Większość wykładowców antropologii z Berkeley popierała hipotezę masowej histerii, ale wielu studentów było innego zdania. Uważali, że rząd chce zatuszować sprawę.
Istniało mnóstwo książek i magazynów popierających tę tezę, lecz uzurpator uważał je za nieprzekonujące, mimo iż był niemal pewien, że na Ziemi żyje przynajmniej jedna istota z innej planety. Nim w miejsce projektu Grudge pojawił się projekt Blue Book, nasz bohater zdążył skierować swoje zainteresowania w inną stronę.
Przeszukał legendy i fakty dotyczące zmiennokształtnych, ludzi podejrzewanych o nieśmiertelność i niezniszczalność. Częściej jednak były to legendy, wygodnie osadzone w zamierzchłej przeszłości i pochodzącej z trzeciej ręki.
Podczas wakacji wymykał się z Berkeley, by tropić podejrzanych i rozmawiać z nimi. Znalazł dwóch mężczyzn, którzy co roku zrzucali skórę jak węże, i kobietę twierdzącą, że zrzuca kości usuwając je przez skórę. Kobieta okazała się oszustką, mężczyźni zaś najwyraźniej byli zwykłymi ludźmi o dziwnych właściwościach dermatologicznych. Jeden z nich w ciągu tygodni krok po kroku oddzierał sobie skórę dłoni, aż zdarł całą; pozwolił uzurpatorowi przymierzyć ją jak rękawiczkę.
Jednak ludzie. Ale uzurpator od samego początku instynktownie ukrywał swoją prawdziwą naturę i do tej pory mu się to udawało. Inni prawdopodobnie zrobiliby to samo.
Przez moment rozważał wypuszczanie ogłoszeń w wielkomiejskich gazetach — „Czy różnisz się fundamentalnie od reszty ludzkości?” — ale dość już wiedział o ludzkiej naturze, by przewidzieć, jakie otrzyma odpowiedzi.
Nie pomyślał, że może istnieć ktoś taki jak kameleon: ktoś, kto chciałby wytropić autora ogłoszenia, by go zlikwidować. Może dlatego, że nie sądził, iż mógłby umrzeć.
Fort Belvoir, Wirginia, 1951
Kameleon także interesował się UFO. W odróżnieniu od uzurpatora przeniósł się na teren źródła informacji.
Spędził już tysiące lat w różnych armiach, na przykład w armii Hitlera podczas drugiej wojny światowej. Wojna w Korei zbytnio go nie pociągała, ale znał amerykańską biurokrację na tyle dobrze, by przy odrobinie cierpliwości wylądować w Pentagonie jako Patrick Lucas, urzędnik w randze podoficera — airmana klasy czwartej (co ciekawe, rangę airmana ustanowiono zaledwie miesiąc wcześniej). Gdy już się tam znalazł, powęszył tu i ówdzie, a potem zdołał się wkręcić do projektu Blue Book.
Następnie wypromował się w niezgodny z protokołem, lecz wypróbowany sposób: gdy do projektu przydzielono nowego oficera, który był kawalerem, kameleon przejrzał jego dossier, zaprzyjaźnił się z nim pierwszego dnia, po czym zwabił go do swojego mieszkania i zabił.
W wannie przeprowadził prowizoryczną sekcję zwłok, by się upewnić, że oficer istotnie był człowiekiem — wiedział bowiem, że druga istota, jego pokroju, gdyby istniała, również mogłaby zainteresować się projektem Blue Book.
Potem napisał list samobójczy w imieniu airmana Lucasa i o drugiej w nocy podmienił mundury oraz identyfikatory. Wypompowany z krwi oficer wyglądał jak blady, zemdlony pijak. Kameleon szybko zaniósł jego ciało do samochodu i zawiózł na koniec gruntowej drogi w pobliżu miasteczka Vienna w Wirginii. Oblał zwłoki i przednie siedzenie benzyną, wrzucił do środka zapałkę i niemal natychmiast tak zmienił swój wygląd, by przeobrazić się w tamtego oficera. Potem pobiegł przez las do cywilizacji.
W krótkim artykule w gazecie napisano tylko, że ciało spaliło się do stanu uniemożliwiającego identyfikację, ale samochód był zarejestrowany na nazwisko urzędnika z Pentagonu. Rankiem ekipa dochodzeniowa znalazła list samobójczy i sprawa została zamknięta. Współpracownicy kręcili głowami: ten facet zawsze trzymał się na uboczu.
Nowy porucznik także okazał się samotnikiem i kiedy rozpowszechniła się teoria, że jest wtyczką z CIA, ludzie z przyjemnością pozostawiali go w spokoju.
Przez kilka miesięcy zadaniem kameleona-porucznika było przesiewanie doniesień o UFO i wyławianie mniej więcej dziesięciu procent, których nie dało się tak łatwo wytłumaczyć w inny sposób. Zamówił kalendarze z poprzednich lat, począwszy od 1948, i przy pomocy efemeryd eliminował poranki i wieczory, w które Wenus świeciła szczególnie jasno. Dzięki temu zaoszczędził mnóstwo czasu.
Wiedział o projektach Sign i Grudge i wcale się nie zdziwił, gdy się okazało, że Blue Book jest bardziej zainteresowany kreowaniem swego wizerunku i dementowaniem pogłosek niż badaniami naukowymi. Niektórzy dostrzegali w tym dowody na istnienie spisku, kameleon doszedł jednak do wniosku, że to sprawka konserwatywnych umysłów. Projektem Blue Book zajmował się w gruncie rzeczy jeden oficer i kilku niższych urzędników, wokół których orbitowało kilka tuzinów innych osób, raz po raz wtykających nosy.
Wyglądało na to, że kameleon spędza tyle samo czasu na zadawaniu się z prasą i politykami co na zajmowaniu się UFO. Ilekroć brakło ciekawych doniesień prasowych na innych frontach, reporterzy zjawiali się lub dzwonili w poszukiwaniu materiałów. Kameleon, rzecz jasna, od tysięcy lat doskonalił się w kontaktach z ludźmi, ale takt nigdy nie był jego ulubioną bronią.
Obserwował kolegów-badaczy równie bacznie jak pilotów, policjantów i rolników, którzy donosili o zaobserwowanych zjawiskach. Kombinował, że jeśli na świecie istnieje coś podobnego do niego, może w końcu przybyć do Fort Belvoir. Ale jego odpowiednik znajdował się na przeciwległym wybrzeżu, zajęty tymi samymi poszukiwaniami, lecz w innej formie, jako że z latającymi talerzami dał już sobie spokój.
Po upływie kolejnego roku kameleon poszedł w jego ślady. Pewnego dnia, zamiast stawić się do pracy, pojechał do Waszyngtonu, zaopatrzył się w lumpeksach w całą szafę ubrań roboczych i, nim jego przełożeni się zorientowali, że jeden z pracowników samowolnie się oddalił, pracował już na farmie mlecznej w zachodnim Marylandzie.
Apia, Samoa, 2021
Pomysł przesyłania obcej inteligencji wiadomości, która nie byłaby oparta na języku, sięgał roku 1820, kiedy to geniusz matematyczny Carl Friedrich Gauss zaproponował wyrąbanie ogromnego obszaru tajgi syberyjskiej i zasianie tam pszenicy w trzech kwadratach obrazujących twierdzenie Pitagorasa. Obserwator znajdujący się na Marsie byłby w stanie zobaczyć ją przez niewielki teleskop.
W XIX i XX wieku istniały też inne projekty, wśród nich lustra odbijające promienie słoneczne, ogromne ogniska ułożone w figury geometryczne lub miasta mrugające światłami.
Około roku 1960, gdy Mars przestał już być obiecujący, Frank Drake i inni zaproponowali takie rozwinięcie metody „alfabetu Morse’a”, by sygnał niósł się na odległości międzygwiezdne przy użyciu radioteleskopów jako nadajników wysyłających ciągłą wiązkę informacji cyfrowych. Rozsądne założenie było takie, że każda cywilizacja dość zaawansowana, by odebrać tę wiadomość, będzie też zdolna do zrozumienia arytmetyki binarnej. Wysyłano więc, ogólnie rzecz biorąc, serię kropek i kresek, które głosiły. „1 + 1 + 2” i tak dalej.
Chodziło o to, by ustanowić matrycę, prostokąt pudełek, które stworzą zrozumiały obraz, jeśli uczyni się niektóre z nich (odpowiadające cyfrze 1) czarnymi, a inne (odpowiadające cyfrze 0) białymi — coś w rodzaju niewypełnionej krzyżówki.
Żeby to miało sens, trzeba było znać wymiary prostokąta. Najprostszym sposobem byłoby wysyłanie informacji linijka po linijce i robienie pomiędzy nimi przerw. Potem dłuższa przerwa i powtórka wszystkiego od początku w celu weryfikacji.
Читать дальше