Uważnie przysłuchiwał się rozmowom. Młodzież mówiła z charakterystycznym dla Iowy akcentem, ale i tak wyraźniej niż na stacji w Davenport. Musiał sprokurować sytuację, w której będzie mógł podsłuchać Stuarta.
Wiedział z dokumentów, że chłopak chodzi do liceum w Iowa City, więc pod wpływem impulsu przepuścił dwa pociągi. No i faktycznie. Gdy lekcje się skończyły, młodzież zaczęła przybywać na stację dwójkami i czwórkami.
Wszyscy z wyjątkiem Stuarta, który szedł samotnie, czytając książkę. Z nikim nie rozmawiał i nikt go nie zagadywał.
Uzurpator przedostał się blisko niego i podglądał dyskretnie, udając pogrążonego we własnej książce. Chłopak był szczupły, umięśniony i delikatny. Książką, którą czytał, było napisane 20 lat wcześniej Dojrzewanie na Samoa, które Jimmy przeczytał na studiach, w 1939 roku.
Gdy nadjechał pociąg, uzurpator wsiadł zaraz za Stuartem i usiadł obok niego.
— Fajna książka.
Stuart gwałtownie podniósł głowę.
— Czytałeś?
— Ojciec ją miał — wymyślił uzurpator. — Jeszcze ze studiów.
— Pozwolił ci przeczytać?
— Nie… Przełożyłem okładkę z innej książki. Nie skapnął się.
Stuart parsknął śmiechem.
— Mój stary mi ją zabrał. Teraz mam nową, ale w domu trzymam ją w schowku. Kurde, przecież nie jestem już dzieciakiem!
Uzurpator pokiwał energicznie głową.
— Boją się, że coś ci odbije.
— Jakby w tym było coś złego. — Przyjrzał się towarzyszowi. — Jesteś nowy?
— Tylko tędy przejeżdżam. Odwiedzam krewnych.
— Gdzie, w Liberty?
Myślał intensywnie. W North Liberty mieszkało zaledwie kilkaset osób; Stuart prawdopodobnie znal większość z nich.
— Nie, w Cedar Rapids.
— A skąd jesteś?
— Z Kalifornii. San Guillermo.
Stuart zamyślił się.
— Zawsze chciałem tam pojechać. Przyjęli mnie do Berkeley, ale nie dostałem stypendium. Studiujesz?
— Mam przerwę w życiorysie. — Uzurpator zerknął na zegarek. — W tym Liberty jest coś do roboty? Zostało mi parę godzin do zabicia.
— Zdechłyby tam jak nic — rzekł Stuart. — Jest lodziarnia… no, w sumie to zwykły sklepik z lodami i napojami. Możesz się przejść do kamieniołomu.
— Co wydobywają?
— Piaskowiec. — Stuart zaśmiał się i wskazał w kierunku Iowa City. — Zbudowali z niego siedzibę rządu stanowego. Po czym przenieśli stolicę do Des Moines.
— I zapomnieli zabrać budynek — zażartował uzurpator. Chłopak spojrzał na niego dziwnie i roześmiał się.
— Możesz zabić godzinkę oranżadą. Albo jechać do Cedar Rapids i kupić normalne piwo.
— Oranżada wystarczy. Lubię małe miasteczka.
— Całe Liberty można obejść w dziesięć minut.
Rozmawiali jeszcze przez chwilę. Uzurpator głównie słuchał albo grzebał w pamięci, przypominając sobie wiadomości z dzisiejszych gazet.
Wysiedli razem w North Liberty wraz ze sporą grupą innych uczniów. Niemal wszyscy ruszyli wzdłuż głównej ulicy. Gdy wchodzili do sklepu z lodami, jakiś dziewczęcy głos za ich plecami zaintonował śpiewnie:
— Stu-i ma chłopaka!
Stuart zaczerwienił się.
— Głupia laska — mruknął, gdy drzwi z trzaskiem zamykały się za nimi.
Ciekawa sprawa, pomyślał uzurpator. Czyżby wolnomyśliciel Stuart był homoseksualistą, zainteresowanym egzotycznym przybyszem spoza miasta? Śniadym, przystojnym, o ciele niemal identycznym jak jego własne; w dodatku obrońcą Margaret Mead?
Usiedli przy okrągłym marmurowym stoliku w pobliżu kręcącego się wiatraczka. Uzurpator zerknął na jednokartkowe menu.
— Może deser bananowy na pół? Całego nie zmieszczę.
— Ja stawiam. — Stuart sięgnął do kieszeni.
— Nie, pozwól, że ja to zrobię. Prowadzę badania nad dziwnymi mieszkańcami tej enklawy.
Stuart prychnął.
— Margaret Mead nie znalazłaby tu nic ciekawego.
— Przeciwnie. Mieszka tu pewnie tyle samo osób co na jej wyspie.
— Ta. I chodzą półnago, pieprząc wszystko, co się rusza. — Obaj parsknęli śmiechem.
Podszedł do nich sprzedawca — młody, pryszczaty rudzielec — z notesem w ręku. Uśmiechnął się niepewnie.
— Gdzie tak robią, Stu?
Chłopak podniósł książkę.
— Na Samoa, Vince. Jedziemy tam, jak tylko szkoła się skończy.
Vince spojrzał na uzurpatora z udawanym zdziwieniem.
— Jasne. Gdzie to w ogóle jest, u diabła?
— Na wygnajewie. Środek Pacyfiku.
— Biją się tam?
— Nie wiem. — Stuart uniósł brwi w kierunku uzurpatora.
— Mnie nie pytaj. — Żarłacz biały w drodze do Kalifornii minął ten archipelag i nie zauważył żadnych okrętów wojennych. Ale to było na kilka lat przed końcem wojny.
— Tak w ogóle to cześć — powiedział chłopak. — Jestem Vince Smithers. Jakoś cię nie kojarzę…
— Matt Baker — odparł uzurpator, podając mu rękę. — Z San Guillermo w Kalifornii. — Ciekawe, pomyślał. Miał pewne trudności z odczytywaniem subtelnych emocji, ale zazdrość była mało subtelna. — Daj nam jeden deser bananowy. I colę dla mnie.
Vince zapisał i spojrzał na Stuarta.
— Dla ciebie cola waniliowa?
Stu skinął głową i Vince powrócił za ladę.
— Znajomy? — zapytał uzurpator.
— Tu wszyscy się znają. Chodziłem z Vince’em do szkoły, ale starzy zapisali go do akademii wojskowej. Jak to gówniane miejsce się nazywało, Vince?
— Jezu, nie chcę nawet wymawiać tej nazwy. Wyniosłem się stamtąd, by zrobić karierę w ćwiartowaniu bananów. Stary bardzo się ucieszył.
Przekomarzali się tak z jakimś dziwnym skrępowaniem, które uzurpator obserwował okiem antropologa. Byli dla niego mniej egzotyczni niż Polinezyjczycy, ale nie mniej ciekawi.
W ich interakcji pobrzmiewały echa spisku. Zrobili razem coś zakazanego, potajemnego. Nie musiało chodzić o seks, choć takie rozwiązanie przychodziło na myśl jako pierwsze. Czy Stuart chciał, żeby jego nowy towarzysz tak właśnie pomyślał? Jedyne doświadczenia homoseksualne uzurpatora miały miejsce w zakładzie dla obłąkanych i nie posiadały aspektu towarzyskiego: był po prostu zabawką dwóch strażników. Raz odwiedził go trzeci, który okazał się znacznie ciekawszy niż tamci brutale: po kilku minutach zrezygnował i rozpłakał się, mówiąc, że strasznie mu przykro. Zaraz potem najprawdopodobniej odszedł z pracy.
To wszystko było znacznie bardziej skomplikowane, niż wymagała sytuacja, ale uzurpator zauważył, że owa prawidłowość dotyczy wszystkich biologicznych funkcji ludzi, które nie są mimowolne.
Vince przyniósł deser i colę.
— Może też chcesz wanilii? — upewnił się, patrząc na uzurpatora.
Hm. Komplikacja.
— Niech będzie. Raz można wszystkiego spróbować.
Vince skinął posępnie głową. To był ewidentny punkt zwrotny.
Starannie podzielili deser i przystąpili do konsumpcji, każdy ze swojej strony. Stuart powiedział uzurpatorowi o stypendium z Princeton.
— Fajny campus. Będziesz studiował antropologię?
— Nie. Angielski i literaturę amerykańską. Byłeś tam?
— Raz. Odwiedzałem krewnych. — Tak naprawdę spędził tam cały semestr, studiując paleontologię bezkręgowców.
— Masz wszędzie krewnych.
— Duża rodzina.
Stuart skrzywił się.
— Moja cała jest w Iowa. — Wymówił to jako Ajo-łej, z opadającą intonacją.
— I co? Nie chcesz tu wrócić i wychować gromadki Iowańczyków?
— Dwa razy „nie”. Nie, żebym nie lubił dzieci. — Nadział kawałek banana. — Ja ich nie-na-wi-dzę.
Читать дальше