— Dobrze… — mruknęła. — Widzisz, w negocjacjach przede wszystkim chodzi o jasność. Powiedz mi, Clavainie, czy broń w ogóle może być zdalnie zniszczona?
— Tak — powiedział. — Istnieją kody, inny dla każdej broni.
— I co?
— Nie znam tych kodów. Ale ich poszukuję, wypróbowuję permutacje.
— I w końcu je znajdziesz? Clavain podrapał się w brodę.
— Teoretycznie. Ale nie wstrzymuj oddechu.
— Nadal ich szukasz?
— Chcę je znać. Ty byś nie chciała?
— Nie muszę. Przypięłam do każdej broni własny system autodestrukcyjny, całkowicie niezależny od czegokolwiek, co wasi ludzie mogli zainstalować w katalogu głównym.
— Ilio, robisz na mnie wrażenie kobiety bardzo ostrożnej.
— Traktuję swoją pracę bardzo poważnie. Ale przecież ty też.
— Owszem.
— Więc co teraz? Wiesz, że nie zamierzam oddać ci tych rzeczy. Nadal mam pozostałą broń.
Clavain obserwował bitwę w maksymalnym powiększeniu. Wokół statku triumwira świetlne błyski pstrzyły kosmos. Zanotowano już pierwsze ofiary śmiertelne. Piętnaście świń Scorpia zostało zabitych przez środki obrony kadłuba statku Volyovej, zanim jeszcze zbliżyły się do celu na trzydzieści kilometrów. Inne zespoły szturmujące zbliżyły się bardziej — jedna drużyna mogła nawet dotrzeć do kadłuba — ale bez względu na wynik, nie było już żadnych szans na bezkrwawą kampanię.
— Wiem o tym — powiedział Clavain i zakończył rozmowę.
* * *
Oddał Remontoire’owi całkowite sterowanie „Światłem Zodiakalnym”, a potem przydzielił sobie jeden z ostatnich pojazdów kosmicznych, jakie jeszcze pozostały w hangarze statku. Dawny cywilny prom należał do H; Clavain rozpoznał świecące łuki i ukośniki oznaczeń wojennych banshee, kiedy zająkliwie ożywały. Statek o talii osy, mały i lekko uzbrojony, był wyposażony w ostatnie funkcjonujące urządzenia dławienia bezwładności i właśnie dlatego Clavain trzymał go do tej pory w rezerwie. Podświadomie zawsze przeczuwał, że zechce dołączyć do bitwy, a ten statek dowiezie go na miejsce w niecałą godzinę.
Clavain był już w skafandrze, przechodził śluzowe połączenie do zadokowanego statku, kiedy usłyszał:
— Clavainie.
Obrócił się, z hełmem pod pachą.
— Nie zawiadomiłeś mnie, że wylatujesz.
— Nie wystarczyło mi odwagi, Felko. Skinęła głową.
— Próbowałabym cię od tego odwieść. Ale rozumiem. Musisz to zrobić.
Kiwnął głową.
— Clavainie…
— Felko, przepraszam za to co…
— To nie ma znaczenia — odparła, podchodząc o krok bliżej. — Nie, oczywiście, że ma znaczenie, ale możemy o tym porozmawiać później. Po drodze.
— Po drodze gdzie? — zapytał głupio.
— W rejon bitwy, Clavainie. Lecę z tobą.
Dopiero wtedy zauważył, że ona też niesie skafander zwinięty pod pachą, a hełm dynda u jej dłoni jak przejrzały owoc.
— Czemu?
— Ponieważ jeśli umrzesz Clavainie, chcę umrzeć również. Tylko tyle.
* * *
Oddryfowali od „Światła Zodiakalnego”. Clavain widział, jak statek się cofa, i zastanawiał się, czy kiedyś jeszcze postawi stopę na jego pokładzie.
— Będzie niewygodnie — ostrzegł, kiedy ustawił ciąg na maksimum.
Bańka dławienia bezwładności połknęła cztery piąte masy pojazdu banshee, ale jej promień nie obejmował pokładu załogowego. Clavain i Felka czuli w pełni ucisk ośmiu g; narastał, jakby na piersiach składano im coraz to większe ciężary.
— Mogę to znieść — powiadomiła go.
— Jeszcze nie jest za późno, by zawrócić.
— Lecę z tobą. Musimy przedyskutować mnóstwo rzeczy. Clavain wywołał obraz taktyczny bitwy, oceniając wszelkie zmiany, które zaszły od chwili, kiedy poszedł po swój skafander.
Jego statki roiły się wokół „Nostalgii za Nieskończonością” i niczym rozwścieczone szerszenie zataczały coraz to ciaśniejsze pętle. Dwudziestu trzech członków armii Scorpia — w większości świnie — poległo, ale najbliższy atakujący rój znajdował się tylko parę kilometrów od kadłuba wielkiego statku i dlatego był bardzo trudnym celem dla obrony średniego zasięgu, stosowanej przez Volyovą. „Burzyk”, wyróżniający się wyrazistą ikoną, zbliżał się teraz do brzegu bitewnego roju. Triumwir przesunęła za osłonę światłowca wszystkie swe bronie klasy piekło. Prócz jednej. W innym miejscu, na ekranie dającym globalny widok układu, broń wilków nadal wbijała swój pojedynczy grawitacyjny kieł w mięso gwiazdy. Clavain zmniejszył displeje, by mieć tylko ogólne obrazy, a potem zwrócił się do Felki:
— Obawiam się, że bardzo trudno będzie mówić.
[Więc nie będziemy mówili]
Spojrzał na nią zaskoczony, że odezwała się do niego na sposób Hybrydowców, otworzywszy okno między ich głowami. Pchała słowa, kolejne słowa w jego czaszkę.
Felka…
[Wszystko w porządku, Clavainie. Nie robiłam tego zbyt często, ale to nie oznacza, że nie mogłam…]
Nigdy nie myślałem, że nie możesz… po prostu…
Na statku nie było maszynerii Hybrydowców, ale implanty Felki i Clavaina generowały wystarczająco silne pola, które wpływały na siebie bez wzmacniania, jeśli tylko odległość między nimi nie przekraczała kilku metrów.
[Masz rację. Normalnie tego nie chciałam. Ale w twoim wypadku to co innego]
Nie musisz, jeśli nie…
[Clavainie, słówko ostrzeżenia. Możesz zajrzeć dowolnie głęboko w moją głowę. Nie ma tam barier, partycji, blokad mnemonicznych. Przynajmniej nie ma dla ciebie. Ale nie spoglądaj zbyt głęboko. Nie chodzi o to, że zobaczyłbyś coś osobistego czy coś, czego się wstydzę… to po prostu…]
Nie będę zdolny tego przyswoić?
[Czasami ja nie jestem zdolna tego przyswoić, Clavainie, a żyję z tym od urodzenia]
Rozumiem.
Spoglądał na powierzchniowe warstwy jej osobowości, czuł powierzchniowy ruch jej myśli. Dane spokojne, wszystko mógł zbadać; doświadczenia zmysłowe czy wspomnienia mógł rozwikłać i otworzyć, jakby należały do niego. Ale pod tą spokojną warstwą coś migało, jakby pędziło za dymnym szkłem — tam znajdował się wyjący huragan świadomości, gorączkowy i nieustanny, jak maszyna, którą za chwilę wybuch rozerwie na strzępy, ale taka, która w swej destrukcji nigdy nie znajdzie wytchnienia.
Wycofał się, przerażony, że mógłby się w tym pogrążyć.
[Widzisz, co mam na myśli?]
Zawsze się domyślałem, że żyjesz z czymś takim. Tylko po prostu nie…
[To nie twoja wina. To nie jest niczyja wina, nawet Galiany. Po prostu taka jestem]
Może głębiej niż kiedykolwiek w czasie ich znajomości zrozumiał pragnienia Felki. Gry, złożone gry, syciły tę wyjącą maszynę, dawały jej zajęcie, spowalniały ją do czegoś mniej wściekłego. Kiedy była dzieckiem, potrzebowała jedynie Muru, ale Mur jej zabrano. Później już nic nie wystarczało. Może maszyna ewoluowałaby w miarę dorastania Felki. A może Mur okazałby się nieadekwatny. Obecnie najważniejsze było znalezienie jego substytutu. Gry, łamigłówki, labirynty, zagadki, które owa maszyna mogłaby przetwarzać i w ten sposób dać Felce dozę wewnętrznego spokoju.
Teraz rozumiem, dlaczego masz nadzieję, że Żonglerzy pomogą.
[Nawet jeśli nie zdołają mnie zmienić — a nie jestem pewna, czy chcę zmiany — może przynajmniej dadzą mi temat do przemyśleń. Tyle obcych umysłów wniknęło w ich morza, tyle nagromadzili wzorców. Może zdołam zrozumieć coś, czego nie zrozumieli inni pływacy. Mogę nawet się przydać]
Zawsze mówiłem, że zrobię, co mogę. Ale nie stało się to łatwiejsze. Rozumiesz?
Читать дальше