Tego dnia Gugliebno Marconi nadał przez Atlantyk alfabetem Morse’a trzy litery „S”. Wielu ekspertów uważało to za niemożliwe uznając, że fale elektromagnetyczne mogą poruszać się tylko po liniach prostych i nigdy nie pokonają krzywizny globu. Transmisja Marconiego zwiastowała nie tylko początek światowej telekomunikacji, ale dowiodła ponadto, że w wysokich warstwach atmosfery istnieje naelektryzowane zwierciadło zdolne odbijać fale radiowe z powrotem ku Ziemi.
Zwierciadło to, nazwane z początku warstwą Kennelly’ego-Heaviside’a, opisano rychło jako bardzo złożone i składające się przynajmniej z trzech głównych „pokładów”, różniących się znacznie pułapem i aktywnością. Górną granicę tej sfery stanowią pasy radiacji Van Allena, których odkrycie należało dopierwszych triumfów wczesnej ery kosmicznej.
Rozległy ten obszar, zaczynający się na wysokości około pięćdziesięciu kilometrów i rozciągający się na kilka promieni Ziemi, obecnie znany jest pod nazwą jonosfery. Przez ponad dwa stulecia badano ją przy pomocy rakiet, satelitów i fal radiowych. Chciałbym złożyć hołd moim prekursorom w tej dziedzinie, amerykańskim uczonym Tuvemu i Breitowi, Anglikowi Appletonowi i Norwegowi Stormerowi, a szczególnie temu, kto w roku 1970 zdobył tę samą nagrodę, którą ja mam zaszczyt dzisiaj przyjmować, mojemu rodakowi Hannesowi Alfvenowi…
Jonosfera jest przedsionkiem Słońca, nawet dzisiaj nie potrójmy do końca przewidywać jej zachowań. W dniach, kiedy łączność radiowa opierała się na falach długich, uratowała wiele istnień ludzkich, ale jeszcze więcej zginęło, gdy ich rozpaczliwe sygnały o pomoc przepadły bez śladu między zjonizowanymi warstwami.
Przez niecałe stulecie, zanim pojawiły się satelity telekomunikacyjne, jonosfera była bezcennym, ale i kapryśnym sługą. Zjawisko naturalne, którego istnienia nikt uprzednio nie przewidywał, oddało trzem pokoleniom nieoszacowane usługi.
Ludzka uwaga skupiła się wszakże najonosferze raz tylko, a i to na krótko. A przecież — gdyby jej nie było — nigdy nie zaistnielibyśmy na tej planecie! W tym znaczeniu owa warstwa miała kluczowe znaczenie dla ludzkości jeszcze w erze przedtechnologicznej, miała znaczenie dla pierwszych małpoludów i dla pierwszych żywych organizmów na Ziemi. Jonosfera jest bowiem częścią tej tarczy, która osłania nas przed śmiercionośnym promieniowaniem Słońca, przed promieniowaniem rentgenowskim i ultrafioletem. Gdyby docierały one do poziomu morza, zapewne powstałoby tu jakieś życie, ale z pewnością nie przypominałoby ono nas…
Jonosfera, podobnie jak i niższe warstwy atmosfery, znajduje się pod nieustannym wpływem Słońca i też podlega zjawiskom pogodowym. Podczas występowania zaburzeń na Słońcu jest omiatana wielkimi jak planeta wichrami naładowanych cząstek, skręca się i zwija w polu magnetycznym Ziemi. W takich chwilach przestaje być niewidoczna, tworząc zorze, jedno z piękniejszych zjawisk natury rozświetlających polarne noce.
Jeszcze dziś nie pojmujemy w pełni wszystkich procesów zachodzących wjonosferze. Jednym ze źródeł kłopotów jest to, że wszystkie nasze rakiety i satelity badawcze pędzą z szybkością tysięcy kilometrów na godzinę i nie ma sposobu, by je zatrzymać dla dokonania precyzyjnych pomiarów! Teraz jednak, po raz pierwszy w historii, proponowana do realizacji koncepcja wieży orbitalnej daje nam szansę umieszczenia w górze nieruchomego zestawu czujników do obserwacji jonosfery. Możliwe też, że sama wieża zmieni właściwości jonosfery, chociaż z pewnością nie doprowadzi do prorokowanego przez doktora Bickerstaffa krótkiego spięcia!
Czemu jednak mamy poświęcać tyle wysilku na badanie tego obszaru, skoro nie jest on już istotny z punktu widzenia telekomunikacji? Stwierdzić trzeba, że jonosfera jest czymś więcej niż tylko osobliwością, ciekawostką naukową czy obiektem do podziwiania, jak w przypadku zorzy polarnej. Jej zachowanie pozostaje ściśle związane z fazami aktywności Słońca, a nasza dzienna gwiazda wciąż i niezmiennie jest władczynią naszego losu. Wiemy już, że nasze Sionce nie przypomina stabilnej, dobrze wychowanej gwiazdy, jak wierzyli w to nasi przodkowie. Podlega krótkotrwałym i długotrwałym fluktuacjom i cyklom aktywności. W chwili obecnej wychodzi wciąż z tak zwanego „ minimum Maundera”, które rozciągało się na lata 1645–715. Wrezultacie tego procesu mamy dziś klimat łagodniejszy niż kiedykolwiek od wczesnego Średniowiecza. Ale ile lat jeszcze to potrwa? I co istotniejsze, kiedy zacznie się nieunikniony, kolejny cykl i jaki wpływ wywrze ta zmiana na klimat Ziemi, pogodę i wszelkie możliwe aspekty ludzkiej cywilizacji, nie tylko na naszej planecie, ale i na pozostałych? Wszystkie one są dziećmi Słońca…
Najbardziej śmiałe spośród spekulacji sugerują, że Słońce wchodzi obecnie w okres niestabilności, skutkiem której na Ziemi może dojść do nowej epoki lodowcowej, przy czym zmarzlina obejmie teren większy, niż kiedykolwiek dotąd. Jeśli tak będzie, to potrzebujemy każdego skrawka informacji, by należycie przygotować się na tak ciężki czas. Nawet sto lat to za małe wyprzedzenie, jeśli ostrzeżenie ma być skuteczne.
Jonosfera była pomocna w naszej ewolucji, umożliwiła rewolucję telekomunikacyjną i wciąż określa naszą przyszłość. Oto czemu nadal musimy badać ten rozległy, niespokojny obszar elektrycznych burz i słonecznych wiatrów, tajemnicze morze bezgłośnych sztormów…
Ostatnim razem, gdy Morgan widział swego siostrzeńca, ten był ledwie dzieckiem. Teraz Dev był już początkującym nastolatkiem. Jeśli ich spotkania nadal będą tak rzadkie, przy kolejnym pojawi się jako dorosły mężczyzna.
Inżynier nie czuł się szczególnie winny osłabieniu więzów z rodziną; na całym świecie przywiązywano do nich przez ostatnie dwa stulecia coraz mniejszą wagę. Z siostrą nie łączyło go praktycznie nic prócz przypadkowego, genetycznego podobieństwa. Wprawdzie posyłali sobie pozdrowienia i rozmawiali kilka razy do roku, pozostając w życzliwych stosunkach, ale Morgan nie potrafił powiedzieć, kiedy właściwie ostatni raz się spotkali.
Jednak gdy powitał w końcu tego ciekawego świata, inteligentnego chłopaka (ani trochę nie speszonego, jak się zdawało, widokiem sławnego wujka), odczuł coś na kształt słodko-gorzkiego smutku i zadumy. Sam nie miał syna, by przejął nazwisko rodowe; już dawno temu wybrał między pracą a życiem, a takie wybory nie uznawały kompromisów. Trzykrotnie, nie licząc epizodu z Ingrid, mógł odmienić swe życie, ale zawsze przypadek lub ambicja odwodziły go od takiego zamiaru.
Od początku doskonale zdawał sobie sprawę z konsekwencji takiej a nie innej decyzji i w pełni je akceptował. Zresztą, teraz było już za późno na próżne żale i udawanie pokrzywdzonego przez los. Każdy głupiec potrafił zmieszać swoje geny z cudzymi i większość ludzi z powodzeniem robiła to nadal. Jemu zaś historia dała niepowtarzalną szansę, mało który człowiek w dziejach gatunku dokonał aż tyle. A przecież Morgan wciąż pozostawał aktywny.
Przez ostatnie trzy godziny Dev zobaczył więcej ze stacji naziemnej, niż którykolwiek z oficjalnie odwiedzających teren budowy VIPów. Wszedł do wnętrza góry na poziomie ziemi przez niemal całkowicie ukończony obszar stacji południowej. Zapoznał się z szybką odprawą pasażerów i bagażu, centrum kontrolnym i halą operacyjną, gdzie kapsuły przybywające na Ziemię szlakami zachodnim i wschodnim miały być przesuwane na wyciągi północny i południowy, służące ruchowi do góry. Podziwiał pięciokilometrowy szyb, niczym gigantyczne działo wycelowane w gwiazdy (jak nazwali go liczni odwiedzający już to miejsce reporterzy), mający służyć rozpędzaniu i wyhamowywaniu kapsuł. Chłopak zadawał przy tym tyle pytań, że jego trzej przewodnicy poczuli się w końcu solidnie wyczerpani i z ulgą przekazali gościa wujowi.
Читать дальше