Doktor Morgan zastanawiał się jeszcze nad odpowiedzią (mało uprzejmych wyrazów przychodziło mu przy tym do głowy), gdy znów zapaliło się światełko komputera. Gdy przyjął połączenie, ujrzał Maxine Duval.
— No i co, Van? — spytała bez wstępów. — Co zamierzasz zrobić?
— Kusi mnie, by mu odpowiedzieć, ale nie zamierzam kłócić się z idiotą. A swoją drogą nie sądzisz, że mógł zostać podpuszczony przez jakąś firmę przewozów orbitalnych?
— Moi ludzie już to sprawdzają, dam ci znać, gdyby coś znaleźli. Osobiście mam wrażenie, że to jego własny pomysł. Tekst nosi wszelkie znamiona jego typowego bełkotu. Ale nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
— Jeszcze nie zdecydowałem. Na razie próbuję strawić śniadanie. A co byś proponowała?
— To proste. Przeprowadź małą demonstrację. Kiedy możesz to zorganizować?
— Jak dobrze pójdzie, to już za pięć lat.
— Nie wygłupiaj się. Pierwsze kable są już na miejscu…
— Jeszcze nie kable, to ledwie taśmy…
— Mniejsza z tym. Jaki mają udźwig?
— Och, na ziemskim końcu ledwie pięćset ton. — I starczy. Zaproponuj Kaczorowi przejażdżkę.
— Nie mogę zagwarantować mu pełnego bezpieczeństwa.
— A gdybym to ja chciała się przejechać?
— Nie mówisz poważnie!
— Tak wczesnym świtem nie stać mnie na żarty. Tak czy tak, pora na nowy materiał o wieży. Ta makieta kapsuły jest zaiste wspaniała, ale nie chce ruszyć z miejsca. Moi widzowie pragną akcji, ja też. Ostatnim razem pokazałeś mi szkice takich małych samochodzików, którymi inżynierowie będą jeździć po kablu, to znaczy po taśmie. Jak je nazwaliście?
— Pająki.
— Brrr. O to chodziło. Bardzo mi się spodobały. Oto coś, co nigdy dotąd nie było możliwe. Dzięki nowoczesnej technologii można usiąść wygodnie i ruszyć windą przez niebo a potem poza atmosferę i obejrzeć sobie Ziemię w dole. Żaden statek kosmiczny nie dostarczy takich wrażeń. Chcę jako pierwsza opisać, jak to jest. I podciąć w ten sposób skrzydełka Kaczorkowi.
Morgan odczekał całe pięć sekund, podczas których patrząc Maxine prosto w oczy nabierał przekonania, że dziewczyna w rzeczy samej mówi całkiem poważnie.
— Rozumiem — odparł zmęczonym głosem — że jesteś tylko dziennikarką starającą się ze wszystkich sił utrzymać pozycję i zdobyć nazwisko, przez co gotowa jesteś wykorzystać taką okazję. Nie chcę być odpowiedzialny za nagłe zakończenie tak obiecującej kariery. Zdecydowanie odmawiani.
Posunięta nieco w leciech dziennikarka wycedziła kilka słów nie przystojących ani damie, ani nawet dżentelmenowi, przynajmniej w rozmowie prowadzonej za pośrednictwem ogólnodostępnej sieci.
— Zanim uduszę cię tym twoim superwłóknem, Van, możesz mi jeszcze powiedzieć, czemu właściwie nie?
— Gdyby coś poszło nie tak, nigdy bym sobie tego nie wybaczył.
— Daruj sobie te krokodyle łzy. Oczywiście, mój wypadek byłby prawdziwą tragedią, głównie zresztą dla twojego projektu. Ale ruszę dopiero po ukończeniu wszystkich koniecznych testów, gdy rzecz będzie w stu procentach bezpieczna.
— Nadal nazbyt wygląda mi to na kaskaderkę. — Ludzie z epoki wiktoriańskiej, czy elżbietańskiej, nie pamiętam, mówili w takich razach: dobra, i co z tego?
— Słuchaj Maxine, właśnie podali, że Nowa Zelandia zatonęła, mogą potrzebować cię w studiu. Ale dziękuję za szczodrą propozycję.
— Doktorze Vannevarze Morgan. Wiem dokładnie, czemu mi pan odmawia. To pan chce być tym pierwszym.
— Jak mówili za królowej Wiktorii: i co z tego?
— Touche. Ale ostrzegam cię, Van, gdy tylko uruchomicie pierwszego pająka, znów się odezwę.
Morgan pokręcił głową.
— Przykro mi, Maxine. W żadnym razie…
35. Gwiezdny Szybowiec osiemdziesiąt lat później
Wyjątek z pozycji Bóg i Gwiezdny Ostrów
(Mandala Press, Moskwa, 2149)
Dokładnie osiemdziesiąt lat temu automatyczny próbnik międzygwiezdny znany jako Gwiezdny Szybowiec wniknął do Systemu Słonecznego i nawiązał krótki acz historyczny kontakt z rasą ludzką. Po raz pierwszy utwierdziliśmy się w tym, co zawsze podejrzewaliśmy: nie jesteśmy jedyną inteligentną rasą we wszechświecie, są wśród gwiazd cywilizacje i starsze, i zapewne o wiele mądrzejsze od nas.
Po tym spotkaniu nic nie mogło zostać takim samym. A jednak, paradoksalnie, niewiele się zmieniło, ludzie nadal tak samo zajmują się swoimi sprawami, jak zawsze od wieków. Jak często nachodzi nas refleksja, że mieszkańcy Gwiezdnego Ostrowia wiedzą już od dwudziestu ośmiu lat o naszym istnieniu i że prawie na pewno przez przestrzeń biegnie już adresowany do nas sygnał, który odbierzemy za niecałe dwadzieścia cztery lata? A może nawet, jak sugerują niektórzy, oni sami osobiście lecą już do nas?
Człowiek posiada niezwykłą zdolność (szczęśliwie ją posiada) przywykania do najdziwniejszych nawet możliwych perspektyw przyszłości. Rzymski rolnik uprawiający swe poletko u stóp Wezuwiusza nie zwracał uwagi na dymiącą górę. Połowę dwudziestego wieku przeżyliśmy w cieniu bomby wodorowej, połowę wieku dwudziestego pierwszego w niemiłym towarzystwie wirusa golgoty. Nauczyliśmy się trwać w obliczu ciągłego zagrożenia lub też nadziei. Na przykład nadziei na kontakt z Gwiezdnym Ostrowem. Szybowiec przekazal nam obrazy z wielu dziwnych światów, pokazał wiele ras, nie ujawnił jednak niemal niczego na temat zaawansowanej technologii, tym samym jego wpływ na techniczny aspekt naszego życia był minimalny. Czy uczynił tak przypadkiem, czy też była to świadoma decyzja? Wciąż pojawia się wiele pytań, które chcielibyśmy zadać Gwiezdnemu Szybowcowi, ale pojawiają się one za późno. Albo za wcześnie.
Z drugiej strony, chętnie podejmował dysputy na tematy filozoficzne i teologiczne, przez co wywarł spore piętno na rozwoju tych dziedzin. Wprawdzie nigdy nie powiedział tego wprostjednak to jemu zawdzięczamy znany powszechnie aforyzm: „Wiara w Boga jest wynikiem sposobu rozmnażania się ssaków”.
Ale czy to prawda? W ciągu dalszym dzieła wykażę, że tak naprawdę cala ta kwestia ma się nijak do pytania o istnienie Boga…
Swami Krisnamurthi (doktor Choam Goldberg)
Taśma była o wiele lepiej widoczna w nocy, niż za dnia. Po zachodzie słońca, kiedy zapalały się na niej światła ostrzegawcze, przypominała cienką świetlistą wstęgę, wznoszącą się ku nieskończoności i niknącą w jakimś punkcie nieba na tle rozmigotanych gwiazd.
Już teraz można ją było uznać za największe dziwo tego świata. Aż do chwili, gdy Morgan pojawił się na miejscu osobiście i zaostrzył znacznie rygory, na teren budowy docierały niezliczone rzesze „pielgrzymów” (jak ktoś ich ironicznie ochrzcił) składających hołd ostatniemu cudowi Świętej Góry.
Wszyscy goście zachowywali się w ten sam sposób. Najpierw podchodzili, aby dotknąć nieśmiało szerokiej napięć centymetrów taśmy, z osobliwym szacunkiem traktując materię opuszkami palców. Potem próbowali przyciskać uszy do gładkiej i chłodnej wstęgi, jakby mieli nadzieję usłyszeć muzykę sfer niebieskich. Niektórzy nawet twierdzili, że dobiegło ich jakieś głębokie, basowe buczenie na skraju słyszalnego pasma, ale wszystko to były złudzenia. Nawet najwyższe częstotliwości drgań superdługjej wstęgi pozostawały daleko poniżej skali możliwości ludzkiego ucha. Inni jeszcze odchodzili, kręcąc głowami i powtarzając: „Nigdy mnie nie zmusicie, bym pojechałpo czymś takim!” Jednak historia pamiętała wielu podobnych ludzi, to samo powiadających o rakietach i wahadłowcach, a wcześniej o aeroplanach, samochodach, pociągach z parową lokomotywą… Takim sceptykom odpowiadano zwykle: „Nie ma się czego bać, to dopiero pierwsza z czterech taśm, które ściągną właściwą strukturę na Ziemię. Podróż gotową wieżą nie będzie się niczym różnić od jazdy windą w wysokim budynku. Tyle tylko, że będzie to podróż nieco dłuższa i o wiele wygodniejsza”.
Читать дальше