Przyjmuję, jak najbardziej, pomyślał z wahaniem Morgan. Ale coś jest nie tak z tym światem, jeśli kilka martwych motyli może przeważyć w sprawie wieży o masie miliarda ton. I jeszcze ta szczególna rola, którą odegrał czcigodny Parakarma, rola wybitnie ironiczna. Biedak musiał uznać, że oto stał się igraszką w dłoniach złośliwych bogów. Kontrola Monsunów okazała pełną skruchę i Morgan przyjął ich przeprosiny, gotów zresztą szczerze wybaczyć te i przyszłe grzechy. Wytłumaczenie, że genialny doktor Choam Goldberg do tego stopnia zrewolucjonizował mikrometeorologię, że nikt poza nim samym nie rozumie już, o co w tym wszystkim chodzi, uznał za wystarczające. Szczególnie gdy zameldowano, że znakomity naukowiec przeżywa obecnie poważny kryzys nerwowy, którego nabawił się skutkiem niepowodzenia podczas jednego z osobliwych eksperymentów. Obiecano też, że podobny incydent nigdy się już nie powtórzy. Morgan wyraził zatem jeszcze nadzieję, że szanowny doktor Goldberg rychło przyjdzie do siebie, zaś wyczulony na biurokratyczne subtelności nos inżyniera podpowiedział, iż w takiej sytuacji Kontrola Monsunów może okazać się w najbliższej przyszłości naturalnym sprzymierzeńcem. Szef tej szanownej placówki odetchnął ostatecznie z ulgą, takoż podziękował raz jeszcze i zaczął zastanawiać się zapewne, czemu właściwie Morgan okazał mu tyle wielkoduszności.
— Spytam z ciekawości — odezwał się szejk — gdzie wynoszą się mnisi? Mogę udzielić im gościny. Nasza kultura zawsze dobrze traktowała innowierców.
— Pojęcia nie mam. Ambasador Rajasinghe też nie wie. Ale gdy o to spytałem, odparł, że krzywda im się nie stanie. To, że żyją oszczędnie, nie znaczy jeszcze, że są biedni.
— Hmm. Może moglibyśmy skorzystać z ich funduszy Ile razy się widzimy, tym bardziej rosną koszty całej imprezy.
— Niedokładnie tak, panie prezydencie. Ostatni kosztorys jest bogatszy jedynie o szacunek jednej operacji w głębokiej próżni. Narodny Mars zgodził się ją sfinansować. Trzeba zlokalizować jakiś asteroid węglowy i skierować go na orbitę Ziemi. W takich operacjachmają już spore doświadczenie, a gdy to zrobią, rozwiążą jeden z naszych najważniejszych problemów.
— A co z węglem dla ich własnej wieży?
— Mają nieograniczony dostęp do zasobów Deimosa, a ten krąży dokładnie tam, gdzie trzeba. Narodny zaczął już prace przy lokalizacji stanowisk wydobywczych, chociaż zasadnicza część zadania i tak będzie musiała odbywać się poza satelitą.
— A mogę spytać czemu?
— Przez grawitację. Nawet Deimos ma te swoje kilka centymetrów na sekundę do kwadratu. Superwłókna mogą powstawać jedynie przy zerowej grawitacji. W przeciwnym razie nie uzyska się idealnej sieci krystalicznej o dostatecznie długich łańcuchach.
— Dziękuję, Van. Mam nadzieję, że nie ryzykuję niczym pytając jeszcze, czemu zmieniłeś pierwotny projekt? Oryginalny pomysł czterech rur całkiem mi się podobał. Dwie do ruchu na dół, dwie do góry. Taki system przypominał mi metro i łatwo trafiał do wyobraźni. Nawet jeśli miał sterczeć pionowo.
Nie po raz pierwszy (i zapewne nie ostatni) Morgana zdumiała doskonała pamięć starszego pana i jego zdolność do rozpracowywania szczegółów. W rozmowie z nim należało zachowywać ostrożność. Chociaż mogło się zdawać, że pyta tylko z czystej ciekawości, była to ciekawość zwodnicza, ciekawość człowieka, który uzyskał tak wysoką pozycję, iż nie musiał już troszczyć się o pozory. Szejk nigdy nie puszczał niczego mimo uszu.
— Obawiam się, że z początku nazbyt zapatrzyliśmy się w ziemskie wzorce. Zupełnie jak ci pierwsi projektanci samochodów, którzy budowali po prostu powozy bez koni. Obecnie myślimy o pustej w środku wieży na bazie kwadratu, każda z płaszczyzn będzie jakby drogą. Szerokość każdego z boków na orbicie wyniesie czterdzieści metrów, przy Ziemi zmaleje do dwudziestu.
— Zupełnie jak stalag… stalak…
— Stalaktyt. Właśnie, że mi to nie przyszło do głowy! Z inżynieryjnego punktu widzenia dobrą analogią byłaby Wieża Eiffla, tyle tylko, że odwrócona o sto osiemdziesiąt stopni i rozciągnięta sto tysięcy razy.
— Aż tyle?
— Mniej więcej.
— Cóż, mam nadzieję, że żadne prawo nie zakazuje wieży zwisać z nieba.
— Druga będzie budowana z dołu, czyli z orbity synchronicznej, gdzie pojawi się masa kotwicząca całą strukturę i chroniąca ją wobec nieuniknionych napięć. — A stacja środkowa? Mam nadzieję, że tego nie zmieniliście.
— Jest, wciąż w tym samym miejscu, na wysokości dwudziestu pięciu tysięcy kilometrów.
— I dobrze. Wiem wprawdzie, że nigdy się tam nie wybiorę, ale lubię myśleć o tym jako o… — mruknął coś po arabsku. — Wiesz, jest jeszcze jedna legenda, o trumnie Mahometa zawieszonej miedzy niebem a Ziemią. Zupełnie jak stacja środkowa.
— Urządzimy tam przyjęcie na pana cześć, panie prezydencie. To będzie inauguracja linii.
— Nawet jeśli dotrzymacie terminu, a muszę przyznać, że Most Gibraltarski opóźnił się tylko o rok, to będę miał wtedy dziewięćdziesiąt osiem lat Wątpię, czy zdobędę się na podróż.
Aleja owszem, pomyślał Vannevar Morgan. Teraz już wiem, że bogowie mi sprzyjają. Są czy ich nie ma, tacy czy inni, ale sprzyjają.
— Tylko nie mów teraz — poprosił Warren Kingsley — że to coś nigdy nie poleci.
— Kusiło mnie, by to właśnie powiedzieć — zachichotał Morgan, przyglądając się makiecie. — To naprawdę przypomina postawiony pionowo wagon kolejowy.
— Właśnie o taki efekt nam chodziło — odparł Kingsley. — Kupujesz bilet na dworcu, oddajesz bagaż, siadasz w rozkładanym fotelu i podziwiasz widoki. Lub też idziesz do restauracyjnego i przez następne pięć godzin konsekwentnie zalewasz robaka, aż wyniosą cię na stacji środkowej. A swoją drogą, co myślisz o pomyśle dekoratorów, by wystylizować całość na dziewiętnastowieczny pullman?
— Taki sobie. Wagony pullmanowskie nie miały okrągłej podłogi i jeździły ustawione w poziomie.
— No to im powiedz. Upierają się, żeby dodać jeszcze gazowe oświetlenie.
— Jeśli chcą uzyskać atmosferę z epoki, to mam coś lepszego. W Muzeum Sztuki w Sydney widziałem kiedyś osobliwy wahadłowiec z okrągłym pokładem obserwacyjnym. Dokładnie jak trzeba.
— Pamiętasz, jak się nazywał?
— Och, niech pomyślę. Coś jakby Gwiezdne Wojny 2000. Pewien jestem, że bez trudu go odszukacie.
— Powiem dekoratorom, niech się rozejrzą. A teraz proszę do środka. Chcesz kask? — Nie — mruknął Morgan. Bycie niższym o kilka centymetrów od większości ludzi dawało przynajmniej tę przewagę, że trudniej było zahaczyć głową o przeszkodę.
Z chłopięcą niemal radością weszli do wnętrza makiety. Znali wszystkie jej projekty, widzieli symulacje komputerowe, ale oto było wreszcie coś namacalnego. Owszem, makieta nigdy nie uniesie się nawet o cal nad ziemię, ale pewnego dnia identyczne zewnętrznie kapsuły ruszą ponad chmury, by w ciągu pięciu godzin dotrzeć do stacji środkowej, dwadzieścia pięć tysięcy kilometrów od Ziemi. I to przy kosztach elektryczności wynoszących ledwie jednego dolara na pasażera.
Nawet teraz wciąż jeszcze trudno było ogarnąć pełne znaczenie nadchodzącej rewolucji. Po raz pierwszy przestrzeń kosmiczna stanie się równie dostępna, jak każdy punkt na powierzchni Ziemi. Za kilka dziesięcioleci weekend na Księżcu stanie się rzeczą osiągalną dla każdego, łatwiej też będzie dostać się na Marsa. Trudno określić, gdzie przebiegną nowe granice możliwości.
Читать дальше