Pomyślcie przez chwilę o tym, co się dzieje, gdy regulujecie lornetkę. Przesuwacie małe pokrętło — i wszystko jest zamazane. Nagle jeden dodatkowy ruch — i wszystko staje się jasne i wyraziste. Pomyślcie teraz, co się dzieje, kiedy ktoś wam mówi: „Stary Iksiński zmarł ostatniej nocy”. Zazwyczaj umysł mamy tak przepełniony innymi sprawami, że nie czujemy w ogóle nic — albo inaczej — uczucia są tak mętne i niejasne, jak źle nastawiona lornetka. Być może w tydzień później, siedząc spokojnie w swym pokoju i coś czytając, przypominamy sobie o starym Iksińskim, który właśnie zmarł. Przez moment poczujemy silny smutek; nastąpiło skrystalizowanie uczucia. Czy trzeba czegoś jeszcze, by przekonać się, że uczucie i spostrzeganie są zasadniczo tym samym?
Ponieważ jest to jednak relacja z pewnego zmagania — a nie traktat filozoficzny — więc nie proponuję dalszego wgłębiania się w fenomenologię. (Zrobiłem to w innych książkach, polecam także prace Lorda Leicestera jako wspaniałe wprowadzenie do tematu). Jednak pewna dawka filozofii jest konieczna, aby zrozumieć historię walki z pasożytami. A to dlatego, że myśląc nad tą kwestią zdaliśmy sobie sprawę, iż główną bronią pasożytów jest rodzaj stacji zagłuszającej, wywołującej w umyśle szumy, które można by porównać do urządzeń zakłócających pracę radaru. Świadomy ludzki umysł „bada” nieustannie wszechświat. „Przytomne życie ”ego” jest percepcją”. Umysł jest jak astronom badający niebo, by odkryć nowe planety. Odkrywa nowe planety w ten sposób, iż porównuje stare fotografie gwiazd z nowymi. Jeśli gwiazda przesunęła się, oznacza to, że nie jest gwiazdą, ale planetą. Nasze umysły i uczucia są także stale zaangażowane w analogiczny sposób badania wszechświata. Poszukują „znaczeń” w nich ukrytych. „Znaczenie” ma miejsce wówczas, gdy porównujemy dwa wielkie zbiory doświadczeń i nagle zaczynamy je rozumieć. Weźmy wyjątkowo uproszczony przykład: pierwsze doświadczenie dziecka z ogniem. Może ono być całkowicie pozytywne; ogień to coś ciepłego, jasnego i interesującego. Jeśli następnie dziecko spróbuje włożyć palec do ognia, uczy się o nim czegoś nowego, że na przykład parzy. Nie uznaje jednak z tego powodu ognia za coś całkowicie nieprzyjemnego, chyba że jest wyjątkowo bojaźliwe i neurotyczne. Nakłada na siebie dwa typy tego rodzaju doświadczeń z ogniem, jedno na drugie, jak dwie mapy nieba i stwierdza, że jedna właściwość ognia powinna być oddzielona od drugiej. Proces ten nazywamy uczeniem się.
Załóżmy teraz, że pasożyty umyślnie „zaciemniają” uczucia, kiedy staramy się je porównać między sobą jak te dwa doświadczenia z ogniem opisane wcześniej. Wówczas mamy do czynienia z taką sytuacją, jakby w teleskopie astronoma właściwe soczewki zastąpić zadymionymi szkłami. Wpatrując się, nawet bardzo usilnie, w te dwie gwiezdne mapy, niewiele można zobaczyć. Kiedy coś takiego się zdarza, niewiele możemy się nauczyć ze swoich doświadczeń. A gdy przypadkiem jesteśmy osłabieni albo neurotyczni, to uczymy się czegoś zupełnie fałszywego, na przykład, że ogień jest „zły”, bo parzy.
Proszę swych mniej filozoficznie nastawionych Czytelników o wybaczenie, że umieszczam tu tak obszerne wyjaśnienia — ale są one konieczne. Celem pasożytów było niedopuszczenie do tego, by ludzie ujawnili maksimum tkwiącej w nich potencjalnej mocy; dokonały tego przez „zamulenie” emocji, zaciemnianie uczuć tak, byśmy nie mogli się na ich podstawie uczyć i byśmy poruszali się w osobliwej umysłowej mgle. Refleksje Historyczne Weissmana były próbą analizy historii ostatnich dwu stuleci i odkryciem, w jaki sposób przebiegał atak pasożytów na gatunek ludzki. Była to jedna z pierwszych rzeczy, którą dostrzegł. Weźmy owych „romantycznych” poetów z początku dziewiętnastego wieku, takich jak Wordsworth, Byron, Shelley, Goethe. Byli zupełnie odmienni od poetów z poprzedniego stulecia — Drydena, Pope’a i reszty. Ich umysły były jak lupy o olbrzymiej sile, ogniskującej się na egzystencji ludzkiej. Kiedy Wordsworth spoglądał wczesnym rankiem z Westminster Bridge w dół, na Tamizę, umysł jego nagle eksplodował, nakładając jedno doświadczenie na drugie. Przez chwilę ujrzał ludzkie życie z lotu ptaka, z góry — miast z perspektywy codziennej, z pozycji robaka. A zawsze jest tak, że jeśli człowiek widzi życie w ten sposób — bez względu na to, czy jest poetą, naukowcem czy mężem stanu — to zyskuje ogromne poczucie siły i odwagi; wnika w samo jądro życia, pojmuje sens ewolucji gatunku ludzkiego.
Tak, to właśnie w tym punkcie historii; właśnie wtedy, gdy ludzki umysł dokonał ogromnego skoku (ewolucja zawsze ma charakter skokowy, jak elektron przeskakujący z jednej orbity na drugą) pasożyty umysłu przypuściły atak. Była to walka przebiegła i długotrwała. Starały się stopniowo podporządkować sobie największe umysły naszej planety. Prawdę tę dostrzegł już Tołstoj w Wojnie i pokoju, kiedy stwierdził, że jednostki odgrywają niewielką rolę w historii — toczy się ona bez ich woli. Rzeczywiście, wszyscy protagoniści wojny napoleońskiej poruszali się jak w mechanizmie, tak jak figury szachowe na planszach, kierowani przez pasożyty umysłu. Naukowców kierowano ku dogmatom i materializmowi. Jak tego dokonano? Wywołano w nich poczucie braku bezpieczeństwa, które spowodowało, że chętnie chwytali się idei nauki jako „czysto obiektywnej wiedzy”; podobnie pasożyty próbowały przerzucić uwagę Weissmana na problemy matematyczne i szachy… Równie chytrze zostali wyprowadzeni w pole pisarze i artyści. Prawdopodobnie pasożyty z przerażeniem obserwowały gigantów typu Beethovena, Goethego czy Shelley’a zdając sobie sprawę, że kilkadziesiąt takich jak oni osób bez trudu przeniosłoby ludzkość w następny etap jej ewolucji. A więc doprowadziły Schumana i Hólderlina do obłędu, Hoffmanna do pijaństwa, Coleridge’a i De Quincey’a do narkomanii. Ludzie, mający w sobie zadatki na geniuszy, byli bezwzględnie tępieni jak robactwo. Nic dziwnego, że artyści XIX wieku czuli, iż świat jest przeciwko nim. Nic dziwnego, że dzielna próba Nietzschego, będąca w swym przesłaniu wezwaniem do optymizmu, została tak zgrabnie zniszczona piorunującym ciosem obłędu. Nie chcę wchodzić zbyt głęboko w tę kwestię; książki Lorda Leicestera na ten temat są wyczerpującą dokumentacją problemu.
A więc, jak już powiedziałem, w chwili kiedy odkryliśmy istnienie pasożytów umysłu, umknęliśmy sprytnie zastawionej przez nich pułapce. Była to, ni mniej, ni więcej, tylko „pulapka historyczna”. To właśnie historia stanowiła ich zasadniczą broń. „Ukierunkowały” historię. Przez ostatnie dwa stulecia historia ludzkości stała się przypowieścią o słabości, niezależności od Natury, beznadziejności człowieka w konfrontacji z Koniecznością. Jednak z chwilą, gdy zdaliśmy sobie sprawę, że historia może być „unieruchomiona”, przestała nas ona wciągać w swoje tryby. Spojrzeliśmy wstecz na historię Mozarta, Beethovena, Goethego i Shelley’a i pomyśleliśmy: — tak, gdyby nie pasożyty, geniuszy mielibyśmy na pęczki… Nonsensem stało się mówienie o słabości ludzkiej. Istoty ludzkie mają niezwykłą siłę, jeśli tylko nie jest ona wysysana co noc przez wampiry duszy.
Już sama wiedza o tym napełniała nas ogromnym optymizmem. Wówczas, na samym początku naszych zmagań, optymizm ten wynikał także z naszej ignorancji wobec pasożytów. Ponieważ wiedzieliśmy, że przykładają one tak wielką wagę do utrzymania swego istnienia w tajemnicy przed ludźmi, wyciągnęliśmy stąd wniosek — którego byliśmy bardzo pewni — że nie posiadają one rzeczywistej mocy czynienia zła. Samobójstwo Karela niepokoiło mnie, ale jego żona podała mi dość wiarygodną teorię wyjaśniającą przyczyny jego śmierci. Karel słodził herbatę sacharyną; butelka wypełniona tabletkami z cyjankiem była bardzo podobna do butelki zawierającej pastylki sacharyny. Być może w trakcie intensywnej pracy nieopatrznie posłodził herbatę cyjankiem zamiast sacharyną. Oczywiście, uniemożliwić to powinien zapach, ale przypuśćmy, że pasożyty mogą w jakiś sposób upośledzić zmysły powonienia i, że się tak wyrażę, „zakłócić” jego funkcjonowanie. Być może Karel, nie podejrzewając niczego, siedział przy biurku pochłonięty pracą, prawdopodobnie nieco przemęczony i automatycznie sięgnął po sacharynę, a jeden z pasożytów delikatnie skierował jego rękę kilka cali w lewo…
Читать дальше