— Wiem, czym jest świat jokerów — odparł spokojnie Dom. — Wydaje mi się, że wiedziałem to już od pewnego czasu, tylko nie zdawałem sobie sprawy. Wydaje mi się, że wiem, gdzie on jest… we wszechświecie… w naszym wszechświecie jest tylko jedno Słońce, a dali je nam właśnie oni. Sprzęgniesz komputery pokładowe z moim?
Asman skinął potakująco.
— W takim razie zrób to i lećcie za mną.
Kosmos wokół rozjaśniał. Dom wyłączył radiostację i spróbował zignorować złocistopomarańczową łunę wypełniającą statek i to, co go otaczało.
— Dlaczego teraz? — spytał, nie kierując tego do nikogo konkretnego. — I dlaczego ja?!
Ig wzruszył ramionami i odwrócił ku niemu pysk. Odezwał się, tyle że słowa docierały do umysłu Doma bez konieczności używania kłopotliwego narzędzia mowy i słuchu.
…Kłopot polegał na tym, że nigdy nie znaleźliśmy sposobu, jak zostać empatami. Telepatia to co innego: po prostu wyższa forma mowy. Natomiast niemożliwe okazało się poznanie uczuć innej istoty…
— Byliście samotni — domyślił się Dom. — Przez te wszystkie puste lata…
…Isaac powiedziałby: blisko, ale nie do końca. Przeszukaliśmy nawet wszechświaty alternatywne, łącznie z tak ponurymi, że trudno sobie wyobrazić.
W niektórych istnieje życie: są wszechświaty, w których gwiazdy żyją, jest jeden, w którym galaktyka śpiewa. W innym, tam — Ig wskazał łapą i pazur zniknął mu na moment w innym wymiarze — nie istnieje nic poza myślą i zrozumieniem, ale są dla nas zbyt obce. Nadużywacie zresztą tego określenia: nie macie pojęcia, jak obce może się coś okazać. Odkryliśmy to, co creapii właśnie zaczynają rozumieć: że ostateczną nieprzekraczalną barierą jest punkt widzenia jakiejś rasy. Powoli dociera do creapii, że nawet najobiektywniejsze stwierdzenia dotyczące wszechświata nigdy nie będą do końca wolne od subiektywizmu wywołanego przez ich umysły i emocje. Dlatego są takimi ambasadorami międzyrasowej harmonii i tak rozpaczliwie próbują być każdym, tylko nie sobą…
— Dlatego wynaleźliście nas. A właśnie, wynaleźliście? Żeby uzyskać inne punkty widzenia?
…Blisko, raz jeszcze. Musieliśmy jedynie ułatwić ewolucję inteligentnym formom życia. To nie było trudne, na dobrą sprawę przy obecnym poziomie waszej nauki też bylibyście w stanie to zrobić. Chociaż przyznaję, że trafienie we właściwą kombinację w przypadku formy dostosowanej do życia w płynnym helu było trudne. Tak na marginesie, ten Ziemianin, z którym rozmawiałeś, kazał mi wszczepić bombę, ale zdezaktywowałem ją, zanim kazałeś mnie przebadać…
Ig przerwał i podrapał się za uchem.
…Artefakty zostawiliśmy jako prowokację. I obawiam się, że oszukiwaliśmy: zanim opuściliśmy galaktykę, posprzątaliśmy ją naprawdę dokładnie. W niektórych planetach odbudowaliśmy całe jądra, w innych zasoby rud metali, węgla czy ropy, a nawet skamieliny. Chcieliśmy, żebyście mieli uczciwy start życiowy. Owszem, dostaliście używane planety, ale w odtworzonym pierwotnym stanie. Dostaliście też Wieże, Gwiazdy Łańcuchowe i całą resztę kulturowych fałszerstw. Miały wzbudzać podziw, a nie być źródłem informacji. Musieliśmy jednak zostawić jakąś poszlakę, było to, jedynie właściwe z artystycznego punktu widzenia…
— Ciemna strona Słońca — powiedział powoli Dom. — To właściwie dwie poszlaki. Pierwszą było to, że udało nam się to odczytać: gdybyście nie chcieli, nigdy by się nam nie powiodło. Nie potrafiliśmy nawet tłumaczyć phnobijskiego, dopóki phnoby aktywnie nam nie pomogli. Co się tyczy Słońca: chodziło o to, że świadomie odwróciliście się od inteligencji, zostając głupimi zwierzętami.
…No, nie przesadzajmy! Błotne igi nie są aż takie głupie, biorąc pod uwagę środowisko, w jakim żyją. Wybraliśmy nową formę naprawdę starannie. Możesz mi wierzyć: miło jest nie mieć żadnych wrogów i wylegiwać się w ciepłym błocie. Musieliśmy też wbudować zabezpieczenia, jak choćby genetyczny chwyt, powodujący, że jesteśmy zwierzętami przynoszącymi szczęście. Dzięki temu nikt na nas nie poluje. No i alarm umożliwiający przypomnienie sobie przeszłości, gdy nadejdzie właściwy czas. Ta forma fizyczna, choć niewielka, była doskonałą kryjówką…
— Już raz pytałem: dlaczego ja?
…Bo żyjesz we właściwym czasie i jesteś naturalnym kosmopolitą pochodzącym z Widdershins. To kiedyś też był nasz świat. Jesteś bogaty i masz pewną pozycję. Krótko mówiąc, powiedzmy, że tak chciał los…
Ig zamilkł i wpatrzył się w pozbawiony ciepła ogień międzyprzestrzeni.
— Przepraszam… — powiedział trochę niepewnie Dom. — Ale nie wyglądasz na przedstawiciela superrasy…
Przednie łapy Iga zamigotały na klawiaturze komputera. Uniósł łeb i przyjrzał się Domowi…
…Dom przetarł oczy.
— Przepraszam — wymamrotał, próbując sobie przypomnieć, co widział podczas tego kilkusekundowego kontaktu, ale pozostały mu jedynie wrażenia wielkości i zrozumienia.
…Dziękuję — powiedział cicho Ig. — Widzisz, wszyscy spodziewają się, że rasa mądrzejsza i bardziej rozwinięta od innych wyląduje w złotych statkach i oznajmi coś w stylu: „Odrzućcie broń, przestań cię się kłócić i dołączcie do wielkiego galaktycznego braterstwa istot inteligentnych”. W praktyce tak głupio postępują tylko młode i zadufane rasy…
— A co teraz nastąpi?
…Teraz?
…spotkamy się i wspólnie być może zobaczymy wszechświat taki, jaki jest naprawdę. Gdy się spotkamy, wszyscy będziemy równi — wszyscy jesteśmy bowiem podgatunkami w jednej wielkiej rodzinie istot potrzebujących do życia słońca. A poza tym całość jest nieskończenie większa od sumy elementów składowych. Teraz…
…Teraz porozmawiamy…, — powiedział Ig.
Flota znajdowała się na orbicie Widdershins, a z nadprzestrzeni ciągle wyskakiwały statki i okręty innych ras. Radio rozbrzmiewało prawie wszystkimi znanymi w galaktyce językami.
— Będą walczyć! — Przez zgiełk przebił się głos Joan I. — Mój boże, będą się bić!
Mostek flagowego okrętu Ziemi zdominowany był przez kulisty ekran otaczający go dookoła. Nadlatujące jednostki tworzyły na nim niezbyt uporządkowaną formację, a ich kapitanowie zajęci byli wyjątkowo gwałtowną dyplomacją.
— Widdershins, tak? — Asman potrząsnął głową, podchodząc do jednej z konsolet. — Przykro mi… Jesteście więc widdershińskimi jokerami, tak? Niewielką kolonią, a więc nie jest wykluczone…
Okrętem nagle zatrzęsło. Z międzyprzestrzeni zwanej kosmosem wyłoniło się coś wielkiego i ostrzegło tak potężnym głosem, że głośniki prawie dostały rezonansu:
— UWAGA! ZASTOSUJĘ WSZELKIE WYOBRAŻALNE SANKCJE EKONOMICZNE WOBEC CAŁEJ RASY, KTÓRA ZACZNIE ZACHOWYWAĆ SIĘ AGRESYWNIE!
Po tym ostrzeżeniu Bank zajął orbitę w pobliżu, by mieć wszystkich na oku.
Dom otworzył osłonę kabiny i wyszedł w przestrzeń.
Szedł powoli, nie do końca wierząc, że idzie po niczym, w końcu zatrzymał się kilkanaście metrów od statku otoczony delikatnym migotaniem. W wyciągniętych dłoniach coś trzymał.
Ig wstał na tylnych łapach i przemówił.
Na ziemskim flagowcu światła przygasły, obwody i bezpieczniki spłonęły, a ściany zatrzęsły się od ryku fali głosowej.
Nastąpiła krótka chwila ciszy.
Mały joker umilkł i powtórzył ciszej:
…Lądujcie. Prosimy was o to my, jokerzy, galaktyczni wędrowcy zmieniający kształt galaktyki. Musicie nas wiele nauczyć…
Po krótkiej, acz zażartej walce Dom spacyfikował wiatropława i skierował go w stronę brzegu.
Читать дальше