— Masz rodzeństwo?
— Na szczęście nie. Dzieciaki ze szkoły są wystarczająco denerwujące.
Uzurpator zachłannie absorbował wiedzę. Skończyli deser.
— To jak? Oprowadzisz mnie po słynnej North Liberty?
— A masz jeszcze pięć minut?
Gdy wychodzili, uzurpator podał Vince’owi dolara i machnął ręką, żeby ten nie wydawał reszty.
— Masz forsy jak lodu — mruknął Stuart.
— Jestem najlepszym graczem w kasynach San Guillermo.
— Chyba najlepszym ściemniaczem. — Zaśmiali się.
Dokładnie rzecz biorąc, trwało to dziesięć minut. Z centrum miasteczka Stuart poprowadził towarzysza wzdłuż West Cherry Street.
— Tu mieszkam — powiedział. — Wejdziesz?
— Jasne. Chętnie poznam twoich starych.
Stuart spojrzał mu prosto w oczy. Byli identycznego wzrostu.
— Wyjechali. Wrócą dopiero jutro.
Uzurpator odwzajemnił spojrzenie.
— Właściwie nie muszę być dzisiaj w Cedar Rapids. Pociąg i tak mi uciekł.
Rytuał uwodzenia trwał krótko. Stuart wyciągnął z barku rodziców burbona i zrobił dwa drinki, o wiele za duże i za mocne. Dla uzurpatora było to tylko paliwo, ale gdyby jego towarzysz był starszy, mogłoby w nim zabić pożądanie.
Czego, rzecz jasna, nie zrobiło. Chwiejnym krokiem wspiął się po schodach, ciągnąc uzurpatora za rękę, do sypialni, która nie wyglądała ani trochę chłopięco. Nie było tam zdjęć modelek ani plakatów, tylko setki książek na pozbijanych ze sobą regałach.
Uzurpator nie miał pojęcia o protokole — wciąż nie nauczył się nawet heteroseksualnego. Więc gdy już znalazł się w sypialni, po prostu robił to co Stuart, jedna permutacja po drugiej. Ze względu na towarzysza zmniejszył nieco średnicę swojego penisa, pamiętając ból, który odczuwał w zakładzie dla obłąkanych.
Gdy było po wszystkim, chłopak zasnął w jego ramionach, chrapiąc pijacko. Uzurpator zanalizował pozostawiony przez tamtego materiał genetyczny. Stuart miał problemy z cholesterolem — powinien uważać z deserami bananowymi — a w przyszłości czekała go cukrzyca. Może miał rację, nie chcąc się rozmnażać.
Apia, Samoa, 2021
Nie było szans na utrzymanie tego w tajemnicy. Po pierwsze, w odległości niecałego kilometra trenowała właśnie załoga łodzi typu longboat, która usłyszała eksplozję wywołaną przez przebicie ściany odpowietrzonego budynku promieniem. Wszystkie trzydzieści cztery osoby nadal gapiły się w tamtym kierunku, gdy część budynku zawaliła się, z wielkim pluskiem wpadając do wody.
Ze swojego miejsca nie widzieli artefaktu. Budynek był jednak stale monitorowany przez automatyczną kamerę z teleobiektywem, zamontowaną przez CNN na zboczu Mount Vaia od strony zatoki. Uchwyciła zawalenie się budowli i przybliżyła obraz artefaktu, leniwie unoszącego się, by powrócić na swoje dawne miejsce.
Nikt na Samoa nie wiedział, że pięć minut później w Waszyngtonie odbyła się pospiesznie zwołana konferencja. Prezydent przerwał wieczorne spotkanie przy pokerze, by dopomóc w podjęciu decyzji, czy cała wyspa powinna zostać wysadzona w powietrze. Jakiś obłudnik wysunął argument, że w gruncie rzeczy nie byłby to akt wojny, gdyż między obiema narodami nie ma wrogości, a ponadto po eksplozji jeden z nich przestanie istnieć. Odpowiedź prezydenta była jak zwykle lakoniczna. Powrócił do gry, poleciwszy, by następnego ranka na jego stół trafił raport z wydarzeń.
Raport zawierał jedną krótką stroniczkę. Poseidon trzymał gębę na kłódkę, a zespół naukowców z NASA przestrzegał postanowień kontraktu.
Przeglądali taśmę wielokrotnie, podobnie jak dane z czujników, i po setnym razie byli niewiele mądrzejsi niż po pierwszym. Gdy laser został podkręcony do 72 procent pełnej mocy, temperatura artefaktu zaczęła wzrastać równomiernie na całej powierzchni. Gdy wynosiła 1,2 stopnia Celsjusza powyżej temperatury otoczenia, obiekt uniósł się ze swego legowiska i wędrował z prędkością 18,3 cm na sekundę, obrócony pod kątem 45 stopni, aż znalazł się nad lufą lasera. Potem spadł na podłogę. To było jak upuszczenie wieżowca na kieliszek. Podłoga nie wytrzymała.
Część znajdująca się pod legowiskiem obiektu nie załamała się jednak, gdyż miała niezależne podpory. Mimo to zapewne czekałby ją ten sam los, gdyby artefakt na nią SPADŁ. On jednak wydawał się zainteresowany jedynie laserem. Powróciwszy na swoje miejsce, osiadł na nim lekko jak piórko.
Badacze musieli przestudiować nagrania CNN, bo ich własna wstrząsoodporna kamera leżała niewzruszenie na dnie zatoki, a jej rezerwowe źródło zasilania przesyłało zdjęcia wirującego mułu. Dokładnie 1,55 sekundy po zapadnięciu się podłogi artefakt uniósł się z wody i, ponownie ze stałą prędkością 18,3 cm na sekundę, powrócił na legowisko. Taki obraz zastali Russ i Jan, gdy kilka minut później przypedałowali na miejsce.
Kiedy brygada robotników nerwowo odtwarzała pomieszczenie artefaktu i jego otoczenie ochronne, osobna ekipa z NASA — a w każdym razie ubrana w identyczne, nowe kombinezony ochronne NASA — wydobyła zatopiony laser oraz źródło mocy i zanalizowała uszkodzenia. Były ogromne.
Jack Halliburton zwykle nie przychodził do domku nr 7 bez zapowiedzi. Gdy więc tym razem stanął w drzwiach, siedząca wokół stołu zawalonego raportami i pozostałościami po obiedzie dziewięcioosobowa grupa zamilkła.
Russ należał do najbardziej zaskoczonych.
— Jack! Może kanapkę?
Ten pokręcił głową i usiadł na podsuniętym krześle.
— Podajcie mi krzywą mocy lasera zaraz przed tym, jak spadł na niego artefakt.
Moishe Rosse, który stał się głównym specem od lasera, podniósł dwie cylindryczne klawiatury i zaczął surfować, używając wielkiego telewizora jako monitora.
— To prosta funkcja skokowa — rzekł Russ. — Wyłączył się.
— Wiem. Chcę wiedzieć, w którym momencie i dlaczego.
— Powodzenia z „dlaczego”. — Wnętrza źródła energii były ściśle tajne; traktowali je jak czarną skrzynkę, która zawsze dostarcza to, o co się ją prosi.
— Coś niecoś możemy stwierdzić. — Na ekranie pojawił się znajomy wykres, ukazujący rosnącą powoli, a następnie spadającą gwałtownie moc lasera. Oś odciętych była podzielona na mikrosekundy.
— Podziel ekran na pól i przyjrzyjmy się, co się dzieje na taśmie nagranej w czasie rzeczywistym na kilka mikrosekund przed wyłączeniem się lasera.
Artefakt powoli się unosił, pokonując dwa milimetry na mikrosekundę. Spowolnione nagranie w żółwim tempie ukazywało pandemonium, które rozpętało się, gdy promień lasera prześliznął się pod obiektem i przedziurawił przeciwległą ścianę.
— Stop. — Taśma wskazywała godzinę 06:39:23,705. Wykres pokazywał, że moc wyłączyła się o 6:39:23,810.
— Więcej niż jedna dziesiąta sekundy. No i? — Russ wskazał ekran. — Co z tego wnosisz? — Wcześniej zakładali, że albo laser wyłączył się automatycznie, poprzez jakiś wewnętrzny obwód bezpieczeństwa, albo załatwiła go siła eksplozji. Federalni nie chcieli nic powiedzieć.
Jack przez długą chwilę gapił się w milczeniu na obraz.
— Jedno, co wiemy na pewno — rzekł — to że o 23,810 cały pluton w reaktorze zmienił się w ołów.
— W ołów?
— No. Dlatego laser przestał działać. Nie wyciśniesz krwi z rzepy.
— Jezu! — rzekł Moishe. — Gdzie się podziała ta cała energia?
— Wiele wskazuje, że we wnętrzu naszego małego przyjaciela.
— Ile gramów plutonu? — zapytał Russ.
— Nie chcą powiedzieć. Ale byli nerwowi jak diabli. Zdaje się, że „gramy” nie jest właściwym słowem. Zdaje się, że chodzi o tony, kilotony, megafony.
Читать дальше