Wódz sam przyznawał, że nie jest wszystkowiedzący, ale widział najwięcej z nich wszystkich. Ponieważ był Wodzem, mógł w pełni wykorzystać ograniczone środki transportu, przenosić się w różne miejsca na Ziemi i stamtąd podróżować w czasie. Jego agenci nie mieli takich możliwości. Przeprowadził mnóstwo wypraw i sporządził notatki z mnóstwa rozmów w różnych epokach.
Wiedział, że Orle Gniazdo istniało i było pod jego władzą przez następne dwa wieki. Spotkał się ze swoim „ja” z przyszłości i dowiedział się, że faza pierwsza planu zakończyła się sukcesem. W tym samym czasie trzeba było opuścić Orle Gniazdo. Zalążki nowej cywilizacji zaczęły się rozprzestrzeniać po całej Ameryce i Mauraiowie byli wszędzie. Forteca nie miała już racji bytu ani szans na pozostanie w ukryciu.
Nowa baza powstała (powstanie) w dalszej przyszłości. Odwiedził ją i stwierdził, że wyglądała całkiem inaczej niż ich forteca. Zastosowano nowe materiały, prostą architekturę i większość pomieszczeń umieszczono pod ziemią. Wstawiono tam potężne maszyny, elektrownię termojądrową i mnóstwo automatyki.
Była to epoka powstań przeciw dominacji Mauraiów, którzy ostatecznie nie zdołali przekonać do swojej filozofii wszystkich mieszkańców Ziemi. Wątpliwości i niezadowolenie we własnych szeregach osłabiło ich politykę zagraniczną. W końcu jedno ze zbuntowanych państw ponownie zbudowało generator oparty o syntezę wodoru i zupełnie się z tym nie kryło. Stare alianse i traktaty zaczęły się rozpadać, a nowe rodziły się w wielkim zamieszaniu.
„Musimy zawsze pamiętać o cierpliwości, śmiałości i ruchliwości — pisał Wallis. — Będziemy mieli w przyszłości większe środki niż obecnie, a także o wiele większe umiejętności. Myślę tu o podróżach w celu zwiększenia liczby naszych żołnierzy, aż osiągniemy przewagę liczebną. Ale w żadnym wypadku nie należy się łudzić, że będziemy w stanie zapanować nad światem szybko. Cywilizacja, która ma przetrwać tysiąclecia, musi być budowana powoli”.
Czy tak miała się skończyć faza druga: że wysłannicy Orlego Gniazda staną się niezniszczalnymi misjonarzami nowej wiary? Wallis w to wierzył. Wierzył także, że faza trzecia będzie polegała na pokojowym przemodelowaniu tego nowego społeczeństwa i stworzeniu całkowicie nowej rasy ludzi. Udając się w bardzo odległą przyszłość, widział cuda, których nie potrafił opisać. W tej części jego książki opisy stawały się szalenie mgliste, trudne do zrozumienia. Zamierzał kontynuować te badania, ale coraz bardziej korzystał z pośredników. Przyznawał, że jego rola kończy się na fazie pierwszej. Jego „ja” z tej epoki było już w bardzo podeszłym wieku.
„Musimy się zadowolić rolą boskich wysłanników w dziele odkupienia — pisał. — Chociaż każdemu wolno mieć marzenia. Może nauka pozwoli na pokonanie starości i starcy znów staną się młodzi? Może uda się nawet stworzyć nieśmiertelne ciała? A wtedy niewątpliwie podróże w czasie przestaną być tajemnicą i będą powszechne. Może wysłannicy owej dalekiej przyszłości pojawią się w naszej epoce, żeby nam podziękować za swoje stworzenie?”.
Havig zasępił się jeszcze bardziej. Wiedział, do czego może doprowadzić zaślepienie człowieka ideologią. Ale potem zaczął się dalej zastanawiać i pomyślał: W tym wywodzie jest miejsce na dużą dowolność. Możemy przecież zostać bardziej nauczycielami niż władcami. W końcu postanowił: Pomyszkuję tu jeszcze trochę. Mogę mu służyć przez jakiś czas albo moje życie i dar pójdą całkowicie na marne.
* * *
Wezwał go do siebie Krasicki. Było bardzo mroźno. Słońce migotało przez sople lodu zwisające z wieżyczek. Havig drżał nieco z zimna, kiedy szedł przez dziedziniec.
Krasicki siedział w swoim spartańsko urządzonym biurze w pełnym umundurowaniu.
— Siadaj — rzekł. — Czy czujesz się już na siłach do pracy? Havig poczuł ssanie w żołądku.
— Tak. Raczej tak.
— Przyglądałem ci się — stwierdził Krasicki, wertując jakieś papiery. — Zastanawiałem się, w jaki sposób możemy wykorzystać twoje umiejętności. Tak, żebyś jak najmniej ryzykował. Masz spore doświadczenie w podróżach w czasie, co samo w sobie już jest cenne. Nigdy jednak nie pracowałeś dla nas. — Uśmiechnął się z przekąsem. — Pomyślałem, że możemy skorzystać z twojego wykształcenia.
Havigowi udało się zachować nieprzeniknioną twarz.
— Musimy rozwijać naszą bazę rekrutacyjną — kontynuował Krasicki. — Nieźle znasz grekę a zwłaszcza koine. Mówiłeś, że odwiedzałeś nawet Konstantynopol za czasów Bizancjum. Uznaliśmy, że jest to doskonała baza wypadowa do poszukiwań w całym średniowieczu.
— Rewelacja — wyrwało się Havigowi w podnieceniu. — To centrum ówczesnej cywilizacji. Można się ustawić jako kupiec i mieć kontakty z…
— Spokojnie — Krasicki podniósł rękę, powstrzymując jego dalszą wypowiedź. — Na razie nie mamy takich środków. Może później. Dzisiaj brakuje nam ludzi do takich przedsięwzięć. Pamiętaj, że musimy zakończyć fazę pierwszą do określonej daty. Tym razem musimy się zdecydować na szybszą i bardziej skuteczną metodę działania.
— Czyli?
— Ponieważ wtedy używano monet, które są ciężkie i trudne w transporcie przez czas, musimy wszystko zdobyć na miejscu. I to szybko.
— Chyba nie mówisz o kradzieżach? — oburzył się Havig.
— Nie. Oczywiście, że nie. — Krasicki z politowaniem pokręcił głową. — Pomyśl trochę. Napaść na jakieś miasto, wystarczająco duże, żeby to się opłaciło, jest zbyt niebezpieczne. To może się dostać do książek historycznych i zniszczyć nasz kamuflaż. Nie mówiąc już o tym, że to jest niebezpieczne także dla nas. Nie mamy dość ludzi i wystarczającej ilości ciężkiej broni. A bizantyjska armia była potężna, liczna i bardzo zdyscyplinowana. Nie proponuję takiego szaleństwa.
— Więc co?
— Trzeba wykorzystać naturalny chaos i zabrać to, co i tak miało zostać ukradzione przez najeźdźców w 1204 roku. Konstantynopol został wtedy zdobyty przez wojska czwartej wyprawy krzyżowej, która splądrowała miasto do ostatniego kamienia. Czemu nie mielibyśmy w tym uczestniczyć? Wszystko i tak rozkradziono. A tak możemy niektórych uratować od śmierci i gwałtu, i zapewnić im życie gdzie indziej. Havig prawie udławił się ze śmiechu.
* * *
Przygotował się, studiując szczegóły w bibliotece. Potem zamówił sobie stosowny strój oraz kilka dodatków i wyruszył w drogę. Samolot dowiózł go do ruin Stambułu w dwudziestym pierwszym wieku i szybko wystartował w drogę powrotną, bo rejon ten wciąż jeszcze był skażony promieniowaniem. Ponieważ Havig nikomu jeszcze nie ujawnił swojego chronologu, musiał sam mozolnie liczyć dni i zatrzymywać się co jakiś czas, by ustalać daty metodą prób i błędów.
Leoncja była wściekła, że nie zabrał jej ze sobą. Nie miała jednak żadnego przygotowania do tak dalekiej wyprawy. Chociaż z pewnością byłaby wspaniałą towarzyszką. Z drugiej strony mogła zagrozić jego misji, ponieważ niewątpliwie zwracałaby na siebie uwagę. On zaś chciał uchodzić za pielgrzyma ze Skandynawii — katolika, ale i tak mniej znienawidzonego w tym mieście niż Wenecjanie, Francuzi czy Aragończycy. Wszyscy mieszkańcy zachodnich krajów basenu Morza Śródziemnego nienawidzili Konstantynopola. Lepiej by go przyjęto, gdyby uchodził za Rusina, bo stanowili liczną grupę i byli prawosławni, lecz obawiał się jakieś wpadki religijnej.
Nie zatrzymał się w roku, w którym dokonano najazdu. Czasy były wtedy zbyt niespokojne i każdy obcy wzbudzał nieufność. Trudno byłoby spokojnie nawiązywać kontakty. Krzyżowcy wkroczyli do Konstantynopola po raz pierwszy w 1203 roku, po zastosowaniu blokady morskiej i osadzili na tronie swoją marionetkę. Trochę poczekali na zebranie daniny i udali się do Ziemi Świętej. Osadzony przez nich władca zorientował się, że jego skarbiec jest pusty, i zwlekał z wypłatą reszty sum. Napięcia pomiędzy Wschodnim Cesarstwem a Frankami nabrzmiały do potwornych rozmiarów. W styczniu 1204 roku bratanek obalonego cesarza Aleksy zebrał wystarczające siły, żeby zdobyć pałac i koronę. Przez trzy miesiące próbował odeprzeć krzyżowców, licząc na boską interwencję. Kiedy się przekonał, że nic z tego, uciekł z miasta, a krzyżowcy ponownie wkroczyli przez stojące otworem bramy. Wpadli w morderczy szał wywołany „perfidią Greków”, od razu rozpoczęli masakrę.
Читать дальше