Z ust Foyla wyrwał się dziwny wrzask; na jego twarzy wykwitł szkarłatny tatuaż. Zanim oszołomiony aplikant zdołał wykonać jakikolwiek ruch, Sheffield zarzucił sobie Foyla na plecy i jauntował się.
Przybył do św. Patryka, pojawiając się w samym środku Cyrku Four Mile. Było to śmiałe, ale i wyrafinowane posuniecie. Św. Patryk był ostatnim miejscem, w którym spodziewano by się go znaleźć, a zarazem pierwszym miejscem, w którym on mógł spodziewać się odnalezienia PirE. Był gotowy do rozprawienia się z każdym, kogo mógł napotkać w katedrze, ale w cyrku nie było żywego ducha.
Puste namioty nadymały się w nawie jak balony i wyglądały na zdewastowane; już je splądrowano. Sheffield dał nurka do pierwszego, który wpadł mu w oko. Była to przewoźna biblioteka Fourmyle’a, zapełniona setkami książek i tysiącami błyszczących powieścio-paciorków. Szaber-jauntowców nie interesowała literatura. Sheffield rzucił Foyla na podłogę i dopiero teraz wydobył z kieszeni pistolet.
Foyle zamrugał powiekami i otworzył oczy.
— Jesteś pod wpływem narkotyku — powiedział szybko Sheffield. — Nie próbuj jauntować. I nie ruszaj się. Ostrzegam cię, jestem gotowy na wszystko.
Foyle, półprzytomny, próbował wstać. Sheffield bez cienia wahania wystrzelił i osmalił mu ramię. Foylem rzuciło z powrotem o kamienną posadzkę. W uszach mu huczało, a wraz z krwią płynęła jego żyłami trucizna.
— Ostrzegam cię — powtórzył Sheffield. — Jestem gotowy na wszystko.
— Czego chcesz? — wyszeptał słabym głosem Foyle.
— Dwóch rzeczy. Dwudziestu funtów PirE i ciebie. Przede wszystkim ciebie.
— Ty wariacie! Ty cholerny maniaku! Przychodzę do twojego biura, żeby się ujawnić… oddać to…
— Satelitom Zewnętrznym?
— Sate… Co?
— Satelitom Zewnętrznym? Mam ci to przeliterować?
— Nie… — mruknął Foyle. — Mogłem się tego domyślać. Patriota Sheffield agentem Satelitów Zewnętrznych. Powinienem się tego domyślić. Głupiec ze mnie.
— Jesteś najcenniejszym głupcem na świecie, Foyle. Chcemy cię mieć nawet bardziej niż PirE. O PirE, nie wiemy nic, natomiast sporo wiemy o tobie.
— O czym ty mówisz?
— Mój Boże! To ty nie wiesz, co? Nadal niczego nie podejrzewasz?
— Co mam podejrzewać?
— Posłuchaj — powiedział grzmiącym głosem Sheffield. — Cofam się dwa lata wstecz, na „Nomada”. Rozumiesz? Z powrotem do momentu śmierci „Nomada”. Wykończył go jeden z naszych rajderów. Znaleźli cię na pokładzie wraka — ostatniego żywego człowieka.
— A więc to statek Satelitów Zewnętrznych rozwalił „Nomada”?
— Tak. Nie pamiętasz tego?
— Nie pamiętam nic, co się wtedy wydarzyło. Nigdy chyba sobie tego nie przypomnę.
— Zaraz ci wszystko opowiem. Rajderowi nasunął się chytry pomysł. Urządzili z ciebie wabika… taką siedzącą kaczkę, rozumiesz? Byłeś półżywy, ale zabrali cię na pokład i połatali. Potem ubrali cię w skafander próżniowy i wypchnęli w kosmos, żebyś tam dryfował z włączoną mikrofalówką. Nadawałeś sygnały alarmowe i jęczałeś o pomoc na wszystkich zakresach fal. Pomysł sprowadzał się do tego, że oni, czając się w pobliżu, ustrzelą statki Planet Wewnętrznych, które przylecą cię ratować.
Foyle zaczął się śmiać.
— Wstaję — powiedział zuchowato. — Strzelaj sobie, sukinsynu, a ja wstaję.
Podniósł się z wysiłkiem z podłogi, przyciskając dłonią zranione ramię.
— A więc „Vorga” słusznie zrobiła, że mnie nie zabrała — śmiał się Foyle. — Byłem wabikiem. Nikt nie powinien się do mnie zbliżać. Byłem przynętą, pułapką… Czy to nie szczyt ironii? Po pierwsze „Nomad” nie miał żadnego prawa żądać pomocy. Po drugie ja nie miałem żadnego prawa do zemsty.
— Wciąż nic nie rozumiesz — zagrzmiał Sheffield. — Oni, wypychając cię w kosmos, nie znajdowali się wcale w pobliżu „Nomada”. Byli wtedy w odległości 600 000 mil od „Nomada”.
— Sześćset ty…?
— „Nomad” dryfował zbyt daleko od szlaków komunikacyjnych. Chcieli wyrzucić cię tam, gdzie będą kursowały statki. Wywieźli cię 600 000 mil od „Nomada” i dopiero tam porzucili w próżni. Wypchnęli cię przez śluzę powietrzną i wycofali się obserwując jak dryfujesz. Światełka pozycyjne twojego skafandra mrugały, a ty skamlałeś o pomoc na mikrofalach. Nagle zniknąłeś.
— Zniknąłem?
— Nie było cię. Ani światełek, ani transmisji. Wrócili, aby sprawdzić co się stało. Nie pozostał po tobie żaden ślad. A potem dowiedzieliśmy się… że wróciłeś z powrotem na „Nomada”.
— Przecież to niemożliwe.
— Człowieku, ty jauntowałeś przez kosmos — krzyknął dziko Sheffield. — Byłeś cały połatany i majaczyłeś, ale kosmo-jauntowałeś. Jauntowałeś się przez próżnie, na odległość 600 000 mil, z powrotem na wrak „Nomada”. Dokonałeś czegoś, czego nikomu przed tobą nie udało się dokonać. Bóg jeden wie jak to zrobiłeś. Sam nawet tego nie wiesz, ale my to wyjaśnimy. Zabieram cię ze sobą na Satelity, a tam wydobędziemy od ciebie te tajemnicę, nawet gdybyśmy mieli ci ją wydrzeć.
Chwycił Foyla swą silną dłonią za gardło, w drugiej ważąc pistolet.
— Ale najpierw musze mieć PirE i ty mi je oddasz, Foyle. Niech ci się nie zdaje, że tego nie zrobisz. — Rąbnął Foyla rękojeścią pistoletu w czoło. — Zrobię wszystko, żeby to zdobyć. Niech ci się nie zdaje, że tego nie zrobię. — Uderzył Foyla jeszcze raz; zimno, skutecznie. -Jeżeli szukałeś pokuty, człowieku, to właśnie ją znalazłeś.
* * *
Bunny zeskoczył z publicznej jauntrampy przy Five-Points i jak wystraszony królik wpadł głównym wejściem do nowojorskiego biura Centrali Wywiadowczej. Przemknął jak pocisk przez zewnętrzny kordon straży, przez labirynt zabezpieczający i wtargnął do biur wewnętrznych. Ściągając na siebie pogoń zdenerwowanych strażników znalazł się wkrótce oko w oko z co sprawniejszymi wartownikami, którzy zachowując zimną krew jauntowali się przed niego i czekali. Bunny zaczął krzyczeć:
— Yeovil! Yeovil! Yeovil!
Ciągle w oszalałym pędzie kluczył miedzy biurkami przewracając kopniakami krzesła i powodując nieopisany harmider. Ani na chwile nie przestawał wrzeszczeć:
— Yeovil! Yeovil! Yeovil!
Mieli mu właśnie skrócić cierpienie, gdy pojawił się Yáng-Yeovil.
— Co tu się dzieje? — warknął. — Wydałem przecież polecenie, żeby zapewnić Miss Wednesbury absolutną cisze.
— Yeovil! — wrzasnął Bunny.
— Kto to jest?
— Asystent Sheffielda.
— Co… Bunny?
— Foyle! — zawył Bunny. — Gully Foyle.
Yáng-Yeovil pokonał dzielące ich pięćdziesiąt stóp dokładnie w sekundę i sześćdziesiąt sześć setnych.
— Co z Foylem?
— Sheffield go złapał — wysapał zdyszany Bunny.
— Sheffield? Kiedy?
— Pół godziny temu.
— Dlaczego nie dostarczył go tutaj?
— On go porwał. Wydaje mi się, że Sheffield jest agentem Satelitów Zewnętrznych…
— Dlaczego nie przyszedłeś do mnie od razu?
— Sheffield jauntował się z Foylem. Znokautował go i zniknął. Szukałem ich. Wszędzie. Zaryzykowałem. Zrobiłem chyba z pięćdziesiąt jauntowań w dwadzieścia minut…
— Amator! — wykrzyknął z irytacją Yáng-Yeovil. — Dlaczego nie zostawiłeś tego profesjonalistom?
— Znalazłem ich.
— Znalazłeś ich? Gdzie?
— U św. Patryka. Sheffield szuka tam…
Ale Yáng-Yeovil odwrócił się już na pięcie i gnał korytarzem wrzeszcząc:
Читать дальше