Isaac Asimov
Gwiazdy jak pył
Ściany sypialni mruczały do siebie łagodnie. Było to prawie poniżej granicy słyszalności — urywany cichy odgłos, niemożliwy jednak do pomylenia z jakimkolwiek innym dźwiękiem. Odgłos śmierci.
Ale to nie on obudził Birona Farrilla z ciężkiego, nie przynoszącego wypoczynku snu. Biron potrząsnął głową w daremnej walce z ciągłym brzęczeniem rozlegającym się ze stołu.
Z zamkniętymi oczami wyciągnął niezgrabnie rękę i nacisnął przełącznik.
— Halo — wymamrotał.
Z głośnika wylała się fala dźwięków. Były głośne i szorstkie, ale Biron nie zamierzał ich ściszać.
— Czy mogę rozmawiać z Bironem Farrillem?
Otwarte oczy Birona napotkały jedynie ciemność. Poczuł nieprzyjemną suchość w ustach i słaby zapach unoszący się w pokoju.
— Przy aparacie. Kto mówi?
Ignorując jego wypowiedź, w nocnej ciszy ponownie rozległ się donośny głos:
— Jest tam kto? Chciałbym rozmawiać z Bironem Farrillem. Biron uniósł się na łokciu i popatrzył na wizjofon. Nacisnął przycisk kontroli obrazu i mały ekran rozjarzył się jasnym światłem.
— Przy aparacie — powtórzył. Rozpoznał lekko asymetryczne rysy Sandera Jonti. — Zadzwoń do mnie rano. Jonti.
Już chciał wyłączyć wizjofon, kiedy Sander odezwał się ponownie:
— Hało, halo! Jest tam kto? Czy to hotel uniwersytecki, pokój 26? Halo!
Biron uświadomił sobie nagle, że lampka kontrolna obwodu nadawczego nie świeci. Zaklął cicho i nacisnął przycisk. Bez rezultatu. Jonti zrezygnował w końcu i ekran znów stał się tylko białym kwadratem światła.
Biron wyłączył wizjofon. Zgiął rękę i usiłował ponownie ukryć twarz w poduszce. Był zirytowany. Po pierwsze, nikt nie miał prawa wydzwaniać do niego w środku nocy. Rzucił szybkie spojrzenie na delikatnie świecące tuż nad jego głową cyfry. Piętnaście po trzeciej, Światło zapali się więc dopiero za prawie cztery godziny.
Poza tym, nie lubił budzić się w kompletnych ciemnościach, mimo że spędził na Ziemi cztery lata, nie zdołał przyzwyczaić się o niskich, przysadzistych konstrukcji ze zbrojonego betonu, całkowicie pozbawionych okien. Tradycja ta liczyła sobie tysiąc lat i pochodziła z czasów, kiedy nie potrafiono jeszcze kontrolować prymitywnych bomb atomowych za pomocą ochronnych pól siłowych.
Ale to należało już do przeszłości. Wojna nuklearna zrobiła z Ziemią wszystko, co najgorsze. Większość jej terytoriów, radioaktywna, była bezużyteczna. Choć jednak nie zostało nic, o co warto byłoby walczyć, architektura wciąż odzwierciedlała stare lęki, dlatego kiedy Biron się obudził, w pokoju było kompletnie ciemno.
Ponownie uniósł się na łokciu. Dziwne. Czekał. Ale to nie szmer sypialni przyciągnął jego uwagę. To było coś nawet jeszcze mniej zauważalnego i z pewnością nieskończenie mniej zabójczego.
Wyczuł brak delikatnego ruchu powietrza, który zawsze odświeżał atmosferę w pokoju. Z trudem przełknął ślinę. Odkąd to zauważył, wydało mu się, że powietrze gęstnieje z minuty na minutę. No tak. Klimatyzacja przestała działać i znalazł się w prawdziwych kłopotach. Nawet nie mógł użyć wizjofonu, żeby powiadomić kogoś z obsługi.
Dla pewności spróbował jeszcze raz. Mleczny kwadrat wypełnił się światłem i rzucił delikatny poblask na łóżko. Obwód odbiorczy działał bez zarzutu, nadawczy pozostawał martwy. No cóż, nieważne. I tak przed świtem nic nie można zrobić.
Ziewnął i po omacku poszukał pantofli, wierzchem dłoni przecierając oczy. Brak wentylacji? To by tłumaczyło ten dziwaczny zapach. Skrzywił się i kilkakrotnie pociągnął nosem. Nic z tego. Zapach był znajomy, ale nie potrafił go zidentyfikować.
Poszedł do łazienki i chociaż nie potrzebował światła, żeby nalać sobie wody do szklanki, odruchowo sięgnął do kontaktu. Nic. Z irytacją nacisnął jeszcze kilka razy. Czy wszystko przestało działać? Wzruszył ramionami, napił się po ciemku i natychmiast poczuł się lepiej. Ponownie ziewnął, wracając do łóżka nacisnął główny kontakt. Nie zapaliło się żadne światło.
Biron usiadł na łóżku, położył ręce na silnie umięśnionych udach i zastanowił się. Normalnie taka awaria wywołałaby potworną awanturę z obsługą. Akademik to wprawdzie nie luksusowy hotel, ale, na przestrzeń, można oczekiwać choćby podstawowych wygód. Teraz jednak nie było to takie ważne. Zbliżało się zakończenie roku, a on zdał już ostatnie egzaminy. Za trzy dni ostatecznie pożegna się z Uniwersytetem Ziemskim i z samą Ziemią.
Można by jednak zawiadomić o tym bez jakiegoś specjalnego komentarza. Powinien wyjść z pokoju i zadzwonić z aparatu w hallu. Przynajmniej przynieśliby tu jakąś lampę, może nawet podłączyliby wentylator, dzięki czemu mógłby spać, nie mając uczucia, że się dusi. Jeśli nie, to przestrzeń z nimi! Jeszcze tylko dwie noce.
W świetle padającym z ekranu bezużytecznego wizjofonu znalazł szorty. Włożył jednoczęściowy kombinezon i stwierdził, że to wystarczy. Nie zmienił pantofli. Nawet gdyby wyszedł na korytarz w podkutych butach, nie było niebezpieczeństwa, żeby kogoś obudził — podłogi pokrywała wyciszająca wykładzina. Nie widział jednak powodu, żeby zmieniać kapcie.
Podszedł do drzwi i pociągnął dźwignię. Poruszyła się lekko, usłyszał szczęknięcie oznaczające uruchomienie zamka. Tyle że drzwi się nie otworzyły. I chociaż napiął muskuły, ciągnąc z całej siły, nic nie osiągnął.
Odszedł od drzwi. To śmieszne. Czyżby mieli awarię zasilania? Nie, to nie mogło się zdarzyć. Zegar chodził. Wizjofon wciąż odbierał.
Chwileczkę! To może być robota chłopaków, tych cholernych narwańców. Czasami tak się wygłupiali. Dziecinada, ale sam też nieraz brał udział w różnych numerach. To zapewne nie było trudne; jeden z nich mógł się zakraść do pokoju w ciągu dnia i wszystko przygotować. Ale nie, kiedy kładł się spać, wentylacja i światła działały.
W porządku, a więc zrobili to w nocy. Hali jest stary i zbudowany według przestarzałych planów. Nie trzeba być geniuszem inżynierii, żeby coś zmajstrować przy instalacji elektrycznej i klimatyzacji. Albo zablokować drzwi. A teraz czekają la ranek, żeby zobaczyć, co zrobi dobry stary Biron, kiedy odkryje, że nie może wyjść. Prawdopodobnie wypuszczą go około południa i będą się zaśmiewać do rozpuku.
— Cha, cha — powiedział ponuro pod nosem. Jeśli tak się sprawy mają, to pół biedy. Ale przecież mógł coś z tym zrobić; przynajmniej trochę zmienić ich scenariusz.
Wracając do pokoju kopnął jakiś przedmiot, który z metalicznym dźwiękiem potoczył się po podłodze. W delikatnej poświacie ; ekranu wizjofonu ledwie dostrzegł jego cień. Szukał pod łóżkiem macając szerokim łukiem. Znalazł i przysunął go bliżej światła. (Nie byli zbyt sprytni. Powinni całkowicie odłączyć wizjofon, a nie tylko zepsuć obwód nadawczy).
Stwierdził, że trzyma w ręku mały pojemnik z niewielkim otworkiem w kopułce umieszczonej na wierzchu. Przysunął przedmiot do nosa i powąchał. Wyjaśniła się obecność dziwnej roni w pokoju. To był hypnit. Oczywiście chłopcy użyli tego, by nie obudził się, gdy oni manipulowali z instalacją elektryczną.
Biron potrafił już odtworzyć krok po kroku wszystkie wydarzenia. Drzwi prawdopodobnie bez trudu dały się wyważyć. To był zresztą jedyny ryzykowny moment — mógł się obudzić, zresztą w ciągu dnia drzwi można było odpowiednio przygotować, tak że potem tylko wyglądały na zamknięte. Nie sprawdzał ich. Nieważne. W każdym razie po otwarciu drzwi wstawili pewnie do środka puszkę hypnitu i zamknęli pokój. Narkotyk ulatniał się powoli, aż wreszcie wytworzył takie stężenie w powietrzu, żeby go porządnie uśpić. Wtedy pewnie weszli, oczywiście w maskach… Jasne! Na kosmos! Wilgotna chusteczka do nosa zatrzymuje hypnit przez kwadrans. Nie potrzebowali więcej czasu, żeby zrobić wszystko, co zaplanowali.
Читать дальше