Rozwścieczony, zacząłem grzmocić w maszynę pięściami, następnie kopać ją nogami, ale to nic nie pomogło. Z maszyny nieprzerwanie wyłaziły same zera. To mię doprowadziło do szału.
Chwyciłem żelazną kratę, osłaniającą kominek, i z całej siły zacząłem walić nią elektronowego doradcę. Z kadłuba maszyny posypały się drzazgi, taśma przestała się wysuwać i maszyna stanęła. A ja w ataku furii rozwalałem w dalszym ciągu tę elektronową katarynką, póki na podłodze nie pozostał tylko stos odłamków drzewa, szkła i kłębów splątanego drutu.
Padłem na kanapę i trzymając się za głowę ryczałem jak zraniona pantera, przeklinałem wszystko, poczynając od lamp elektronowych, a kończąc na sporządzonym na ich zasadzie moim nieszczęsnym doradcy. Podczas tego ataku szału, spojrzałem przypadkiem na pozostałe po mej maszynie szczątki i zobaczyłem kawałek taśmy z jakimś napisem. Omal nie zwariowałem, gdy przeczytałem ten napis i dowiedziałem się, co miał mi do zakomunikowania i nie chciał zakomunikować ten elektronowy potwór. Napis głosił: „Sprzedaj mnie, dołóż te pieniądze, które masz, i kup u braci Crooks udoskonaloną maszynę „ED” model nr 2”.
— Ale dlaczego mówisz, że maszyna nie chciała ci tego zakomunikować? — zapytał łysy pijak, który słuchając tego zadziwiającego opowiadania otrzeźwiał całkowicie. — Może się po prostu popsuła…
— Ależ to jasne, niech ją diabli wezmą, że nie chciała. Umyślnie kazała mi spalić pieniądze, żebym jej nie sprzedał. Nie wzięła tylko pod uwagę mego temperamentu. O tym nie piszą w gazetach.
— To dziwne — zauważył inteligent we fraku. — To znaczy, że nie miała ochoty rozstać się z panem?
— O to właśnie chodzi. Przywiązała się do mnie. W ostatnich czasach, gdy mi się szczególnie dobrze powodziło, obchodziłem się z nią jak z narzeczoną. Przykrywałem ją jedwabnym pokrowcem. Codziennie wycierałem ją z kurzu. Kupiłem nawet kilka palm w doniczkach i ustawiłem je wokół „ED” model nr 1. Zamiast trzech gazet dostawała ode mnie dziesięć. I oto rezultat. Gdy w wyniku ekonomicznej i politycznej sytuacji powinienem był ją sprzedać i kupić nową, udoskonaloną „ED” model nr 2, ta gadzina w porywie bezdusznego egoizmu oszukała mnie…
— Macie dowód, w jakich czasach żyjemy — powiedział z głębokim namysłem młodzieniec w szafirowej bluzie. — Nawet maszynom elektronowym nie można wierzyć.
Wszyscy rozchodzili się, wzdychając ciężko. Rob Day wyszedł ostatni.