Przeprowadziwszy swych prześladowców w ciągu pięćdziesięciu minut trasą równą co do długości trzem czwartym obwodu kuli ziemskiej, Foyle pozwolił im się wreszcie dopaść w Londynie. Dał się znokautować, wyrwać sobie z rąk sejf, przeliczyć pozostałe bryłki PirE i zatrzasnąć wieko.
— Zostało wystarczająco dużo na prowadzenie wojny. Sporo tylko czeka na zniszczenie… na anihilację… jeśli się na to odważycie. — Śmiał się i płakał w histerycznym tryumfie.
— Miliony na obronę, ale ani centa na przetrwanie.
— Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co zrobiłeś, ty cholerny morderco? — krzyknął Dagenham.
— Wiem co zrobiłem.
— Dziewięć funtów PirE rozsiane po całym świecie! Jedna myśl i wszyscy… Jak możemy to odzyskać nie wyjawiając im prawdy? Yeo, na miłość boską, zepchnij ten tłum do tyłu. Nie pozwól, żeby słyszeli o czym rozmawiamy.
— To niemożliwe.
— Zatem jauntujmy się stąd.
— Nie — ryknął Foyle — niech słyszą. Niech wszystko słyszą.
— Człowieku, jesteś szalony. Wręczyłeś dzieciom naładowany pistolet.
— Przestańcie ich straszyć tak, jakby byli dziećmi, a przestaną zachowywać się jak dzieci. Kim wy, u diabła, jesteście, żeby odstawiać mądrzejszych od nich.
— O czym ty mówisz?
— Przestańcie ich straszyć tak, jakby byli dziećmi. Wyjaśnijcie im, czym grozi zabawa naładowanym pistoletem. Wyjawcie im wszystko. — Foyle roześmiał się okrutnie. — Zakończyłem ostatnią w dziejach konferencję w Komnacie Gwiaździstej. Wyrwałem na światło dzienne ostatnią tajemnicę. Od teraz koniec z tajemnicami… koniec z pouczaniem dzieci co jest dla nich najlepsze… Niech wreszcie dorosną. Najwyższa na to pora.
— Chryste, on oszalał.
— Oszalałem? Zwróciłem życie i śmierć ludziom, którzy żyją i umierają. Przeciętny człowiek już wystarczająco długo był poganiany i prowadzony za rączkę przez ludzi nawiedzonych, podobnych nam… ludzi żądnych władzy… Ludzi-tygrysów, którzy nie mogą się powstrzymać przed pędzeniem świata przed sobą. Wszyscy jesteśmy tygrysami, wszyscy trzej, ale kim, u diabła, jesteśmy, żeby podejmować za świat decyzje tylko dlatego, że pragniemy władzy? Niech świat sam dokona wyboru miedzy życiem, a śmiercią. Dlaczego to zawsze my mamy być obarczeni odpowiedzialnością?
— My nie jesteśmy obarczeni — powiedział Yáng-Yeovil. — My jesteśmy nawiedzeni. Jesteśmy zmuszeni, aby wziąć na swe barki odpowiedzialność, przed którą uchyla się przeciętny człowiek.
— Niech się więc przestaną przed nią uchylać, niech przestaną zwalać swoje obowiązki i przewinienia na barki pierwszego lepszego dziwoląga, który tylko na to czeka. Czy na zawsze mamy pozostać kozłami ofiarnymi świata?
— Niech cię cholera! — Dagenham wściekł się — Czy nie zdajesz sobie spawy, że ludziom nie można ufać? Nie są informowani o wszystkim dla ich własnego dobra.
— Niech się więc nauczą odpowiadać za swe czyny, albo umrą. To dotyczy nas wszystkich. Żyjmy razem, albo razem umierajmy.
— Czy chcesz umrzeć przez ich ciemnotę? Musisz znaleźć sposób na pozbieranie okruchów, które porozrzucałeś, bez wysadzenia wszystkiego w powietrze.
— Nie. Ja w nich wierzę. Zanim stałem się tygrysem, byłem jednym z nich. On wszyscy mogą otrząsnąć się z przeciętniactwa, jeżeli tylko ktoś rozbudzi ich solidnym kopniakiem, tak jak rozbudzono mnie.
Foyle drgnął i nagle jauntował się na brązową głowę Erosa spoglądającą na Piccadily Circus z wysokości 50 stóp. Usadowił się na niej w niebezpiecznej pozycji i zawył:
— Hej wy tam, słuchajcie mnie! Słuchajcie, kurczę! Teraz będzie kazanie, kurczaki. Ciszaa! Odpowiedział mu ryk.
— Wy świnie, kurczę. Jesteście tępi jak świnie. Mając w sobie tyle, prawie z tego nie korzystacie. Słyszycie mnie, kurczę? Mając w sobie miliony, wydajecie marne pensy. Mając w sobie geniusz, rozumujecie jak głupcy. Mając w sobie serce, czujecie w środku pustkę. Wy wszyscy. Każdy z was.
Wygwizdano go. Ciągnął dalej z histeryczną pasją opętanego:
— Trzeba wam wojny, żebyście dali coś z siebie. Trzeba wam nieszczęścia, żebyście zaczęli myśleć. Trzeba wam rywalizacji, żebyście stawali się wielkimi. Resztę czasu wylegujecie się jak leniwe prosiaki, kurczę! Świnie, kurczę! Bo tak jest, cholera z wami! Ja rzucam wam wyzwanie, kurczaki. Żyjcie i bądźcie wielcy, albo zdychajcie. Idźcie tam, gdzie odszedł Chrystus, albo przyjdźcie do mnie, Gully Foyla, a ja zrobię z was ludzi. Ja uczynię was wielkimi. Ja dam wam gwiazdy.
Znikł.
* * *
Jauntował się po liniach hiperdezyjnych czasoprzestrzeni do Gdziekolwiek i Kiedykolwiek. Przybył w chaos. Na moment zawisł w niestałej parateraźniejszości i stoczył się z powrotem w chaos.
— „Można tego dokonać” — myślał. — „To musi być wykonalne.”
Jauntował ponownie płonącą włócznią z nieznanego w nieznane i znowu stoczył się z powrotem w bezład paraprzestrzeni i paraczasu. Zabłądził w Nigdzie.
— „Wierzę” — myślał. „Ja wierzę.”
Jauntował się znowu i znowu bez powodzenia.
— „W co ja wierzę?” — spytał samego siebie dryfując w otchłani.
— „Wierzę w wiarę” — odpowiedział sobie samemu. — „Niekoniecznie trzeba mieć coś konkretnego, żeby w to wierzyć. Trzeba tylko wierzyć, że istnieje gdzieś coś, w co warto wierzyć.”
Jauntował się po raz ostatni i siła jego woli uwierzenia przekształciła przypadkową parateraźniejszość, w którą trafił, w realną… TERAŹNIEJSZOŚĆ: Rigel w gwiazdozbiorze Oriona, płonący niebieskobiałym blaskiem, odległy pięćset czterdzieści lat świetlnych od Ziemi, dziesięć tysięcy razy jaśniejszy od słońca — energetyczny kocioł, obiegany przez trzydzieści siedem masywnych planet… Foyle unosił się w przestrzeni zamarzając i dusząc się w kosmicznej próżni, oko w oko z niewiarygodnym przeznaczeniem, w które tak wierzył, lecz którego wciąż nie pojmował. Unosił się w przestrzeni przez oślepiającą chwile, tak bezradny, tak zdumiony, a zarazem tak realny, jak pierwsza skrzelasta istota, która u zarania historii powstającego na Ziemi życia szykuje się do wyjścia z morza i dławi się nadmiarem powietrza na pradawnej plaży.
Kosmojauntował, przekształcając parateraźniejszość w… TERAŹNIEJSZOŚĆ: Vega w gwiazdozbiorze Liry — gwiazda klasy A0, odległa o dwadzieścia sześć lat biegu światła od Ziemi, płonąca światłem bardziej niebieskim niż Rigel, pozbawiona planet, okrążana jednak przez roje ognistych komet, których gazowe warkocze śmigają, sypiąc iskrami, po granatowoczarnym firmamencie…
I teraz znowu wrócił w TERAŹNIEJSZOŚĆ: Canopus — żółty jak słońce, gigantyczny, grzmiący w cichych bezmiarach kosmicznej pustki — któremu wreszcie naruszyła spokój istota jeszcze niedawno oddychająca skrzelami. Istota ta unosiła się, dławiąc, na plaży Wszechświata, bardziej martwa niż żywa, bliższa przyszłości niż przeszłości. Zachwycała się masami kamieni, meteorów i pyłu, które opasywały Canopusa szerokim płaskim pierścieniem podobnym do pierścieni Saturna, ale szerokim jak promień jego orbity.
TERAŹNIEJSZOŚĆ: Aldebaran w gwiazdozbiorze Taurusa — monstrualnej wielkości, czerwona Gwiazda, wchodząca w skład układu podwójnego, którego szesnaście planet wiruje z ogromną prędkością po eliptycznych orbitach, wokół obiegających się nawzajem rodziców.
Rzucał się przez czasoprzestrzeń z coraz to większą pewnością siebie…
TERAŹNIEJSZOŚĆ: Antares — czerwony olbrzym klasy M1, podobnie jak Aldebaran wchodzący w skład układu podwójnego, odległy o dwieście pięćdziesiąt lat świetlnych od Ziemi, obiegany przez dwieście pięćdziesiąt planetoid wielkości Merkurego o rajskim klimacie…
Читать дальше