Ale to było absurdalne przypuszczenie. Nawet gdyby zdołali wyprzedzić własne sygnały radiowe, nie weszliby niepostrzeżenie do Układu Słonecznego, o wniknięciu w atmosferę Ziemi nie wspominając! Już wiele godzin temu cała ludzkość wiedziałaby o ich przybyciu.
Ku swemu zdumieniu, Rajasinghe odczuł niejakie rozczarowanie. Im bliżej było zjawisko, tym wyraźniej widział, że to jednak chmura, rozmyta nieco na brzegach, wszelako dziwnie szybka, jakby niesiona odrębnym zupełnie strumieniem wiatru, który pozostawał całkiem nieobecny na poziomie Ziemi.
Zatem to znowu sprawka specjalistów z Kontroli Monsunów, poddających próbie swą władzę nad wiatrami. Rajasinghe zastanowił się przez chwilę, jaki będzie ich następny pomysł.
Jak drobna wydawała się wyspa z wysokości trzydziestu sześciu tysięcy kilometrów! Widziana z orbity nad równikiem nie była większa niż tarcza Księżyca, a cały kraj jawił się jako cel zbyt mały, by weń trafić. A przecież punktem celowania był obszar rozmiarów ledwie kortu tenisowego.
Morgan wciąż jeszcze nie był do końca pewny, jakie motywy nim kierowały, gdy decydował się na wybór Sri Kandy. Dla celów demonstracji mógł równie dobrze wykorzystać stację Kinte wiszącą nad Kilimandżaro czy górą Kenya. Fakt, że stacja Kinte była najbardziej niestabilnym wielkim obiektem orbitalnym i wiele wysiłku kosztowało utrzymywanie jej nad Centralną Afryką, nie miał większego znaczenia dla kilkudniowego eksperymentu. Czas jakiś kusiło Morgana, by wycelować w Chimborazo, Amerykanie zaproponowali nawet, że za skromnym wynagrodzeniem przesuną stację Columbus na stosowną orbitę. Koniec końców jednak, mimo wszystko, inżynier powrócił do pierwotnego obiektu, Sri Kandy.
Szczęściem dla Morgana, w epoce powszechnej komputeryzacji na rozprawę w Sądzie Światowym trzeba było czekać tylko kilka tygodni. Świątynia, rzecz jasna, wyraziła protest, ale Morgan przekonywał, że krótki eksperyment naukowy przeprowadzony poza granicami klasztoru i nie powodujący hałasu, zanieczyszczenia środowiska ani żadnych innych niedogodności nie może być przedmiotem skargi. W razie udaremnienia prac zagrożone byłyby wszystkie wcześniejsze studia, niemożliwe byłoby też doświadczalne sprawdzenie poprawności kalkulacji. Dodatkowo zostałaby znacznie opóźniona realizacja projektu mającego dla Republiki Marsa kluczowe znaczenie.
Były to przekonujące argumenty i Morgan sądził, że przemawiają same za siebie. Sędziowie uznali podobnie, większością pięciu do dwóch. Wprawdzie oficjalnie nie mogło to mieć żadnego znaczenia, jednak wspomnienie o interesach Marsa było dobrym posunięciem. Republika Marsa występowała już jako strona w trzech poważnych sprawach i Sąd Światowy był zapewne nieco zmęczony ustalaniem precedensów prawa międzyplanetarnego.
Obdarzony analitycznym umysłem Morgan wiedział wszakże, że wybór nie był tak do końca podyktowany samą tylko logiką. Inżynier nie był skłonny spokojnie godzić się z porażką i taki gest sprawiał mu sporo satysfakcji. Owszem, w głębi duszy wstydził się takiego zagrania świątyni na nosie, było to zachowanie sztubackie, niegodne sławnego Morgana. Cóż, potrzebował jednak podbudowania wiary w siebie, w ostateczny sukces… Nie wiedząc jeszcze, jak tego dokonać, ogłaszał światu, a tym samym i upartym mnichom, groźne przesłanie: „Jeszcze tu wrócę”.
Stacja Ashoka była głównym węzłem transportu, łączności oraz kontroli meteorologicznej i ekologicznej w rejonie Indii i Chin. Gdyby kiedykolwiek zawiodła, życie milionów ludzi znalazłoby się w niebezpieczeństwie. W razie dłuższej martwoty centrum miliardy istot czekałaby śmierć. Nic zatem dziwnego, że składało się ono z trzech niezależnych części: samej stacji i dwóch modułów zwanych Bhaba i Sarabhai wiszących w oddaleniu stu kilometrów. Gdyby nawet jakaś nieprawdopodobna zgoła katastrofa zniszczyła wszystkie trzy obiekty, ich funkcje mogły przejąć orbitujące na zachodzie stacje Kinte i Imhotep lub widoczna na wschodzie stacja Konfucjusz. Kosztem wielu ofiar ludzkość nauczyła się nie wkładać wszystkich jajek do jednego koszyka.
Tutaj nie było turystów, urlopowiczów ani lecących tranzytem pasażerów. Ci nie docierali tak wysoko, załatwiając zwykle swoje sprawy w stacjach zawieszonych kilka tysięcy kilometrów niżej, wysokie orbity geostacjonarne zostawiając naukowcom i inżynierom. Jednak nawet spośród tych ostatnich żaden nie odwiedził nigdy jeszcze stacji Ashoka z tak niecodziennym zadaniem i niezwykłym wyposażeniem.
Kluczem do Operacji Babie Lato był obiekt unoszący się obecnie w jednym ze średnich doków stacji. Oczekiwał tylko na ostatni przegląd przed wystrzeleniem. Obiekt ów wyglądał nieszczególnie i nie nasuwał żadnych refleksji o wielu latach pracy i ciężkich milionach wydanych na jego stworzenie.
Był to stożek długi na cztery metry i szeroki u podstawy na dwa. Wydawał się wykonany z metalu i dopiero bliższe oględziny ujawniały, że ta gładka powierzchnia to ściśle nawinięta nić. I rzeczywiście, poza metalowym rdzeniem i plastikowymi płatami rozgradzającymi poszczególne odcinki przewodu, była to po prostu szpula superwytrzymałego włókna. Długiego na czterdzieści tysięcy kilometrów.
Stworzenie tego szarego stożka wymagało między innymi zastosowania dwóch całkiem już przestarzałych technologii. Trzysta lat wcześniej pojawiły się kable telegraficzne biegnące po dnach oceanów. Wielu ludzi straciło całe fortuny, nim wreszcie udało się opanować sztukę zwijania na pokładach statków całych tysięcy kilometrów kabla, nim nauczono się kłaść go na dnie między kontynentami, co rzeczywiście nie było łatwe wobec sztormów i innych niebezpieczeństw morskich. Potem, ledwie stulecie później, pojawiły się prymitywne pociski rakietowe sterowane za pomocą cienkich drutów rozwijających się ze szpuli z szybkością kilkuset kilometrów na godzinę. Morganowi potrzebny był zasięg wiele tysięcy razy większy od tego, którym dysponowały te spoczywające już od dawna w muzeach wojskowych eksponaty. Jego pocisk miał też być pięćdziesiąt razy szybszy. Niemniej i tak był w lepszym położeniu. Tutaj środowiskiem niemal przez cały czas miała być próżnia. Ponadto cel nie powinien raczej wykonywać uników.
Do Morgana zbliżył się szef Operacji Babie Lato i zakaszlał z cicha dla zwrócenia uwagi.
— Mamy wciąż pewien drobny kłopot, doktorze — powiedział. — Samo opuszczenie nie budzi już wątpliwości, wszystkie testy i symulacje komputerowe przebiegły bez zakłóceń, jak sam pan zresztą widział. Martwię się, czy uda nam się wciągnąć nić z powrotem na stację. Morgan zamrugał, zaskoczony. O tym ostatnim prawie dotąd nie myślał. Zdawało mu się, że ponowne nawinięcie przewodu nie będzie trudniejsze, niż uprzednie jego opuszczenie. Potrzeba tylko sprawnego kołowrotu z możliwością płynnej regulacji obrotów, rzecz oczywista gdy ma się do czynienia z tak długą nicią o zmiennej grubości. Wiedział jednak, że w przestrzeni kosmicznej nie można opierać się jedynie na domysłach i że intuicja, szczególnie taka wyćwiczona w warunkach typowo ziemskich, może niebezpiecznie zawodzić na orbicie.
Przyjrzyjmy się temu… Gdy testy dobiegną końca, odcinek przyziemny zostanie odcięty, a stacja Ashoka zacznie nawijać nić. Oczywiście, gdy pociągnie się, nawet bardzo silnie, kabel o długości czterdziestu tysięcy kilometrów, z początku nic się nie stanie. Minie pół dnia, aż impuls dobiegnie do drugiego końca i system zostanie w całości wprawiony w ruch. Trzeba zatem tylko utrzymywać nić napiętą i… Och!
Читать дальше