Wiedział, że jest osaczony, że stoi przed swą życiową decyzją, nie zwracał jednak uwagi na otaczających go nieprzyjaciół, przyglądając się nieustającej promienności wyrzeźbionej na robocim obliczu barmana — klasycznemu, irlandzkiemu uśmiechowi.
— Dziękuję — odezwał się Foyle.
— Cała przyjemność po mojej stronie, sir — odparł robot i czekał na dalsze zamówienia.
— Ładny mamy dziś dzień — zauważył Foyle.
— Zawsze gdzieś jest ładny dzień, sir — promieniał robot.
— Okropny dzień — powiedział Foyle.
— Zawsze gdzieś jest ładny dzień, sir — odparł robot.
— Dzień — rzucił Foyle.
— Zawsze gdzieś jest ładny dzień, sir — powiedział robot.
Foyle zwrócił się do pozostałych:
— To cały ja — powiedział wskazując robota ruchem głowy. — Tacy właśnie wszyscy jesteśmy. Bajdurzymy o nieprzymuszonej woli, ale nie jesteśmy w istocie niczym innym jak mechaniczną odpowiedzią… rutynową reakcją w utartych schematach. No więc… jestem tutaj. Jestem tutaj i czekam, żeby zareagować. Naciśnijcie guzik, a podskoczę — naśladował blaszany głos robota. — Czego ode mnie chcecie?
Poruszyli się niespokojnie. Foyla palono, poniewierano, karano…, a jednak przejmował inicjatywą.
— Na początek zastanówmy się nad pogróżkami, jakie mogą za chwile tu paść — powiedział Foyle nie doczekawszy się odpowiedzi z ich strony. — Powiedzmy, że zostanę powieszony, wypatroszony, poćwiartowany, że cierpieć będę piekielne męki, jeżeli nie… no właśnie, jeżeli nie co? Czego chcecie?
— Żądam zwrotu mojej własności — powiedział Presteign uśmiechając się zimno.
— Osiemnastu z kawałkiem funtów PirE. Tak. Co w zamian oferujesz?
— Nic w zamian nie oferuję. Żądam zwrotu tego, co należy do mnie.
Yáng-Yeovil i Dagenham zaczęli coś mówić równocześnie. Foyle uciszył ich ruchem dłoni.
— Jeden guzik naraz, panowie. Teraz Presteign próbuje wprawić mnie w podskoki. — Zwrócił się do Presteigna. — Naciśnij mocniej, krew i pieniądze, albo poszukaj innego guzika. Kim obecnie jesteś, aby wysuwać jakieś żądania?
Presteign zacisnął usta.
— Prawo… — zaczął.
— Co prawo? Straszysz? — Foyle roześmiał się. — Czy nadal uważasz mnie za kogoś, kogo można zmusić do czegokolwiek straszeniem? Nie rób z siebie imbecyla. Mów do mnie w sposób, w jaki to czyniłeś w Sylwestra, Presteignie… bez litości, bez wybaczenia, bez hipokryzji.
Presteign skłonił się, wziął głęboki oddech i przestał się uśmiechać.
— Proponuje ci władzę — rzekł. — Proponuję ci adopcję, co uczyni z ciebie mego dziedzica, wspólnictwo w prowadzeniu przedsiębiorstwa Presteigna oraz objecie szefostwa klanu i septy. Działając razem, możemy zawładnąć światem.
— Czy przy pomocy PirE?
— Tak.
— Twoja propozycja zostaje odnotowana i odrzucona. Czy zaoferujesz swoją córkę?
— Olivię? — Presteign żachnął się i zacisnął pieści.
— Tak, Olivię. Gdzie ona jest?
— Ty lumpie! — krzyknął Presteign. — Ty łachudro… złodziejaszku… Jak śmiesz?
— Czy w zamian za PirE zaoferujesz swoją córkę?
— Tak — odparł ledwie dosłyszalnym głosem Presteign.
Foyle zwrócił się do Dagenhama:
— No, teraz twoja kolej, trupia główko. Naciskaj swój guzik.
— Jeśli dyskusja ma być prowadzona na takim poziomie… — warknął Dagenham.
— Będzie. Bez litości, bez wybaczenia, bez hipokryzji. Co oferujesz?
— Sławę.
— Co ty powiesz?
— Nie możemy zaoferować ci władzy, ani pieniędzy. Możemy natomiast zapewnić ci sławę. Gully Foyle — człowiek, który ocalił Planety Wewnętrzne przed anihilacją. Możemy zaoferować ci bezpieczeństwo. Usuniemy z akt całą twoją kryminalną przeszłość. Unieśmiertelnimy twoje nazwisko, zagwarantujemy miejsce w alei zasłużonych.
— Nie — ucięła krótko Jisbella McQueen. — Nie zgadzaj się na to. Jeśli chcesz być zbawicielem, zniszcz tę tajemnicę. Nie oddawaj PirE nikomu.
— Czym jest to PirE?
— Cisza! — warknął Dagenham.
— To termonuklearny materiał wybuchowy, detonowany samą myślą… poprzez psychokinezę — powiedziała Jisbella.
— Jaką myślą?
— Żądaniem zdetonowania skierowanym wprost do niego. To sprowadza go do masy krytycznej, jeśli nie jest odizolowany od otoczenia Obojętnym Izomerem Ołowiu.
— Mówiłem przecież, żebyś była cicho — burknął Dagenham.
— Jeśli wszyscy mamy mieć jakiś udział w przekonywaniu go, to ja też chce mieć swój.
— To więcej niż idealizm.
— Nic nie jest większe od idealizmu.
— Jest tajemnica Foyla — mruknął Yáng-Yeovil — Wiem jak stosunkowo mało znaczące jest teraz PirE -uśmiechnął się do Foyla. — Aplikant Sheffielda podsłuchał fragment waszej krótkiej dyskusji u św. Patryka. Wiemy już o kosmo-jauntingu.
Zaległa cisza.
— Kosmo-jaunting? — wykrzyknął wreszcie Dagenham. — To niemożliwe. Chyba jesteś w błędzie.
— Nie jestem w błędzie. Foyle dowiódł, że kosmo-jaunting jest możliwy. Jauntował się na odległość 600 000 mil z rajdera Satelitów Zewnętrznych na wrak „Nomada”. Jak już powiedziałem, jest to coś daleko większego niż PirE. Te sprawę chciałbym najpierw poruszyć.
— Każdy mówi tu czego chce — powiedziała wolno Robin Wednesbury — a czego chcesz ty, Gully Foyle?
— Dziękuję — odparł Foyle. — Chce zostać ukarany.
— Co?
— Chcę zmazać swe winy — powiedział zduszonym głosem. Na jego obandażowaną twarz zaczęło z wolna wypełzać szkarłatne piętno. — Chcę zapłacić za to co zrobiłem i wyrównać wszystkie rachunki. Chce się pozbyć tego cholernego krzyża, który dźwigam… tego bólu, od którego pękają mi plecy. Chcę wrócić do Gouffre Martel. Chcę, żeby poddano mnie lobotomii, jeśli na to zasłużyłem… a wiem, że zasłużyłem. Chcę…
— Chcesz uciec — przerwał mu Dagenham. — Nie ma drogi ucieczki.
— Chcę odzyskać wolność!
— Nie ma mowy — wtrącił się Yáng-Yeovil. — W twojej głowie zamkniętych jest zbyt wiele wartościowych rzeczy, aby stracić je poprzez lobotomię.
— Jesteśmy ponad takie dziecinne sprawy, jak zbrodnia i kara — dodał Dagenham.
— Nie — zaprotestowała Robin. — Zawsze tam gdzie istnieje wina, musi też istnieć wybaczenie. Nigdy nie jesteśmy ponad to.
— Korzyść i strata, wina i wybaczenie, idealizm i realizm — uśmiechnął się Foyle. — Wszyscy jesteście tacy wspaniałomyślni, tacy prostolinijni, tacy jednomyślni. Ja jeden mam wątpliwości. Zobaczymy jak wspaniałomyślni jesteście naprawdę. Oddasz Olivię, Presteignie? Oddasz mi ją, co? Czy wydasz ją również w ręce sprawiedliwości? Jest morderczynią.
Presteign spróbował wstać i opadł z powrotem na krzesło.
— Mówisz, że zawsze musi istnieć wybaczanie, Robin? A czy wybaczysz Olivii Presteign? Zamordowała twoją matkę i siostry.
Robin poszarzała na twarzy. Yáng-Yeovil spróbował zaprotestować.
— Satelity Zewnętrzne nie mają PirE, Yeovil. Wyjawił mi to Sheffield. Czy i tak użyłbyś go przeciwko nim? Czy uczyniłbyś z mego nazwiska popularną klątwę — tak jak to uczyniono z nazwiskami Lyncha i Boycotta?
Foyle zwrócił się do Jisbelli.
— Czy twój idealizm każe ci wrócić do Gouffre Martel i odbyć tam resztę kary? A ty, Dagenham, puścisz ją? Pozwolisz jej odejść?
Przesiąknięty goryczą, z trudem panując nad sobą, słuchał przez chwilę okrzyków oburzenia i obserwował ich zmieszanie.
Читать дальше