— Góra dwa razy dziennie…
— Od poziomu morza do połowy wysokości ścisłej pokrywy atmosferycznej. I to w kilka minut: W zasadzie nie jest jeszcze tak źle. I nic się nie stanie, jeśli posłucha pan moich rad. Moich i CZUWA.
— CZUWA?
— Czujnika wieńcowego.
— Ach, jeden z tych genialnych wynalazków…
— Właśnie, jeden z tych genialnych wynalazków. Uratował już około dziesięciu milionów istnień ludzkich. Głównie wyso — kich urzędników, różne znane osoby publiczne, szczególnie zapracowanych naukowców, wziętych inżynierów i tym podobnych kretynów. Czasem zastanawiam się, czy warto było się w ogóle dla nich fatygować. Może to natura usiłuje nam coś powiedzieć w ten sposób, tylko my nie słuchamy.
— Nie zapominaj o przysiędze Hipokratesa, Bili — skrzywił się Morgan. — Musisz przyznać, że zawsze pilnie cię słuchałem. Od dziesięciu lat utrzymuję tę samą wagę.
— Hmmm… Przyznaję, że nie jesteś najgorszym z moich pacjentów — powiedział nieco udobruchany doktor i wyszukał w biurku mały projektor holo. — Popatrz sobie, to standardowe modele. Możesz wybrać dowolny kolor, pod warunkiem że będzie to kolor Czerwonego Krzyża.
Morgan przyjrzał się obrazkom z niesmakiem.
— I gdzie ja mam to nosić? A może to trzeba wszczepić?
— Nie trzeba, przynajmniej na razie. Może za pięć lat, ale też niekoniecznie. Na początek proponuję ten model, nosi się go bezpośrednio pod mostkiem i nie trzeba zdalnego sterowania. Szybko przestaniesz zauważać, że coś tam jest. Jak długo wszystko będzie w porządku, słowem się nie odezwie.
— A gdyby?
— Słuchaj.
Doktor wcisnął jeden z przycisków na biurku.
— Proponuję, aby pan usiadł i odpoczął z dziesięć minut — odezwał się całkiem spokojny sopran. — Dobrze będzie położyć sięnagodzinę — dodał po chwili i znów umilkł na kilka sekund. — Gdy tylko poczuje się pan trochę lepiej, proszę skontaktować się z doktorem Senem. — Znów przerwa. — Proszę natychmiast wziąć jedną z czerwonych tabletek. Wezwałam już pogotowie. Proszę leżeć spokojnie. Wszystko będzie w porządku.
Morgan miał ochotę zakryć uszy, bowiem nagle rozległ się przenikliwy gwizd.
— TU ALARM CZUJNIKA WIEŃCOWEGO. WZYWAM KAŻDEGO KTOKOLWIEK MNIE SŁYSZY. TU ALARM CZUJNIKA WIEŃCOWEGO. KTOKOLWIEK…
— Chyba wiesz, jak to działa — powiedział doktor, wyłączając wyjca. — Oczywiście cały tekst może zostać przeprogramowany, zależnie od osoby. Może też zmienić głos, na przykład na głos jakiejś znanej osobistości. — To bardzo miłe. Kiedy będziesz miał jedno takie dla mnie?
— Może za trzy dni. A, jeszcze jedno. Te zestawy, które nosi się na piersi, bywają przydatne i w innych sytuacjach.
— Jakich niby?
— Jeden z moich pacjentów jest wziętym tenisistą. Mówi, że ile razy rozpina koszulę na korcie, to widok małego czerwonego pudełka przymocowanego do piersi kompletnie rozprasza przeciwnika…
Był kiedyś taki czas, że powinnością każdego cywilizowanego człowieka, czasem bagatelizowaną, czasem nader istotną, było nieustanne aktualizowanie swoich danych we wszystkich kartotekach. Ostatecznie wprowadzenie kodów uniwersalnych uczyniło takie zabiegi niepotrzebnymi, jako że każdy człowiek otrzymywał ten sam numer na całe życie i można go było zawsze bez trudu w kilka sekund zlokalizować. Nawet jeśli ktoś nie znał numeru osoby poszukiwanej, program wyszukujący potrzebował tylko kilku danych, jak data urodzenia, zawód i jeszcze paru, by delikwenta wytropić (chociaż i tak nadal bywały problemy z nazwiskami takimi jak Smith, Singh czy Mohammed…). Rozwój światowej sieci informatycznej zmienił jeszcze jedno. Gdy chciało się przyjaciołom czy krewnym przesyłać co roku życzenia, wystarczało zaprogramować rzecz w domowym komputerze, a ten pilnował tego przez całe lata. We właściwym dniu stosowne życzenia trafiały do odpowiedniej osoby (o ile, rzecz jasna, nie popełniono jakiegoś oczywistego błędu w programowaniu, a to zdarzało się dość często). Nawet wtedy jednak, gdy adresat dokładnie wiedział, iż widniejące na ekranie ciepłe słowa zawdzięcza psikusowi elektroniki, bowiem ludzki nadawca od lat się nie odzywał, to i tak zwykle każdemu było miło.
Wszelako te same nowinki techniczne, które wyeliminowały jedne obowiązki, stworzyły nowe powinności, których przód — kowie nie znali. Jedną z nich, być może najważniejszą, był tak zwany Osobisty Profil Zainteresowań.
Większość ludzi uaktualniała listę OPZ w dzień Nowego Roku, inni w urodziny. Lista Morgana zawierała pięćdziesiąt haseł, ale i tak słyszał o ludziach, którzy wpisywali z setkę punktów. Chyba musieli potem spędzać całe godziny, próbując uporać się z napływającym potokiem informacji, aż w końcu upodabniali się do tych niepoprawnych maniaków, którzy z całym przekonaniem umieszczali wciąż w swoich komputerach hasła typu:
Jaja, dinozaury; wyklucie jaj dinozaurów
Kolo; kwadratura koła
Atlantyda; wynurzenie się Atlantydy
Chrystus; drugie nadejście Chrystusa
Potwór z Loch Ness; pojmanie potwora z lach Ness
No i, rzecz jasna:
Świat; koniec świata
Egotyzm czy wymogi profesji sprawiały zwykle, że pierwszym hasłem na każdej liście było imię i nazwisko jej autora i subskrybenta informacji. Morgan nie był pod tym względem wyjątkiem, ale ciąg dalszy był nieco mniej standardowy:
Wieża; orbitalna wieża
Wieża; kosmiczna wieża
Wieża; (geo)synchroniczna wieża
Wyciąg; kosmiczny wyciąg
Wyciąg; orbitalny wyciąg
Wyciąg; (geo)synchroniczny wyciąg
Hasła te pokrywały się w zasadzie z terminologią stosowaną przez media i gwarantowały przechwycenie przynajmniej dziewięćdziesięciu procent informacji dotyczących projektu. W większości były to teksty tak trywialne, że nie było sensu w ogóle ich czytać, tym łatwiej jednak było wyłowić materiał naprawdę interesujący. Przecierając jeszcze oczy i chowając łóżko do ściany skromnego apartamentu, Morgan zauważył migające światełko „przeglądu prasy” na konsoli komputera. Wcisnął jednocześnie dwa przyciski, jeden opatrzony napisem KAWA, drugi z napisem ODCZYT.
ZESTRZELENIE WIEŻY ORBITALNEJ
głosił nagłówek.
— Odtwarzać dalej? — spytał komputer.
— Jasne — mruknął Morgan, trzeźwiejąc błyskawicznie.
W ciągu następnych kilku sekund, kiedy czytał tekst, jego nastrój zmienił się z niedowierzania w oburzenie, a potem w niepokój. Przesłał cały nabój Warrenowi Kingsleyowi z dopiskiem: „Oddzwoń, gdy tylko będziesz mógł”, wyłączył maszynkę, i wciąż jeszcze wzburzony zasiadł do śniadania.
Oblicze Kingsleya pojawiło się na ekranie niecałe pięć minut później.
— Cóż, Van — powiedział z ironiczną rezygnacją — winniśmy i tak uważać się za szczęściarzy. Potrzebował aż pięciu lat, by znaleźć coś na nas.
— Ależ to największa niedorzeczność, jaką kiedykolwiek słyszałem! Zignorujemy go chyba? Jeśli odpowiemy, tylko przysporzymy mu popularności. A tego właśnie pragnie.
Kingsley przytaknął.
— Chyba najlepiej będzie milczeć. Przynajmniej na razie. Nasza reakcja powinna nastąpić później i być nieproporcjonalnie gwałtowna wobec zarzutów. Przy okazji zdobędziemy kilka punktów.
— O czym myślisz?
Kingsley spoważniał nagle i jakby nieco się speszył.
— To kwestia nie tylko inżynierii, ale także i psychologii. Przemyśl to sobie. Zobaczymy się w biurze.
Читать дальше