Felka i Remontoire unosili się obok niego w kopule obserwacyjnej, odsprzęgniętej od obracającej się części statku. Teraz, kiedy „Światło Zodiakalne” zatrzymało się na skraju obszaru bitwy, nie potrzebowali już egzoszkieletów; bez swojego Clavain czuł się dziwnie bezbronny.
— Jesteś rozczarowany? — spytał go Remontoire.
— Nie. W gruncie rzeczy wstąpiła we mnie otucha. Jeśli coś idzie zbyt łatwo, zaczynam szukać pułapki.
Remontoire skinął głową.
— Ona nie jest durniem, to pewne, bez względu na to, co zrobiła ze swym statkiem. Przyjmuję, że nadal nie wierzysz w tę historię o próbie ewakuacji?
— Teraz jest więcej powodów, by w to wierzyć, więcej niż przedtem — powiedziała Felka. — Przyznasz, Clavainie? Widzieliśmy promy krążące między powierzchnią planety a orbitą.
— I to wszystko — stwierdził Clavain.
— I większy statek latający między orbitą a światłowcem — kontynuowała. — Czy trzeba dalszych dowodów, że mówi szczerze?
— To niekoniecznie oznacza program ewakuacyjny — mówił Clavain, zgrzytając zębami.
— Więc przyjmij, że wątpliwości przemawiają na jej korzyść — zaproponowała Felka.
Clavain odwrócił się do niej, nagle kipiąc wściekłością, ale mając nadzieję, że tego nie okazuje.
— To jej wybór. Ma broń. Prócz tej broni nie chcę od niej niczego.
— W dłuższej perspektywie ta broń nie ma znaczenia.
Teraz już nie próbował kryć gniewu.
— Co, do cholery, chcesz przez to powiedzieć?
— Dokładnie to, co powiedziałam, Clavainie. Wiem, że wszystko, co tutaj się dzieje i co znaczy tak wiele dla ciebie, dla nas w dłuższej perspektywie nie ma żadnego znaczenia.
— Ta perła wiedzy pochodzi od Wilka, prawda?
— Wiesz, że zabrałam część jego ze statku Skade.
— Tak. A to oznacza, Felko, że mam wszelkie powody, by nie zwracać uwagi na to, co mówisz.
Przyciągnęła się do ściany kopuły i zniknęła w dziurze wyjściowej prowadzącej z powrotem do głównej części statku. Clavain chciał ją zawołać, przeprosić, ale słowa utkwiły mu w gardle.
— Clavainie?
Spojrzał na Remontoire’a.
— Co, Rem?
— Pierwsze superszybkie pociski dotrą za minutę.
* * *
Antoinette zobaczyła, jak pierwsza fala superszybkich pocisków przemyka obok, prześcigając „Burzyka” z szybkością większą o prawie tysiąc kilometrów na sekundę. Czteropociskowa salwa ominęła jej statek ze wszystkich czterech stron, a chwile później skupiła się przed nim. Żagwie pocisków zbiegały się jak linie w perspektywicznym rysunku.
Dwie minuty później następna fala przebiegła z prawej burty, a po dalszych trzech minutach kolejna prześlizgnęła się znacznie dalej z lewej strony.
— Cholera jasna — szepnęła Antoinette. — Nie bawimy się tu w wojnę.
— Jesteś przestraszona? — zapytał Xavier, wciśnięty w fotel obok.
— Bardziej niż przestraszona. — Była już wcześniej w ładowni i zlustrowała silnie uzbrojony szwadron, który „Burzyk” transportował. — Ale to dobrze. Tato zawsze mówił…
— Bądź przestraszony, jeśli nie jesteś. Taa. — Xavier kiwnął głową. — To jedno z jego powiedzeń.
— Tak naprawdę… Obydwoje spojrzeli na konsolę.
— Co, Statku? — spytała Antoinette.
— Tak naprawdę to jedno z moich powiedzeń. Ale spodobało się twojemu ojcu i mi je podkradł. Uważałem to za komplement.
— Tak więc Lyle Merrck rzeczywiście powiedział… — zaczął Xavier. — Tak.
— Nie wciskasz kitu?
— Nie wciskam kitu, panienko.
Ostatnia fala nabojów była w drodze do celu, gdy Clavain obmyślał atak przeciw Volyovej. Znowu brakowało elementu zaskoczenia, ale to typowe w wojnie kosmicznej. Ani miejsca na ukrycie, ani okazji do kamuflażu. Można było planować, układać strategie i mieć nadzieję, że wróg nie dostrzeże oczywistych lub subtelnych pułapek w alokacji sił, ale pod innymi względami wojna w kosmosie była grą absolutnie transparentną. Wojna między przeciwnikami, z których każdy mógł spokojnie zakładać wszechwiedzę drugiego. Jak w grze w szachy, wynik można było często przewidzieć po zaledwie kilku ruchach, zwłaszcza przy nierównych siłach przeciwników.
Volyova śledziła trajektorie superszybkich pocisków, mknących przez kosmos z wyrzutni rozstawionych przez „Światło Zodiakalne”. Przyśpieszały ze sto g, wytrzymując ten ciąg przez czterdzieści minut. Później stawały się pociskami czysto balistycznymi. Potem leciały z nieco mniej niż jedną dziesiątą szybkości światła — stanowiły trudny cel, ale nadal w granicach możliwości automatycznej obrony kadłuba „Nostalgii za Nieskończonością”. Każdy statek gwiezdny potrafił wykrywać i niszczyć szybko poruszające się obiekty — była to część procedur antykolizyjnych. Volyova musiała tylko zmodyfikować istniejące zabezpieczenia, by zmienić je w pełnokrwistą broń.
Pojawiał się jednak problem skali. Każdy pocisk angażował ułamek systemu obronnego kadłuba i zawsze istniało małe prawdopodobieństwo, że jednocześnie nadciągnie zbyt wiele pocisków i Volyova — a w zasadzie kapitan, który w istocie zajmował się obroną — sobie nie poradzi.
Ale nigdy się to nie wydarzyło. Przeprowadziła analizę rozrzutu pocisków i doszła do wniosku, że Clavain nie próbował jej trafić. Był w stanie to zrobić: miał pewną kontrolę nad pociskami do chwili, gdy przestawały przyśpieszać, miał czas, by dostosować ich tory do nawet najmniejszych zmian w położeniu „Nieskończoności”. A bezpośrednie trafienie superszybkiego pocisku, choćby został wyposażony w pustą głowicę, w jednej chwili zlikwidowałoby cały statek. A jednak pociski leciały po trajektoriach, nie dających szansy rzeczywistego trafienia w okręt. Przemknęły obok, z zapasem dziesiątek kilometrów, a tylko mniej więcej jeden na dwadzieścia wybuchał, ale nieco bliżej Resurgamu. Sygnatury wybuchów sugerowały niewielkie eksplozje materia-antymateria: albo resztka paliwa, albo mikrokartusze. Pozostałe dziewiętnaście pocisków miało głowice puste.
Bliski wybuch z pewnością uszkodziłby „Nieskończoność”, myślała Volyova. Pięć sztuk rozstawionej broni kazamatowej było dostatecznie odpornych, ale podmuch bliskiego wybuchu materia-antymateria mógł obezwładnić uzbrojenie kadłuba i pozostawić „Nieskończoność” na pastwę lepiej dogranego ataku. Dokuczliwe było to, że większość pocisków, które musiała niszczyć, nie stanowiła rzeczywistego zagrożenia — ani nie znajdowały się na kursach zderzeniowych, ani nie były uzbrojone.
Nie posunęła się do tego, by pogratulować Clavainowi. Zaadaptował jedynie podręcznikowy schemat ataku nasyconego — związał jej obronę zagrożeniem o niskim prawdopodobieństwie, ale o ogromnych konsekwencjach. Ani to sprytne, ani oryginalne, ale Volyova postąpiłaby analogicznie w podobnych okolicznościach. Jedno przyznawała: z pewnością jej nie rozczarował.
Postanowiła dać mu ostatnią szansę, zanim popsuje mu zabawę.
— Clavain? — zapytała, używając tej samej częstotliwości, na której już wcześniej wysłała ultimatum. — Clavainie, czy mnie słuchasz?
Po dwudziestu sekundach usłyszała jego głos.
— Słucham, triumwirze. Zakładam, że to propozycja poddania się?
— Dam ci szansę, Clavainie, zanim to skończę. Szansę odejścia i walki w innym czasie, z gorliwszym przeciwnikiem.
Poczekała, aż jego odpowiedź przypełznie do niej z powrotem. Opóźnienie mogło być sztuczne, ale niemal z pewnością oznaczało, że Clavain nadal znajduje się na pokładzie „Światła Zodiakalnego”.
Читать дальше