— Ekwiwalentu TNT — rzekł Russ.
Jack skinął głową.
— Chcą ewakuować wyspę.
— Megatony? — zapytał Russ z rozszerzonymi oczyma. — Na czym my, u diabla, siedzimy?
— Jak wspomniałem, nie chcą podawać żadnych liczb. Ponadto mam podejrzenie, że ich obawy nie dotyczą możliwej eksplozji naszego obiektu. Chodzi raczej o to, że chcą mieć możliwość swobodnego rozbicia go na atomy, gdyby wyglądał niebezpiecznie.
— Gdyby!
Jack rozejrzał się po pomieszczeniu.
— Podejrzewam, że stracimy też część swojej obecnej ekipy. Nie mogę powiedzieć, żebym kogokolwiek winił, jeśli zdecyduje się odejść.
Zaległa cisza.
— Co? — przerwał ją Moishe. — Teraz, gdy zaczyna się robić ciekawie?
* * *
Nie dało się przemieścić dwustu tysięcy Samoańczyków jedynie poprzez oświadczenie: „Jesteście w niebezpieczeństwie, musicie wyjechać”. Po pierwsze, słowo „niezależny” w nazwie państwa Samoa oznaczało przede wszystkim „niezależny od Ameryki”. Każdy, kto chciał żyć pod zwierzchnictwem Wuja Sama, mógł wsiąść na prom i przenieść się do Samoa Amerykańskiego.
Inną kwestią było to, gdzie ich umieścić. Samoa Amerykańskie było potwornie zatłoczone. Nowa Zelandia i Australia praktycznie zamknęły granice, przyjąwszy w ubiegłym wieku ponad sto tysięcy Samoańczyków, Ci, którzy zostali, raczej pragnęli zachować tradycyjny styl życia.
Pozostałe wyspy archipelagu były w większości porośnięte nieprzeniknioną dżunglą lub zasypane pyłem wulkanicznym. Savai’i miała 60 tysięcy mieszkańców, stłoczonych w naszyjniku miasteczek ciągnących się wśród wybrzeża, i nie chciała nikogo więcej.
Ponadto Samoańczycy byli narodem głęboko religijnym i odrobinę fatalistycznym. Jeśli Bóg postanowił ich zabrać, to i tak to zrobi. Pozostawianie własnych domów, z pokoleniami przodków pogrzebanymi na frontowych podwórkach, oznaczałoby brak szacunku, by nie rzec — świętokradztwo. Ankiety wskazywały, że nawet gdyby Stany Zjednoczone w całości opłaciły przeprowadzkę, tylko 20 procent populacji zdecydowałoby się na ten krok.
Samoańczycy zauważali, że o wiele prościej byłoby przenieść artefakt. Ziemia nie należała do Poseidona, a tym bardziej do rządu amerykańskiego; została jedynie wydzierżawiona. Właściciele mogli eksmitować dzierżawców.
Jack wykorzystał w tej sprawie swoje umiejętności negocjatorskie. Spotkał się ze starszyzną wioskową — fono — i zauważył, że eksmisja, choć byłaby zrozumiała, miała pewną negatywną stronę. W gruncie rzeczy bowiem byłaby to kapitulacja przed potęgą nuklearną Stanów Zjednoczonych. Oznaczałaby pogwałcenie umowy, która niosła ze sobą znacznie więcej pieniędzy i prestiżu, niż ta wioska kiedykolwiek miała, a niektórzy postrzegaliby to jako poniżenie. Ponadto w wypadku kooperacji Jack z wdzięczności wyremontuje im obie szkoły i wybuduje nowy kościół.
Nie wspomniał o Poseidonie. Miał zawrzeć ten układ osobiście.
Skończyło się na remoncie kolejnych dwóch kościołów i sponsorowaniu świątecznej uczty. Ale honor zwyciężył.
(Fakt, że rząd samoański chce, by wioska eksmitowała Poseidona, zadziałał na korzyść Jacka. Prymat prawa wioskowego był zapisany w konstytucji, a kwestiach nieruchomości — trudnego tematu na wyspie o ograniczonej powierzchni — lokalne prawo bezdyskusyjnie dominowało nad federalnym. Starszyzna z przyjemnością podkreśliła tę zasadę).
Przebudowa była radykalna. Czasza nad obszarem eksperymentalnym, oprócz zapewniania izolacji środowiskowej, miała służyć jako podwójne zabezpieczenie przeciwwybuchowe, tytanowa kopuła wewnątrz stalowej. Jack, Russ i Jan połączyli siły w proteście przeciwko dodatkowym kosztom i komplikacjom. Gdyby artefakt postanowił eksplodować, kopuły równie dobrze mogłyby być wykonane z kartonu.
Rząd, nadal pod przykrywką NASA, ale z pieniędzmi i wpływami, jakich ta agencja nie posiadała, uznał, że prawdopodobnie mają rację. Podwójna kopula miała stanowić jedynie środek zapobiegawczy „na wszelki wypadek”.
Także „na wszelki wypadek” zaprojektowano mające przykuwać artefakt do miejsca łańcuchy, które były przymocowane do lin szerokości ramienia, głęboko zakotwiczonych w skale. Wyliczono siłę, jakiej wymagało podniesienie artefaktu z legowiska; łańcuchy potrafiły przetrzymać cztery do sześciu razy tyle. Nikt, kto widział, z jaką łatwością i gracją obiekt wzniósł się w powietrze, nie postawiłby jednak złamanego grosza na podtrzymujące je liny.
Teraz główna rola w przedstawieniu przypadła Jan. Po tym, jak artefakt był przypalany, zamrażany i ostrzeliwany bez żadnego rezultatu z wyjątkiem spowodowania katastrofy, może nadszedł wreszcie czas, by z nim porozmawiać.
Berkeley, Kalifornia, 1948
College był trudniejszy niż za pierwszym razem. Oceanografią uzurpator interesował się niejako z natury; angielskim i literaturą nie, szczególnie na zaawansowanym poziomie, jakiego wymagały oceny Stuarta z liceum. Jakoś przebrnął przez jeden semestr i przeniósł się na antropologię.
Tą dziedziną też był żywotnie zainteresowany, studiował bowiem rasę ludzką od szesnastu lat (choć z przerwą). Jedynym problemem było ograniczenie swoich wypracowań i tego, co mówił na zajęciach, do obserwacji, jakich można było oczekiwać od inteligentnego, ale nieobytego w świecie chłopaka z Iowa, który nigdy nie był w zakładzie dla umysłowo chorych ani obozie szkoleniowym, a o Bataanie tylko czytał w gazetach.
Uzurpator zmieniał się. Nigdy nie miał się stać człowiekiem, ale był już dość ludzki, by czuć coś w rodzaju empatii w stosunku do swoich profesorów. Oni usiłowali zrozumieć ludzką kondycję i uczyć o niej, ale sami byli uwięzieni w ludzkich ciałach; tkwili w ludzkiej kulturze jak prehistoryczne owady w bursztynie.
W tym aspekcie uzurpator posiadał pewien przywilej. Czymkolwiek był, z pewnością nie był człowiekiem. Zaczął nawet podejrzewać, że w ogóle nie pochodzi z Ziemi.
Kilka miesięcy przed jego drugim wyjściem z morza na wybrzeże Kalifornii pilot o nazwisku Kenneth Arnold ujrzał formację latających dysków, krążących wśród Gór Kaskadowych w stanie Waszyngton. Ludzie znajdujący się w tym czasie na ziemi także donosili o takim widoku.
Później wielkie podniecenie wzbudziło rzekome rozbicie się jednego z nich koło Roswell w Nowym Meksyku. Mimo zapewnień specjalistów z wojskowych sił powietrznych, że był to po prostu balon meteorologiczny, wiara w hipotezę „latających talerzy” przetrwała.
W pierwszym roku pobytu uzurpatora w Berkeley pilot Narodowej Gwardii Powietrznej uległ katastrofie w trakcie próby przechwycenia Niezidentyfikowanego Obiektu Latającego (tak bowiem ochrzczono to zjawisko). Siły Powietrzne (tak przyjęło się zwać Gwardię) utworzyły specjalny projekt — o nazwie Sign — mający na celu badanie UFO.
Uzurpator zachłannie studiował doniesienia prasowe. Okazało się, że choć projekt Sign wykluczył pozaziemskie pochodzenie UFO, stwierdzając, że chodzi o błędną interpretację zjawisk naturalnych, wcześniejsze, ściśle tajne „Rozpoznanie Sytuacji” najwyraźniej zakończyło się zgoła innymi wnioskami. Długo jeszcze nie miało jednak zostać odtajnione. Projekt Sign zamieniono na projekt Grudge, a gdy pod koniec 1949 roku ostatecznie go zamknięto, Siły Powietrzne wyraźnie zaprzeczyły możliwości pozaziemskiego pochodzenia badanych obiektów oprócz zjawisk naturalnych, przypisując ich pochodzenie masowej histerii i „wojnie nerwów”, a poza tym stwierdzając, że wiele doniesień było cynicznymi oszustwami osób spragnionych rozgłosu lub halucynacjami chorych umysłowo.
Читать дальше