Wiaczesław Rybakow - Trudno stać się Bogiem
Здесь есть возможность читать онлайн «Wiaczesław Rybakow - Trudno stać się Bogiem» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Poznań, Год выпуска: 2001, Издательство: Rebis, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Trudno stać się Bogiem
- Автор:
- Издательство:Rebis
- Жанр:
- Год:2001
- Город:Poznań
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Trudno stać się Bogiem: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Trudno stać się Bogiem»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Trudno stać się Bogiem — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Trudno stać się Bogiem», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Wkrótce Malanow poczuł, że rzucanie przyjemnie ciężkimi kostkami, wybijającymi kantami drobny werbel na stole, i dokładne zapisywanie punktów to też stary rytuał, obrośnięty zdaniami i grymasami na długo zanim on, Malanow, zaczął grać. Wyrzuciwszy szczęśliwie „generała” — sześć szóstek z sześciu — wypadało na przykład głośno powiedzieć jak Antoine w Biegu: „General Czarnota!” A jeśli zamiast szóstek przy próbie wyrzucenia właśnie „generała”
wychodziły jakieś drobiazgi, należało rzec, spoglądając na nie z pogardą: „Aha!
To on, poznaję go — w k-krągłych okularach kół ratunkowych!” — koniecznie akcentując „k”, jakbyś chciał zakląć. Głuchow celebrował. Potrząsał kośćmi przed rzutem, jakby je pieścił.
Zbierał je ze stołu, jakby to były minione lata. Najwyraźniej nie grał z Malanowem, w ogóle nie grał — wspominał… Malanow poczuł się obco.
Chlapnął więc kieliszek bez zakąski.
Stopniowo, ku jego zdziwieniu, gra wciągnęła go — zaczął się denerwować.
Naprawdę się podniecał, kiedy Głuchowowi za bardzo się wiodło, naprawdę się złościł na kości, jeśli były uparte, naprawdę się cieszył, gdy zamyślony układ wypadł szybko i łatwo.
Zassali jeszcze. W głowie mu zaszumiało; Malanow zaczął pokrzykiwać coraz częściej i głośniej. Głuchow z pijanym uśmiechem pogroził mu żartobliwie palcem: — Jesteś hazardzistą, Paramonie! Malanow wygrał.
Odetchnął, oparł się o plecami o fotel, potem pochylił się, sięgnął do butelki, żeby nalać jeszcze po jednym, i nagle odkrył, że trunek się skończył.
— Rewanż! — głośno oświadczył Głuchow. — Żądam rewanżu! Mam prawo!
— Do r-roboty! — zgodził się Malanow.
— Ale trzeba jeszcze golnąć.
— Na pewno? — powątpiewał Malanow, ale raczej udawał, sam już zaczął myśleć, że trzeba jeszcze golnąć.
— Na pewno.
— Mam jakieś siedem tysięcy.
— Dmitrij, proszę nie obrażać starca. Dzisiaj ja jestem bankierem.
— Dlaczego?
— Bo takie mam odczucia. Lecimy?
— Zaczęło padać. Słyszy pan? Szumi.
— Do kiosków niedaleko, z pięć minut. Nie roztopimy się!
Nie zapalając światła w przedsionku — wystarczyło to z pokoju — co chwila trącając się ramionami i łokciami, narzucili Płaszcze, włożyli buty. Głuchow położył dłoń na zamku i nagle skamieniał na kilka sekund, potem odwrócił się do stojącego za plecami Malanowa, zadarł bladą twarz i niemal dotykając wargami podbródka gościa, głośno dysząc, świszczącym szeptem, jakby powierzał straszną tajemnicę, oświadczył: — Orientalistyka także kaput.
Malanow osłupiał.
— Dlaczego?
— Co też pan takie dur-rne pytania zadaje, Dmitrij! — Głuchow odwrócił się i próbował otworzyć zamek. Zamek stawiał opór. — Nie chce… — niezrozumiale mamrotał Głuchow. — Nie puszcza… Nikt nigdzie nas nie puszcza! Po co człowiekowi świat, kiedy nie ma dróg do niego? — Zaczął wściekle szarpać zamek.
— Niech mnie pan puści, Władlen, ja spróbuję. Głuchow nieoczekiwanie się zgodził.
— Proszę — powiedział cicho i potulnie, usuwając się na bok. Drzwi otworzyły się bez trudu.
— Nie zapomnieliśmy klucza? — zapytał Głuchow. I natychmiast sam sobie odpowiedział, wsunąwszy rękę do kieszeni płaszcza: — Oczywiście, że nie, oto on. — Odwrócił się do Malanowa. — Co mi tam? Mam emeryturę i jestem sam. A ci nasi tak zwani młodzi… co mają po trzydzieści pięć, czterdzieści… Uczyć się czego innego za późno, do emerytury nie dociągną, maleńkie dzieci, zarabiać szybko nie zaczną. Koszmar. Koniec, Dmitrij, koniec!
Na schodach nagle ich rozebrało. Stopnie zachowywały się nieobliczalnie.
Najpierw Malanow, potem Głuchow o mało się nie zwalili; rechocząc, ratowali się wzajemnie. Na ukośnie zacinający deszcz wypadli objęci, głośno i zgodnie deklamując: — Trel słowików na cyprysach, toń jeziora księżyc pieści. Kamień czarny, kamień biały, ileż wina dzban ten mieści? Teraz dzban ten miło śpiewa, głośniej niźli serca bicie: „Świat to promyk twarzy druha, wszystko inne jest odbiciem!”
Czarna woda w Kanale Krusteina drżała i pękała drobnymi zygzakami; niskie, ociekające kłującą wodą niebo podświetlone było na pomarańczowo i czerwono. Grzmiały przejeżdżające obok samochody, podskakując na wyszczerbionym asfalcie i rzucając na boki niewesołe fontanny.
— Jestem nędzarz i włóczęga, nic mi w życiu nie wychodzi. Wszystko, czegom się nauczył, zapomniałem. Nic nie szkodzi. Dla.. — uśmiechu… para-ra-ra i czego tam? Dmitrij, nie pamiętasz?
— I refrenu, któ… — Który zaraz usłyszycie! Tak jest! Dobrze, że obaj kochali Gumilowa.
— Dla uśmiechu i refrenu, który zaraz usłyszycie: „Świat to promyk twarzy druha, wszystko inne jest odbiciem!”
Na placu Nierobów, dawniej Zwiastowania, jeszcze dawniej Pracy, teraz pewnie znowu Zwiastowania, ale i tak Nierobów — kusząco jarzyły się kioski kolorowe od niezliczonych butelek; z daleka, na dodatek wieczorem i przez deszcz, wydawały się radosnymi gwiazdozbiorami szkiełek w kalejdoskopie.
— Oto idę po mogiłach, w których leżą przyjaciele. Czyż nie mogę spytać martwych, co to miłość? Czy to wiele? Oto z jamy czerep nagi wykrzykuje tajemnicę: „Świat to promyk twarzy druha, wszystko inne jest odbiciem!”
Przyszli.
— Weźmy w puszce. Powiadają, że w puszce bezpieczniejsza.
— Mnie jest wszystko jedno. W puszce to w puszce. Najważniejsze, żeby dużo.
— Jedną.
— Bez wygłupów, Dmitrij. Będziemy jeszcze raz biegali.
— Jedną. — Dwie.
— Jedną.
— Dzisiejsza młodzież zupełnie pić nie umie! — powiedział Głuchow z żalem w stylu Atosa.
— A przecież to był najlepszy z nich! — 1 dodał już po naszemu: — Dwie!
— Każdy wie, że ostatnia butelka jest zbędna, ale nikt nie wie, która okaże się ostatnia — powiedział Malanow.
— Do diabła z tobą. Jedna to jedna.
— Piętrowa? — O tę!
— Może aurorę, niech pan patrzy na cenę.
— Nigdy nie myślałem, że pan jest taki drobiazgowy! Malanow pochylił się do okienka.
— Gospodarzu, puszkę… Głuchow, trzymając w garści wyszarpnięte z kieszeni tysiąc — rublowe banknoty, pośpiesznie i z nieoczekiwaną mocą odepchnął słabym ramieniem Malanowa. Krzyknął do sprzedawcy: — Dwie!
— Żebyś nie kopnął w kalendarz z wysiłku, ojciec! — ironicznie zatroskał się zbudowany jak komandos młodzian w kiosku.
— Spoko — odpowiedział Malanow, odbierając puszki i chowając je po kieszeniach.
Unikając samochodów, przebiegli plac. Płaszcze zwilgotniały, zrobiły się zimne i ciężkie… Na rogu Głuchow zatrzymał się.
— Trzeba było wziąć trzy. Malanow wziął go pod rękę.
— No to ja skoczę, jakby co — powiedział miękko. — Ale ja płacę!
— Ale co się, Władlen, stało?
Głuchow szarpnął głową i podejrzliwie wpił się spojrzeniem w twarz Malanowa.
Odczekał, ciężko i często dysząc. Podniósł palec pouczającym gestem.
— Jak to nauczał Konfucjusz… Czy nie Konfucjusz…?
Zamyślił się. Potem nagle głośno i uroczyście zamiauczał z jakąś nieprawdopodobną, ale bardzo ważką intonacją, jedne samogłoski przeciągając, inne obcinając gwałtownie. Czuło się, że sprawia mu to przyjemność.
— Shi zhi ze yi-i yi wei shen! Shi luan ze yi-i shen wei yi! Dwie przechodzące obok wytapetowane dziewczyny w klawych szmatach wystraszyły się i odskoczyły.
Głuchow znowu podniósł palec.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Trudno stać się Bogiem»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Trudno stać się Bogiem» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Trudno stać się Bogiem» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.