Mignął ponownie do katedry św. Patryka i znowu się jauntował.
BYŁ NA ROZWRZESZCZANYCH SCHODACH HISZPAŃSKICH. BYŁ NA ROZWRZESZCZANYCH SCHODACH HISZPAŃSKICH. BYŁ NA ROZ-WRZESZCZANYCH SCHODACH HISZPAŃSKICH. BYŁ NA ROZWRZESZ-CZANYCH SCHODACH HISZPAŃSKICH. BYŁ NA ROZWRZESZCZANYCH SCHODACH HISZPAŃSKICH. BYŁ NA ROZWRZESZCZANYCH SCHODACH HISZPAŃSKICH.
Płonący Człowiek jauntował się.
Znowu było zimno smakiem cytryny i próżnią drapiącą mu skórę ohydnymi pazurami. Zaglądał przez iluminator srebrzystego jachtu. W tle wznosiły się postrzępione, księżycowe góry. Wewnątrz widział hałaśliwy szczek pompy krwi i pompy tlenu i słyszał ryk ruchu, który Gully Foyle wykonał w jego kierunku. Szponiasta próżnia ścisnęła go za gardło rozdzierającym chwytem.
Hiperdezyjne linie czasoprzestrzeni zepchnęły go z powrotem do Teraźniejszości, pod ruiny św. Patryka, gdzie od momentu, kiedy podjął swą szaleńczą walkę nie upłynęły jeszcze dwie sekundy. I znów rzucił się płonącą włócznią w nieznane.
Był w katakumbach Skopców na Marsie. Przed nim wił się biały ślimak, będący Lindseyem Joyce’em.
— NIE! NIE! NIE! — krzyczały jego ruchy. — NIE RAŃ MNIE. NIE ZABIJAJ MNIE. PROSZĘ CIĘ, NIE… NIE… NIE.
Płonący Człowiek otworzył swe tygrysie usta i roześmiał się.
— Ona cierpi — powiedział. Dźwięk własnego głosu poraził mu oczy.
— Kim jesteś? — szepnął Foyle.
Płonący Człowiek skrzywił się z bólu.
— Za jasno — powiedział. — Mniej światła.
Foyle postąpił krok naprzód.
— BLAA-GAA-DAA-MAŁŁ! — zawył ruch.
Płonący Człowiek zatkał sobie uszy dłońmi w śmiertelnej udręce.
— Za głośno! — krzyknął. — Nie ruszaj się tak głośno.
Ruch wijącego się Skopca wrzeszczał wciąż błagalnie:
— NIE RAŃ MNIE. NIE RAŃ MNIE.
Płonący Człowiek roześmiał się znowu. Była niema dla normalnych ludzi, lecz dla jego przemieszanych zmysłów treść jej błagań była jasna.
— Słuchaj jej; ona krzyczy. Błaga. Nie chce umierać. Nie chce cierpieć. Słuchaj jej.
— TO OLIVIA PRESTEIGN WYDAŁA TEN ROZKAZ. OLIVIA PRESTEIGN, NIE JA. NIE RAŃ MNIE. TO OLIVIA PRESTEIGN.
— Ona mówi kto wydał ten rozkaz. Czy nie słyszysz? Słuchaj oczyma. Ona mówi że to Olivia.
Połyskliwa szachownica pytania Foyla przekraczała już jego wytrzymałość. Płonący Człowiek ponownie zinterpretował drgawki Skopca.
— Ona mówi, że to Olivia Presteign. Olivia Presteign. Olivia Presteign.
Jauntował się.
Spadł z powrotem pod ruiny św. Patryka i nagle zamęt w głowie i bezgraniczna rozpacz powiedziały mu, że nie żyje. To był koniec Gully Foyla. To była wieczność, a piekło było realne. To co widział, było przeszłością przesuwającą się przed jego rozsypującymi się zmysłami w ostatnim momencie życia. To co znosił, musiał znosić po wsze czasy. Nie żył. Wiedział, że nie żył.
Nie chciał poddać się wieczności.
Znowu rzucił się na oślep w nieznane.
Płonący Człowiek jauntował się.
Był w roziskrzonej mgle, w śnieżnym obłoku gwiazd, pod prysznicem płynnych diamentów. Poczuł na skórze muśnięcie skrzydłem motyla. W ustach rozchodził się smak sznura zimnych pereł. Jego przemieszane jak w kalejdoskopie zmysły nie mogły mu powiedzieć gdzie się znajduje, ale wiedział, że chce pozostać w tym Nigdzie na zawsze.
— „Cześć, Gully.”
— Kto to?
— „To ja, Robin.”
— Robin?
— „Dawniej Robin Wednesbury.”
— Dawniej?
— „Teraz Robin Yeovil.”
— Nie rozumiem. Czy ja umarłem?
— „Nie, Gully.”
— Gdzie ja jestem?
— „Daleko, daleko od św. Patyka.”
— Ale gdzie?
— „Nie mogę tracić czasu na wyjaśnienia, Gully. Pozostaniesz tu tylko kilka chwil.”
— Dlaczego?
— „Bo nie umiesz jeszcze jauntować przez czasoprzestrzeń. Musisz wrócić i nauczyć się tego.”
— Ale ja umiem. Na pewno umiem. Sheffield powiedział mi, że kosmojauntowałem na „Nomada”… 600 000 mil.
— „To był przypadek, Gully, ale dokonasz tego znowu… kiedy się nauczysz… Teraz jeszcze nie umiesz. Nie wiesz jak się zatrzymać… jak odwrócić wszelką Teraźniejszość w rzeczywistość. Za chwile stoczysz się z powrotem do św. Patryka.”
— Robin, właśnie sobie coś przypomniałem. Mam dla ciebie złe wieści.
— „Wiem, Gully.”
— Twoja matka i siostry nie żyją.
— „Wiem o tym od dawna, Gully.”
— Od jak dawna?
— „Od trzydziestu lat.”
— To niemożliwe.
— „Mylisz się, to jest możliwe. Jesteś daleko, daleko od św. Patryka. Czekałam tu na ciebie, żeby ci powiedzieć jak uratować się z pożaru, Gully. Posłuchasz?”
— To ja nie umarłem?
— „Nie.”
— Dobrze, posłucham.
— „Wszystkie twoje zmysły są przemieszane. To zaraz przejdzie, ale nie będę ci podawała wskazówek w rodzaju na prawo, w lewo, w górę, czy w dół. Powiem ci wszystko tak, żebyś mógł mnie zrozumieć w tej chwili, wstanie w jakim teraz się znajdujesz.”
— Dlaczego mi pomagasz? Po tym, co ci zrobiłem?
— „Wszystko ci wybaczyłam i zapomniałam, Gully. Słuchaj mnie teraz. Kiedy wrócisz do św. Patryka obracaj się, dopóki nie staniesz twarzą do najgłośniejszego cienia. Rozumiesz?”
— Tak.
— „Idź w stronę skąd będzie dochodził hałas, aż poczujesz na skórze silne ukłucie. Wtedy zatrzymaj się.”
— Wtedy mam się zatrzymać.
— „Zrób pół obrotu tak, żeby poczuć ucisk i odnieść wrażenie spadania. Idź w tamtą stronę.”
— Mam tam pójść.
— „Miniesz lite tafle światła i poczujesz smak chininy. To będzie w rzeczywistości kłąb drutu. Przeciskaj się przez chininę, dopóki nie zobaczysz czegoś co będzie brzmiało jak uderzenie młotów. Wtedy będziesz ocalony.”
— Skąd to wszystko wiesz, Robin?
— „Pouczył mnie ekspert, Gully.” — Poczuł śmiech. — „Teraz w każdej chwili możesz spaść w przeszłość. Są tu że mną Peter i Saul. Mówią ci au revoir i życzą powodzenia. Jiz Dagenham również. Powodzenia, drogi Gully…”
— Spadnę w przeszłość? A więc to jest przyszłość?
— „Tak, Gully.”
— Czy ja tu jestem? Czy jest tu… Olivia…?
I wtedy zaczął się staczać coraz to niżej i niżej po liniach hiperdezyjnych czasoprzestrzeni z powrotem do straszliwej jamy Teraźniejszości.
Zmysły rozplatały mu się w wyłożonej kością słoniową i złotem Komnacie Gwiaździstej Zamku Presteigna. Wzrok stał się znowu wzrokiem i Foyle ujrzał lustra oraz witrażowe szyby okien i bibliotekę książek o tłoczonych złotem grzbietach z androidem bibliotekarzem na bibliotecznej drabinie. Słuch stał się słuchem i Foyle usłyszał androida sekretarza stukającego na ręcznym mnemorejestratorze przy biurku w stylu Ludwika XV. Smak stał się smakiem, a on sączył koniak podany mu przez robota barmana.
Читать дальше