Dom przesunął palcem po brzegu kielicha.
— Zostały ci zaledwie siedemdziesiąt dwie godziny, by go odkryć — przypomniał Ptarmigan.
— To nie fair! — zaprotestowała Keja.
— Przecież go nie zmuszę, jeśli nie będzie chciał mi powiedzieć!
— Chyba zaczynam rozumieć — powiedział spokójnie Dom. — Można by powiedzieć, że wyczuwam kształt rozwiązania. Ciemna strona Słońca… trochę wymijające, prawda? Może to odniesienie do innych wymiarów?
— Nie wierzysz w to — ocenił imperator. — Ja też nie. Świat jokerów to coś istniejącego tu i teraz. Rachunek prawdopodobieństwa sugeruje, że jest to jedyny wszechświat, w którym istnieją, choć nie jesteśmy w stanie zlokalizować ich obliczeniowo. Prywatnie sądzę, że to przypadek i okazja, która choć nieprawdopodobna, wydarzyła się tylko w naszej konkretnej czasoprzestrzeni.
— Też tak uważam — zgodził się Dom. — Oprócz ras żyjących w atmosferze istnieje jedynie cztery czy pięć przypadków życia, a i tak są duże i inne… no, niezupełnie takie jak to, co uważamy za normalne życie. Dla Banku czy Chatogastera życie to jeden z atrybutów, podobnie jak masa czy wiek. Sądzę, że początek swego istnienia wszystkie rasy intelK gentne zawdzięczają jokerom, którzy pierwsi traktowali życie tak jak my. Nie wiem, dlaczego tak| sądzę, po prostu wiem, że to prawda.
— Nie bardzo wiem, o czym mówisz — wyznała| Keja.
— Widzisz, moja droga: wszechświat nie ma czasu 1na życie. — Imperator uśmiechnął się. — Życie nie ma prawa istnieć, a przeciętny człowiek po prostu nie zdaje sobie sprawy, jak dalece jest to nieprawdopodobne zjawisko.
— Jesteśmy przyzwyczajeni uważać, że życie jest normalną częścią wszechświata — poparł go Dom. — Już w przedsadhimistycznych czasach ludzie zaludnili gwiazdy wymyślonymi istotami i oszukiwali! samych siebie, twierdząc, że życie jest statystycznie częstym zjawiskiem. Powód był prosty: nie chcieli! być sami, bo nikt nie czuje się dobrze w samotności.
— Dotyczy to także jokerów — dodał Hrsh-Hgn. — Oni mogli, więc zmienili ssskalę prawdopodobieńssstwa tego zjawissska.
— Oni również zaludnili gwiazdy, tyle że dosłownie. Musieli być biologicznymi geniuszami: wypełnili każdą ekologiczną niszę, od chłodnych słońc po lodowe planety… — zaczął Dom i umilkł, nagle bowiem wiedział wszystko o jokerach.
Zdania wypełniły mu umysł, choć nie wiedział, czy znalazły się tam dobrowolnie, czy też je weń włożono. Bądź co bądź wiedział. Pamiętał, jak się czuli, spoglądając na puste planety i znając wbudowany blok, jaki w końcu napotka każda rasa — granicę fizycznych zmian, poza którą nie da się już ewoluować… Zobaczył świat jokerów i osłupiał. Wokół toczyła się rozmowa, a on siedział głuchy i niemy.
— „Ciemna strona Słońca” brzmi poetycko — zauważyła Keja. — Screamer i Groaner?
— Wnętrze planety Protossstar 5? — spytał z powątpiewaniem Hrsh-Hgn. — Za gorące i zbyt krótko issstnieją: dziesięć tysssięcy lat temu jeszcze ich nie było. Sssą też zbyt radioaktywne.
— Dla ludzi — sprzeciwiła się Keja. — Nikt nigdy nie udowodnił choćby pobieżnego podobieństwa ludzi i jokerów. Mogą być silikoidami, jak creapii.
— A szczury? — spytał Tarli i wzruszył ramionami, widząc miny pozostałych. — Wiemy, jak wygląda sytuacja na ich planecie, a odwrócona entropia może pasować do tego powiedzenia o ciemnej stronie Słońca.
— Według creapii żadna istota na planecie Tanalp nie mogła stać się inteligentna — odparł ostro Ptarmigan. — I nie będziemy więcej o tej planecie rozmawiać!
— Uważam, że to Ziemia — odezwała się Joan I.
— To wielce homocentryczne stwierdzenie — ocenił imperator. — Możesz je uzasadnić?
— To stara teoria, głosząca, że rasa jokerów to rasa ludzka i chodzi tu o anatomicznych ludzi, wywodzących się z Ziemi. Teoria głosi, że osiedlili się na Ziemi w okresie, w którym należeliśmy do małp, i spowodowali nasz rozwój poprzez sztuczne wymieszanie genów i hodowlę. Sporo dowodów pośrednich potwierdza takie stanowisko. Ziemia była jedynym miejscem, oprócz ojczyzny creapii, zdolnym wyprodukować rasę, która potrafi polecieć w kosmos o własnych siłach, choć na śmiesznie małą odległość. Wielu obcych uważa ludzi za potomków jokerów choćby dlatego, że jedynie Ziemianie mogliby zbudować coś takiego jak Gwiazdy Łańcuchowe. Ziemia też jest siedzibą Instytutu Jokerów, który praktycznie rządzi planetą, jako że połowa rady należy do jego zarządu. Istnieje wersja głosząca, iż eliminacją potencjalnych odkrywców kieruje klika jokerów czystej krwi, nie mających ochoty dopuścić do odkrycia prawdy. Chcą sami odkryć świat jokerów.
Hrsh-Hgn odchrząknął i oświadczył:
— Chciałbym przypomnieć, że podobne teorie krążą wśśśród phnobów, drosssków, creapii, tarquinów, ssspoonerów i wielu innych rasss. Prawie wszyssstkie rasssy uważają, że sssą jokerami. Creapii twierdzą na przykład, że nikt inny nie zgromadziłby wiedzy wyssstarczającej do zajęcia Sśśrodka Wszechśśświata. Phnoby uważają, że tylko ktośśś o ich zrozumieniu całośśści mógłby tak idealnie zaprojektować i wykonać Gwiazdy Łańcuchowe. Ssspoonerzy sssą przekonani, że jedynie przy ich przemianie reim tole w gramepe możliwe jest zrozumienie Labiryntu. Tarquini nadają, że…
— Już wszyscy wiemy, o co chodzi — przerwał mu imperator.
— We wszechświecie jest tylko jedno Słońce — powiedział Dom, zyskując w ten sposób niepodzielną uwagę wszystkich obecnych. — To proste… gwiazd jest wiele, ale prawdziwe Słońce, czerwone, jest tylko jedno.
Prawda była o włos — widział przez nich i przez ściany, mogąc spojrzeć w kosmopolityczny świat pięćdziesięciu dwóch znanych ras inteligentnych, w którym niczym żółtko w jajku tkwił sobie świat jokerów po ciemnej stronie Słońca. Po namyśle doszedł do wniosku, że tej wiedzy mu nie podarowano — zbyt logicznie był w stanie udowodnić swój tok myślowy, tłumaczący wszystko zupełnie jak w uczciwym równaniu rachunku prawdopodobieństwa.
Pomyślał, że ojciec świadomie poszedł na śmierć, jak przystało na dobrego matematyka, ale miał też zamiar…
Coś zadźwięczało za jego plecami i znajomy głos mruknął:
— To już naprawdę przechodzi pojęcie! — Stojący w drzwiach Ways spojrzał z obrzydzeniem na swój stripper i wszedł do pokoju. — Dobry wieczór Waszej Eminencji i reszcie obecnych. Mniej więcej w tym miejscu ktoś bez sensu wzywa strażników.
Ściany zniknęły. Trzej strażnicy wystrzelili równocześnie i zniknęli w chmurkach szarego pyłu.
— Stripper to jedno z wykorzystań generatora matrycy — wyjaśnił uprzejmie Ways. — W niezwykle rzadkich okolicznościach może się zepsuć, co objawia się odwróceniem zasady działania: tworzy pole odbijające strzały innych stripperów i to pod tym samym kątem. Sądzę, że właśnie to nastąpiło.
Pierwszy zapanował nad sobą imperator — nalał wina, podał kielich Waysowi i uśmiechnął się chłodno.
— Byłbyś uprzejmy wyjaśnić, jak się tu dostałeś? — spytał. — Wygląda na to, że muszę wymienić system alarmowy.
— Przydałoby się. Wylądowałem na tarasie bez żadnych problemów. Sądzę, że większość systemów po prostu zawiodła.
— Masz duże szczęście — zauważył Ptarmigan.
— Tak zostałem zbudowany. Niedaleko stąd zresztą.
— Aha, przypominam sobie: szczęście jako cecha elektroniczna. Sam przeglądałem plany, szkoda, że nie pomyśleliśmy o jakimś wyłączniku.
— Nie zadziałałby — zapewnił go Ways. — No, dość pogawędki. Czy ktoś wie, jak mogę zabić Doma Sabalosa, który wydaje się nieśmiertelny i niewrażliwy? Założę się, że jeśli zrzucę mu na łeb skałę, to planeta przyspieszy obroty, by wybić ją z kursu.
Читать дальше