[Oczywiście]
Felko…
Musiała przeczytać z jego umysłu dostatecznie wiele, by zobaczyć, o co chciał zapytać.
[Kłamałam, Clavainie. Kłamałam, by cię ocalić, by zmusić cię, byś zawrócił]
Wiedział już o tym. Skade mu powiedziała. Ale do tej chwili nigdy całkowicie nie odrzucał możliwości, że to Skade mogła kłamać. Ze Felka jest rzeczywiście jego córką.
Zatem było to kłamstwo w dobrej intencji. W swoim czasie wiele ich miałem na sumieniu.
[Kłamstwo jest kłamstwem. Ale nie chciałam, by Skade cię zabiła. Wydawało się, że lepiej będzie, jeśli nie powiem prawdy…]
Wiedziałaś na pewno, że zawsze się zastanawiałem…
[To naturalne, że się zastanawiałeś, Clavainie. Gdy ocaliłeś mi życie, powstała między nami więź. I byłeś więźniem Galiany, zanim się urodziłam. Zebranie materiału genetycznego byłoby dla niej łatwe…] Jej myśli stały się mgliste. [Clavainie… czy mogę cię o coś zapytać?]
Nie ma między nami sekretów.
[Czy kochałeś się z Galianą, kiedy byłeś jej więźniem?]
Odpowiedział jej z zimną jasnością umysłu, która zaskoczyła nawet jego samego.
Nie wiem. Tak sądzę. Pamiętam to. Ale cóż znaczą wspomnienia po czterystu latach? Może po prostu pamiętam wspomnienie. Mam. Ale potem… Gdy stałem się jednym z Hybrydowców…
[Tak?]
Kochaliśmy się. Z początku kochaliśmy się często. Myślę, że innym Hybrydowcom to się nie podobało. Widzieli to jako zwierzęcy akt, prymitywny atawizm z bazowej linii ludzkości. Galiana oczywiście się z tym nie zgadzała. Ona zawsze była zmysłowa, upajała się bogactwem odczuć. Tego jej wrogowie nigdy dobrze nie rozumieli: że naprawdę kochała ludzkość bardziej niż oni. Właśnie dlatego stworzyła Hybrydowców. Niejako coś lepszego od ludzkości, ale jako dar, obietnicę, czym ludzkość mogłaby się stać, jeżeli tylko zrozumiemy nasz potencjał. Oni natomiast przedstawiali ją jako zimnego, redukcjonistycznego potwora. Strasznie się mylili. Galiana nie traktowała miłości jako starodawną darwinowską sztuczkę chemii mózgowej, którą trzeba wykorzenić z ludzkich umysłów. Uważała ją za coś, co należy doprowadzić do kulminacji, jak nasienie, które trzeba pielęgnować, by rosło. Ale oni tego nigdy nie rozumieli. I kłopot polegał na tym, że musiałem zostać włączony do Hybrydowców, żeby docenić, czego dokonała.
Clavain przerwał, poświęcając uwagę sytuacji swych sił rozmieszczonych wokół statku triumwira. W ostatniej minucie jeszcze dwie osoby straciły życie, ale ciągły napór trwał.
Tak, kochaliśmy się podczas moich pierwszych dni wśród Hybrydowców. Ale potem nie było to już potrzebne, chyba że jako akt sentymentalny. Wydawało się to czymś, co robią dzieci: nie było złe, nie prymitywne, nawet nie nudne, ale już nie budzące zainteresowania. Nie przestaliśmy się kochać wzajemnie, nie straciliśmy pragnienia doświadczeń zmysłowych. Po prostu istniało wiele atrakcyjniejszych sposobów osiągnięcia podobnej zażyłości. Kiedy już dotknąłeś umysłu innej osoby, szedłeś przez jej sny, widziałeś świat jej oczyma, czułeś świat jej skórą… cóż… nigdy nie było prawdziwej potrzeby, by powracać do starych sposobów. A ja nigdy nie należałem do sentymentalnych. Przeszliśmy do świata bardziej dorosłego, przepełnionego własnymi przyjemnościami i atrakcjami. Nie mieliśmy powodów, by oglądać się na to, co straciliśmy.
Nie odpowiedziała mu natychmiast. Statek leciał dalej. Clavain znowu patrzył na displeje i raporty taktyczne. Przez chwilę czuł, że powiedział za dużo. Ale wtedy odezwała się i wiedział już, że wszystko zrozumiała.
[Sądzę, że powinnam ci powiedzieć o wilkach]
Kiedy Volyova podjęła decyzję, poczuła przypływ energii — zerwała ze swego ciała medyczne sondy i przetoki, odrzuciła je w okrutnym zapamiętaniu. Zachowała jedynie gogle, które zastępowały jej oślepione oczy. Starała się nie myśleć o ohydnej maszynerii buszującej obecnie w jej czaszce. Poza tym czuła się zdrowo i krzepko. Wiedziała, że to złudzenie, że za ten wybuch energii zapłaci później i że prawie na pewno zapłaci za to życiem. Nie bała się jednak tej perspektywy, czuła jedynie spokojną satysfakcję, że może przynajmniej coś zrobić z czasem, który jej pozostał. Kierowanie odległymi sprawami jak przykuty do łóżka pontyfik było w porządku, ale to nie jej styl. Ona, triumwir Ilia Volyova, i musiała trzymać pewne standardy.
— Ilio… — zaczęła Khouri, kiedy zobaczyła, co się dzieje. Volyova odpowiedziała głosem wciąż skrzeczącym, ale wreszcie z odcieniem dawnej energii.
— Khouri… proszę, nigdy nie kwestionuj moich działań, nie namawiaj mnie do ich zaniechania. Zrozumiałaś?
— Zrozumiałam… Tak mi się wydaje.
Volyova pstryknęła palcami na najbliższego serwitora. Pomknął ku niej slalomem między piszczącymi medycznymi monitorami.
— Kapitanie… każ, żeby serwitor pomógł mi się dostać do hangaru pojazdów kosmicznych, dobrze? Oczekuję, że skafander i prom będą dla mnie przygotowane.
Khouri ustabilizowała ją, utrzymując w pozycji siedzącej.
— Co planujesz, Ilio?
— Wychodzę na zewnątrz. Muszę poważnie pogadać z bronią siedemnaście.
— Twój stan zdrowia…
Volyova przerwała jej machnięciem wątłej dłoni.
— Mogę mieć słabe i niesprawne ciało, ale daj mi nieważkość, skafander i broń, a przekonasz się, że wciąż jeszcze potrafię zaszkodzić. Jasne?
— Nie poddajesz się, co?
Serwitor pomógł jej stanąć na podłodze.
— Poddać się, Khouri? Tego słowa nie ma w moim słowniku.
Khouri również jej pomogła, ujmując drugie ramię.
* * *
Na krawędzi roju bojowego, chociaż ciągle w zasięgu potencjalnie uszkadzającej broni, Antoinette wyłączyła wzór ucieczkowy, który dotychczas realizowała, i wyhamowała ciąg „Burzyka” do jednego g. Przez okna „Burzyka” widziała wydłużony kształt światłowca triumwira, który z odległości dwóch tysięcy kilometrów rysował się jako drobne świetlne zadrapanie. Przez większość czasu było tak ciemno, że w ogóle nie widziała statku, ale raz czy dwa razy na minutę większa eksplozja — jakaś wybuchająca mina, głowica, jednostka napędowa czy zapalnik — rzucała na kadłub światło, przez chwilę wydobywając go z czerni na sposób latarni morskiej, oświetlającej poszarpany szczyt nad wzburzonym oceanem. Nigdy jednak nie było wątpliwości, gdzie znajduje się statek. Wokół niego roiły się płomyki tak jaskrawe, że rozmazywały się na jej siatkówce, żłobiąc gasnące różowe łuki i spirale na gwiezdnym tle. Te ślady przypominały jej ogniste łuczywka, którymi bawiły się dzieci podczas pokazów fajerwerków na starej karuzeli. Świetlne pryszcze wewnątrz roju oznaczały detonujące mniejsze pociski; z rzadka Antoinette widziała czerwoną lub zieloną linię wstępnego promienia lasera, złapanego w uchodzącym powietrzu lub gazowym paliwie któregoś ze statków. Z roztargnieniem, przeklinając zdolność swego umysłu do koncentracji na trywialnych sprawach w niewłaściwym czasie, uświadomiła sobie, że to szczegół, który zawsze przedstawiano źle w operach kosmicznych i holodramatach. Promienie laserowe były w nich niewidzialne i ta złowieszcza niewidzialność zwiększała napięcie. Ale prawdziwa bitwa kosmiczna w bliskim dystansie była operacją znacznie bardziej bałaganiarską, z obłokami gazów, śmieciami i odłamkami, które wybuchały na całym obszarze, gotowe odbijać i rozpraszać promienie z dowolnej broni.
Rój, ciaśniejszy w pobliżu centrum, rzedł ku brzegowi na dystansie kilkudziesięciu kilometrów. Choć Antoinette znajdowała się na samym skraju tego obszaru, zdawała sobie sprawę, jak kuszącym celem musi być „Burzyk”. Obrona triumwira skupiła się na bliższych jednostkach szturmujących, ale Antoinette nie mogła liczyć na to, że taka sytuacja potrwa dłużej.
Читать дальше