Dom wstał, włożył sandały, zebrał oba miecze i podszedł do konia. Ten spojrzał nań z sympatią i nie odezwał się słowem. Odjechali zamyśleni.
W miejscu odcięcia gałęzi pojawił się niewielki dźwig, który umocowano do pozostałości, na dole zaś gałąź została pocięta na kawałki i wniesiona do pnia. Obok dźwigu wyrosło rusztowanie i ekipa remontowa zabrała się do mrówczej rekonstrukcji. Wyżej, wśród selenowych liści, siedział znacznie większy i nielaothański owad i obserwował całą operację.
Jego z kolei obserwował pajączek i myślał o prądzie elektrycznym.
Jesteśmy starą rasą i skorzystaliśmy ze wszystkiego, co galaktyka mogła nam zaoferować. Sam widziałem czarną paszczę jądra galaktyki i jasne, martwe gwiazdy obrzeży. Dlatego też jako rasa jesteśmy skazani. Ty szukasz nowych doświadczeń jako pseudoczłowiek. Ja studiowałem narodziny wodoru w międzygwiezdnych otchłaniach z rasą zwaną The Pod. Sublimujemy naszą świadomość i tożsamość, bo nas ograniczają. Ale co zrobimy dalej?
Osobisty list od Jego Gorącości CrabE +687° do Jego Gorącości +690° opublikowany w antologii Postjokeryzm
— Wejść! Dom pchnął drzwi.
Tarli leżał na brzuchu i czytał. Uśmiechnął się na widok Doma.
— Siadaj, gdzie chcesz — zaproponował. Dom siadł i położył na łóżku sandały antygrawitacyjne.
— Twoje — powiedział zwięźle. Tarli dotknął ich zamyślony.
— Tak… — mruknął z powątpiewaniem i wyłączył sześcian.
— Przyciąganie działało na moją korzyść i oszukiwałem, i… — dodał Dom i zamilkł.
— Jesteś przemoczony. — Tarli klasnął w dłonie.
W kącie pokoju coś zaszumiało i pojawił się młody drosk. Przyjął polecenia dostarczenia świeżego ubrania i ręcznika i zniknął, a raczej zniknęła. Po paru sekundach była z powrotem.
— Masz jakieś zasady co do nagości? — spytał Tarli. — Jeśli tak, to łazienka jest tam.
Dom ściągnął mokrą koszulę i mruknął coś niewyraźnie.
— Widzisz, mamy rozmaitych gości, więc lepiej zapytać, żeby kogoś nie obrazić. To by było wszystko, Chaąuaduk. — Tarli ponownie klasnął i kłaniająca się postać zniknęła.
— Zgrabne — przyznał Dom. — Pole transferowe to przydatna rzecz, tylko Babcia nie zgadza się, żeby je zainstalować. Twierdzi, że to złośliwe marnotrawstwo energii.
Tarli uniósł dłonie i wyjaśnił:
— Pod skórą mam wszczepione powierzchnie indukcyjne. Tradycja rodzinna i robi wrażenie na gościach. Trzymaj!
Dom złapał pas ze smoczej skóry i spiął nim luźną szatę z żółto-szarego jedwabiu. Tarli wyjął z emaliowanej szafki mniejszy egzemplarz miecza i podał mu go.
— To się nazywa koto i jest wyłącznie paradną bronią. Przyjmij to, proszę, bo nie licząc innych, powodów, według naszych zwyczajów odmowa jest śmiertelną obrazą i znowu będę musiał z tobą walczyć, tylko tym razem mieczem i bez zbroi. A przedtem będę musiał cię nauczyć sztuki walki shem. — Spojrzał wymownie na szyję gościa i dodał: — Jak słyszałem, już i tak dostałeś lekcję.
Dom odruchowo dotknął siniaka i skrzywił się.
— Sądziłem, że laothańskie dziewczyny specjalizują się bardziej w kompozycjach kwiatowych — burknął.
— Najbliższe kwiaty są na Boon-dock. — Tarli uśmiechnął się szeroko. — Najładniejsze z nich to ruchome róże; żeby zerwać kwiat, trzeba najpierw unieruchomić całą roślinę.
— Założę się, że jest w tym dobra.
— Niezła. Jest najlepszą shamuri na liście obejmującej pięciuset mistrzów.
Dom przyjrzał się koto i mruknął coś niezobowiązującego.
— Ja jestem lepszy w łucznictwie — dodał Tarli, — Jej brak cierpliwości: jest dopiero trzynasta.
— A jest coś, w czym nie jest dobra?
— Trzecia narodowa rozrywka.
— Czyli co? Łapanie dzików gołymi rękami czy trójskok na polu minowym?
— Projektowanie mikroobwodów. To sztuka, gdybyś nie wiedział. Chodź, czas na obiad.
Dom kolejny raz zaskoczony był brakiem robotów na planecie wytwarzającej najlepsze roboty i ich umysły. Najwidoczniej mieszkańcy nie przepadali po pracy za własnymi wytworami.
— Ojciec jest zły — odezwał się Tarli, gdy szli korytarzem zdobionym lakierowanymi płaskorzeźbami.
— Na mnie?
— Pośrednio. Widzisz, on bardzo lubi gości, ale nie w kupie, zwłaszcza nieproszonych. A tych ostatnio jest zatrzęsienie. Ile ci zostało czasu do odkrycia świata jokerów?
— Trzy dni plus dzisiejsza noc.
— Masz jakieś pomysły?
— Kilka — odparł niezwykle wstrzemięźliwie Dom.
— Mam nadzieję, że dobrych. W systemie czeka na twój ruch ponad pół setki statków i okrętów. Terra Novae przysłała całą flotyllę, a Whole Erse jakiś zabytkowy pancernik, pewnie ostatni w galaktyce. Jak ich doprowadzisz do świata jokerów, będzie regularna bitwa, tylko nie wiadomo, czy ktoś najpierw nie straci cierpliwości, i to właśnie ojca niepokoi…
— Wątpię, żeby poszukiwania miały coś wspólnego z Laoth.
— Ale ci w górze o tym nie wiedzą: pałac roi się od pluskiew optycznych, akustycznych i samobieżnych. Próbują wcisnąć się wszędzie i nie pomagają żadne akcje oczyszczające. O, popatrz na tego natręta!
Po górnej krawędzi płaskorzeźby za nimi skradało się coś, co przypominało wysadzaną klejnotami modliszkę. Próbowało uciec, gdy Tarli się zbliżył, ale okazał się szybszy — strącił robota czubkiem miecza i rozdeptał.
— Wygląda na przeciętny ziemski model — ocenił. — Teraz rozumiesz, o co mi chodzi?
— Mówiąc krótko: miło wam, że wpadłem, ale milej byłoby, gdybym już sobie poszedł — podsumował Dom.
— Nie obrażaj się: dopilnujemy, żebyś odszedł w pionie i dobrze chroniony — zapewnił go pospiesznie Tarli. — Tak się składa, że nie jesteś jedynym powodem do zmartwień… słyszałeś, że Bank zniknął?
Dom pokręcił głową przecząco.
— Nic podobnego nigdy dotąd nie nastąpiło.
Służący w liberii otworzyli odrzwia i obaj weszli do jadalni. Tym razem w posiłku brało udział jedynie osiem osób, toteż okrągły stół złożono i umieszczono w magazynie pamięciowym, a na jego miejsce rozłożono zwykły duży stół laothański. Oprócz Joan I, Kei, imperatora, Sharli i Hrsh-Hgna siedział przy nim mały, nijaki Laothanin i stały dwa krzesła. Za jednym stał Isaac, za drugim Chaąuoduc. Isaac trzymał Iga.
— Dzięki. — Dom odebrał zwierzaka. — Gdzie był? I gdzie ty się podziewałeś?
— Odwiedzałem stare kąty, szefie. A Ig został nieoficjalną maskotką ekip odpluskwiających, bo szybciej znajduje mechaniczne pluskwy niż najlepsza aparatura.
Sharli spojrzała na Doma i widząc jego wzrok, zaczerwieniła się.
W milczeniu zjedli główne danie — rybę o nazwie kai. Milczenie było tak głębokie, że wysiłki tercetu chlongistów przygrywających w drugim końcu sali z góry skazane były na niepowodzenie — wyraźniej od nich słychać było podzwanianie liści, wpadające z chłodnym wiaterkiem przez otwarte okna.
Imperator z wielkim namaszczeniem nalał gościom czystego, syropopodobnego płynu, niezwykle lekkiego na języku i palącego w gardle, i klasnął. Służba zniknęła, muzycy zaś odłożyli instrumenty i pospiesznie wyszli.
— Teraz możemy porozmawiać — odezwał się.
— Szpiedzy? — wymamrotała w kielich Joan I. Imperator uniósł brwi.
— Naturalnie, moja droga: jeden z muzyków zostawił pluskwę akustyczną, drosk mojego syna regularnie donosi na rodzimą planetę, a w tym pokoju aż roi się od robotów szpiegowskich. Jegomość siedzący po mojej lewej nazywa się Magane i jest jednym ze zdolniejszych szpiegów w okolicy. Jednym z jego zadań jest szpiegowanie mnie, innym szpiegowanie dla mnie, żebym przez nieświadomość nie podjął nierozsądnej decyzji. — Nieznany Domowi mężczyzna uśmiechnął się skromnie, a imperator dokończył, niespodziewanie zmieniając temat: — Gdzie jest świat jokerów?
Читать дальше