— Wysokość dwa zero zero. Szybkość sondy jeden jeden pięć zero metrów na sekundę. Napięcie dziewięćdziesiąt pięć procent nominalnego.
Zatem napięcie narastało, i to na wiele sposobów. Na tym etapie nie można już było przerwać eksperymentu, pozostało ciągnąć sprawę dalej i mieć nadzieję, że jednak się uda. Duval zapragnęła porozmawiać z Morganem, ale była świadoma, że lepiej będzie mu teraz nie przeszkadzać.
— Wysokość jeden dziewięć zero. Szybkość jeden jeden zero zero. Napięcie sto procent. Otwarcie pierwszego spadochronu. Teraz!
Sonda była już skazana, znalazła się w objęciach ziemskiej atmosfery. Pozostała jeszcze reszta paliwa miała posłużyć do skierowania obiektu prosto w sieć rozciągniętą na zboczu góry. Już teraz silny wiatr gwizdał między kablami podtrzymującymi całą konstrukcję.
Morgan wybiegł nagle z baraku i spojrzał w niebo, potem odwrócił wzrok wprost do kamery.
— Cokolwiek jeszcze się stanie, Maxine — powiedział wolno i z namysłem — mamy już dziewięćdziesiąt pięć procent sukcesu. Nie, dziewięćdziesiąt dziewięć procent. Pokonaliśmy trzydzieści sześć tysięcy kilometrów i zostało nam już ledwie dwieście.
Duval nie odpowiedziała. Wiedziała, że te słowa nie były przeznaczone dla niej, ale dla osoby zasiadającej w fotelu na kółkach tuż przed barakiem. Typ pojazdu zdradzał kim był pasażer. Tylko goście spoza Ziemi mogli jeszcze potrzebować podobnego wyposażenia. Medycyna radziła sobie ze wszystkimi rodzajami niedowładów czy okaleczeń, ale wobec trwałego przystosowania do niższej grawitacji była bezradna.
Ileż to sprzecznych interesów i wpływów krzyżowało się teraz na szczycie góry! Po pierwsze, same siły przyrody. W dalszej kolejności należało pamiętać o banku Narodny Mars, Autonomicznej Republice Północnoafrykańskiej, samym Vannevarze Morganie (który sam z siebie żadnymi mocami nie był obdarzony). No i o tych nader łagodnych mnichach w omiatanej wichurą pustelni.
Maxine Duval przekazała szeptem dalsze instrukcje kamerzyście i obraz uciekł wzwyż, ukazując wierzchołek góry i białe mury świątyni. Tu i ówdzie powiewały w oknach i na blankach pomarańczowe szaty. Tak jak oczekiwała, mnisi też wpatrywali się w niebo.
Powiększyła obraz, aż ujrzała twarze poszczególnych zakonników. Chociaż nigdy nie spotkała Mahy Therego (uprzejmie odmówił prośbie o wywiad), pewna była, że zdoła go rozpoznać. Jednak jego nie było. Może schronił się w sanctum sanctorum, skupiając wolę na jakimś ćwiczeniu ducha.
Maxine Duval nie podejrzewała, aby główny antagonista Morgana był tak naiwny, by poprzestać na modlitwie. Jeśli jednak rzeczywiście modlił się o cudownie sprowadzoną burzę, to został wysłuchany. Bogowie góry obudzili się z długiego snu.
Postęp technologiczny oznacza większą wrażliwość na nieprzewidziane bodźce. Im bardziej człowiek opanowuje (sic!) sily natury, tym częściej pada ofiarą sztucznie wywołanych katastrof. Historia najnowsza tylko tę tezę potwierdza, wystarczy przypomnieć zatonięcie Miasta Morskiego (2127), zawalenie się kopuły Tycho B (2098), zerwanie się arabskiej góry lodowej z holu (2062) i stopienie się reaktora Thor (2009). Możemy być pewni, że ta lista wydłuży się jeszcze w przyszłości. Najstraszniejsze wszakże skutki takich zdarzeń będą miały nie technologiczny, ale psychologiczny wymiar. W przeszłości wyposażony w bombę czy karabin szaleniec mógł zabić kilku lub kilkunastu ludzi, dzisiaj obłąkany inżynier bez trudu mógłby zgładzić całe miasto. Przypadek, kiedy to Druga Kolonia Kosmiczna O’Neilla o włos uniknęła takiego właśnie losu, został dobrze i bogato udokumentowany. Podobnych incydentów można uniknąć, przynajmniej w teorii, poprzez uważną kontrolę wszystkich systemów bezpieczeństwa, które okazują się przy tej okazji nader często nie mieć z zapewnianiem bezpieczeństwa nic wspólnego, o ich niezawodności nie wspominając.
Najciekawsze jednak, chociaż szczęśliwie i najrzadsze, są takie wypadki, w których jednostka rozporządza mocami i władzą umożliwiającą jej samodzielne dokonanie wielkich zniszczeń. Zwykle nikt nie zauważa takiego szalonego geniusza i jego możliwości, aż jest już za późno. Ktoś taki (określenie „szalony geniusz” wydaje mi się najwłaściwszym) może wpłynąć destrukcyjnie na losy świata, jak miało to miejsce w przypadku A. Hitlera (1889–1945). Zwykle zakłopotane ich istnieniem elity wolą milczeć, co powoduje, że stopień aktywności i zamiary podobnych osobników rzadko stają się znane opinii publicznej.
Klasycznym przykładem takiej właśnie sytuacji jest historia opisana w opublikowanych niedawno, kontrowersyjnych pamiętnikach Maxine Duval. Niemniej wciąż jeszcze niektóre aspekty wspomnianej tam sprawy pozostają niejasne.
(
Cywilizacja i malkontenci , J. K. Golicyn, Praga, 2175)
— Wysokość jeden pięć zero, szybkość dziewięćdziesiąt pięć, powtarzam, dziewięćdziesiąt pięć. Osłona cieplna odrzucona.
Zatem sonda weszła bezpiecznie w atmosferę i wyhamowała do stosownej szybkości. Było jednak za wcześnie na wiwaty. Do powierzchni Ziemi pozostało jeszcze sto pięćdziesiąt kilometrów, a na dole szalała utrudniająca wszystko burza. Sonda miała jeszcze trochę paliwa, ale jej swoboda manewru była mocno ograniczona. Jeśli operator chybi z góry, nie będzie już drugiego podejścia.
— Wysokość jeden dwa zero. Na razie brak zjawisk atmosferycznych.
Niewielka sonda opuszczała się z nieba niczym pająk zjeżdżający na pajęczynie. Mam nadzieję, pomyślała Duval, że starczy im drutu. Gdyby skończył się ledwie parę kilometrów od Ziemi, śmiechom nie byłoby końca. Podobne nieszczęście zdarzyło się już trzysta lat temu podczas układania kabla oceanicznego.
— Wysokość osiem zero. Szybkość podejścia w normie. Napięcie sto procent. Jest wiatr.
Górne warstwy atmosfery dały znać o sobie, chociaż na razie wpływ ten mogły wyczuć tylko czułe instrumenty na pokładzie sondy.
Ustawiony obok ciężarówki z wyposażeniem zdalnie sterowany teleskop śledził automatycznie niewidoczną jeszcze sondę. Morgan ruszył ku przyrządowi, kamerzysta niczym cień potruchtał za nim. — Widać coś? — wyszeptała po kilku sekundach Duval. Morgan niecierpliwie potrząsnął głową i dalej wpatrywał się w okular.
— Wysokość sześć zero. Zbacza w lewo. Napięcie sto pięć procent. Poprawka, sto dziesięć.
Wciąż w granicach marginesu bezpieczeństwa, pomyślała Duval, chociaż sonda była dopiero u granic stratosfery. Morgan powinien już ją widzieć…
— Wysokość pięć pięć. Daję dwusekundowy impuls korekcyjny.
— Jest! — krzyknął Morgan. — Widzę płomień rakiety!
— Wysokość pięć zero. Napięcie sto pięć procent. Wciąż schodzi z kursu.
Nie do wiary, ale wyglądało na to, że za sprawą trudności na ostatnich pięćdziesięciu kilometrach sonda nie przebędzie szczęśliwie drogi mierzącej trzydzieści sześć tysięcy kilometrów. Ale też ile normalnych samolotów czy statków kosmicznych ulegało katastrofie na ostatnich metrach szlaku?
— Wysokość cztery pięć. Mocny wiatr boczny. Znów schodzi z kursu. Trzysekundowy impuls.
— Zgubiłem ją — mruknął zdegustowany Morgan. — Chmury.
— Wysokość cztery zero. Mocny dryf Napięcie podskoczyło do stu pięćdziesięciu, powtarzam, sto pięćdziesiąt procent.
Zupełnie niedobrze. Duval wiedziała, że wytrzymałość drutu sięgała dwustu procent. Jedno szarpnięcie i będzie po wszystkim.
— Wysokość trzy pięć. Wiatr się nasila. Jednosekundowy impuls. Paliwo na ukończeniu. Napięcie waha się, w szczytach do stu siedemdziesięciu.
Читать дальше