Aggie Grey’s do nakręcenia sceny przygodowej — wszedł do holu hotelowego niczym lunatyk.
Wszyscy ludzie siedzący w recepcji gadali jak najęci przez telefony. Dwaj policjanci z pistoletami wbiegli przez drzwi i popędzili po schodach. Gdy Russ spoglądał na nich, mężczyzna stojący obok odezwał się.
— Russell Sutton?
Był niski, przysadzisty i dziwnie pachniał. Jakby prochem.
— Kim pan jest?
Mężczyzna uniósł legitymację.
— Kenneth Swanwick, z CIA.
Russell pokręcił głową.
— Nie rozumiem.
— Rae Archer jest szpiegiem. My…
— To część filmu?
Teraz to agent był skonsternowany.
— Jakiego filmu?
— Tego, który kręcą przy wodospadzie.
Tamten wziął głęboki oddech.
— To nie film. — Jeszcze raz pokazał legitymację. — Użyliśmy loterii jako przynęty. Wiedzieliśmy, że Rae Archer jest szpiegiem, i chcieliśmy ją wziąć z zaskoczenia.
— Daj pan spokój. Kto jak kto, ale ja wiem, że nie mogłaby szpiegować. — Mimo to w umyśle Russa zaczęło się krystalizować pewne poczucie dziwności.
— Wzięliśmy ją na przesłuchanie, a ona zabiła jednego agenta, zraniła innego, i uciekła, zbijając szybę w drzwiach balkonowych.
— To nie mogła być ona. Może ktoś po prostu jest do niej podobny.
— Właśnie! — rzekł Swanwick. — I myślę, że możemy tego dowieść.
— Chwileczkę. — Russell wskazał drzwi. — TO była…?
— Nie wiemy, kto to był. Twierdziła, że jest nią. Wyglądała jak Rae Archer. Miała jej odciski palców.
— Ale?
— Ale prawdziwa Rae Acher nadal jest w Kalifornii. Rozmawialiśmy z nią. Twierdzi, że nic o tym wszystkim nie wie, i raczej jej wierzymy.
Podeszła do nich atrakcyjna kobieta, której napięta twarz była, podobnie jak włosy, popielatobiała. Zaciskała bandaż na prawej ręce.
— To pan Sutton?
— Tak — rzekł Swanwick. — Jest trochę skołowany.
— A my niby nie. — Wlepiła w Russa spojrzenie dużych, szarych oczu. Byli tego samego wzrostu. Jej źrenice pod wpływem leków zrobiły się małe jak główki szpilek. — Angela Smith.
— I jest pani szpiegiem?
— Agentem śledczym.
Wpatrywał się w jej dziwaczne oczy.
— I to nie jest film.
— Bóg mi świadkiem, wolałabym, żeby był. Moglibyśmy skasować scenę i zacząć od nowa. — Następnie zwróciła się do Swanwicka: — Musisz jechać z policją. Prawnik powinien być na posterunku, nim tam dotrzesz. — Znów obróciła się do Russella. — Znał pan Rae Acher lepiej niż ktokolwiek inny. Był pan z nią bardzo blisko.
Skinął ostrożnie głową, a potem nią pokręcił.
— Niech pani da spokój, ona nie mogła tego zrobić. To wykluczone.
— Więc może to nie była ona — wtrącił szybko Swanwick. — Ale ktokolwiek to był, jest cholernie niebezpieczny i lata sobie wolno.
— Musimy porozmawiać, ale nie może pan iść do pokoju — rzekła Angela Smith. — Gliny tam teraz pracują. — Zabandażowaną ręką wskazała bar. — Wuj Sam postawi panu piwo.
Jeden z kilku stolików w niewielkim barze był wolny. Barman podszedł i przyjął zamówienie. Przez okno wychodzące na park i przystań widać było tłum ciekawskich, utrzymywany w ryzach przez dwójkę policjantów w niepasujących do scenerii mundurach galowych.
— Niech pan spróbuje choć przez moment pomyśleć o Rae jako o szpiegu — rzekł Swanwick. — Czy kiedykolwiek miał pan wrażenie, że próbuje z pana wydobyć jakieś informacje?
Mieli denerwujący zwyczaj zmiany zdania.
— Niespecjalnie — odparł dość szorstko. — Pracujemy nad tym samym zadaniem. Bez przerwy o nim rozmawialiśmy. Podobnie jak wszyscy inni z projektu.
— Proszę się zastanowić… Au! — Wymachując ręką, kobieta uderzyła się w bolącą dłoń. — Podobno jest astronomem. Czy rzeczywiście sprawia takie wrażenie?
— Bez dwóch zdań. Musielibyście spytać doktor Dagmar, naszego głównego astronoma, by mieć absolutną pewność. Ale Rae wydaje się naprawdę znać na rzeczy. Wie znacznie więcej niż ja. Ja jestem tylko mechanikiem okrętowym, ale przez cale życie pasjonowałem się astronomią.
Swanwick skinął głową.
— Wykazywała szczególne zainteresowanie obronnymi albo militarnymi zastosowaniami tego obiektu? Artefaktu?
Zastanawiał się przez chwilę.
— Obronnymi? Jestem niemal pewien, że nie, bo osobiście zupełnie się tym nie interesuję. Zapamiętałbym, gdyby próbowała to ze mnie wydobyć.
Do baru wszedł policjant z ciężką reklamówką, w której niósł krótkolufową dubeltówkę. Swanwick wstał.
— Strzelał pan z tego do tej kobiety?
— W samoobronie. Ona…
— Dobra, dobra — Policjant kiwnął na potężnego oficera, który szybko podszedł z kajdankami.
— To nie będzie konieczne — rzekł Swanwick, ale duży policjant odwrócił go brutalnie i zatrzasnął kajdanki. — Ona miała broń — powiedział Swanwick.
— A pan to trzymał w pokoju, żeby polować na myszki — zakpił pierwszy policjant, po czym odwrócił się do Russella. — Doktorze Sutton, proszę tu poczekać z tą panią. Wkrótce ktoś spisze pańskie zeznania.
Spoglądali za odchodzącą trójką.
— On do niej strzelił… z tego?
— I trafił. Odstrzelił jej rękę. — Na moment zaległa grobowa cisza. Ludzie siedzący przy innych stolikach przyglądali im się. Kobieta głośno wypuściła powietrze.
— Gdzie tu jest toaleta?
Wskazał.
— Za stoiskiem z upominkami, wzdłuż korytarza, po lewej.
Podniosła torebkę.
— Zaraz wracam.
Wcale nie zdziwiło go to, że więcej jej nie zobaczył.
Faleolo, Samoa, 15 lipca 2021
Po drugiej stronie rafy uzurpator trzymał się na stosunkowo głębokiej wodzie, powoli kierując się na zachód, ku lotnisku w Faleolo. Następnego dnia miał stamtąd wylecieć samolot do Honolulu.
Planował przybrać ludzką postać i wyjść na brzeg po zapadnięciu zmroku. Przez chwilę się ukrywać, a potem iść na lotnisko. Następnie załatwić sobie jakoś bilet, nie bacząc na brak paszportu i kart kredytowych. Mógł wyprodukować fałszywe pieniądze, ale nawet w normalnych okolicznościach próba nabycia drogiego biletu za gotówkę wyglądałaby podejrzanie. Może Samoańczykowi uszłoby to na sucho, ale uzurpator nie znał samoańskiego na tyle, by uchodzić za tubylca.
Читать дальше