Morgan nie odpowiedział. To nie była optymistyczna przepowiednia.
— Chyba się pan ze mną zgodzi. A co by pan powiedział na informację, że mój bank jest poważnie zainteresowany projektem windy kosmicznej?
— Podszedłbym do tej informacji raczej sceptycznie. Gdy z nimi rozmawiałem, uznali pomysł za ciekawy, ale nie zade — klarowali żadnego wkładu finansowego na tym etapie. Wszystkie dostępne fundusze przeznaczane są na rozwój Marsa. Stara śpiewka, pomożemy ci, gdy już nie będziesz potrzebował pomocy.
— Tak było rok temu. Mieli trochę czasu do namysłu. Chcemy zbudować windę kosmiczną, ale nie na Ziemi. Na Marsie. Interesuje to pana?
— Być może. Proszę mówić dalej.
— Na Marsie będzie to łatwiejsze. Ciążenie o dwie trzecie mniejsze, tak zatem mniejsza energochłonność. Orbita synchroniczna leży o wiele niżej, ponad połowę niżej. Tak zatem z miejsca znika spora część problemów technicznych. Nasi fachowcy oceniają, że marsjańska wieża kosztowałaby ledwie jedną dziesiątą tego, co wznoszona na Ziemi.
— To całkiem możliwe, chociaż musiałbym jeszcze wszystko policzyć.
— A to tylko początek. Mimo rzadkiej atmosfery, zdarzają się na Marsie naprawdę silne wichury, jednak szczyty gór pozostają ponad nimi. Pańska Sri Kanda ma pięć kilometrów, a nasza Mons Pavonis — dwadzieścia jeden kilometrów, na dodatek leży dokładnie na równiku! Co więcej, na Marsie nie ma mnichów wymachujących wieczystym prawem dzierżawy wierzchołka… Jest jeszcze jeden powód, dla którego taki wyciąg powinien powstać właśnie na Marsie. Deimos krąży ledwie trzy tysiące kilometrów powyżej orbity stacjonarnej, tak zatem kilka milionów megaton skały czeka już na wykorzystanie. Będzie z czego zrobić kotwicę.
— Stworzy to trochę problemów z synchronizacją orbit, ale rozumiem, co pan chce powiedzieć. Chciałbym spotkać ekipę, która to przygotowała.
— W czasie rzeczywistym to się nie da. Są na Marsie. Będzie musiał pan tam polecieć.
— Kuszący pomysł, ale mam jeszcze kilka pytań.
— Słucham.
— Ziemi taka winda jest koniecznie potrzebna, bez wątpienia sam wie pan dobrze dlaczego. Wydaje mi się jednak, że Mars może poradzić sobie bez takiego urządzenia. Wasz ruch orbitalny to ledwie ułamek ziemskiego, mniejszy jest też jego przewidywany wzrost. Szczerze mówiąc, taka inwestycja nie ma dla mnie większego sensu. — Ciekaw byłem, kiedy pan o to spyta.
— Cóż, pytam teraz.
— Słyszał pan o projekcie Eos?
— Chyba nie.
— Eos to greckie określenie świtu. To plan odmłodzenia Marsa.
— A tak, o tym słyszałem. Zamierzacie stopić czapy polarne?
— Właśnie. Jeśli uda nam się wyzwolić zawartą tam wodę i dwutlenek węgla, zdarzy się kilka rzeczy na raz. Ciśnienie atmosferyczne wzrośnie na tyle, że ludzie będą mogli pracować poza budynkami bez skafandrów, z czasem powietrze powinno nadawać się nawet do oddychania. Pojawią się strumienie i rzeki, niewielkie morza, a przede wszystkim roślinność, zaczątek starannie zaplanowanej biosfery. Za kilka stuleci Mars zacznie przypominać ogrody Edenu. To jedyna planeta w Układzie Słonecznym, którą możemy przekształcić, korzystając z dostępnych dziś technologii. Wenus jeszcze długo będzie za gorąca.
— A co ma z tym wspólnego wyciąg?
— Musimy wynieść na orbitę kilka milionów ton sprzętu. Praktycznie jedyny sposób, by ogrzać Marsa, to wykorzystać zwierciadła skupiające promienie słoneczne. Każde będzie musiało mieć kilkaset kilometrów średnicy i potrzebne będą nieustannie, najpierw do podgrzania czap lodowych, potem by utrzymać stałą temperaturę.
— A nie da się wykorzystać materiału z kopalń na asteroidach?
— Po części to i owszem, ale najlepszym materiałem do budowy samych zwierciadeł jest sód, w przestrzeni raczej rzadki. My mamy go pod dostatkiem ze złóż soli w Tharsis, szczęśliwie dokładnie u stóp góry Pavonis.
— Ile to wszystko potrwa?
— Jeśli nie pojawią się żadne dodatkowe problemy, to pierwszy etap prac dobiegnie końca za pięćdziesiąt lat. Może akurat na pańskie setne urodziny. Wedle obecnych statystyk ma pan zatem trzydzieści pięć procent szans ujrzenia naszego dzieła.
Morgan roześmiał się.
— Podziwiam ludzi, którzy tak przykładają się do pracy badawczej. — Nie przetrwalibyśmy na Marsie, gdyby nie troska o szczegóły.
— Cóż, jestem pod wrażeniem, chociaż nie czuję się jeszcze przekonany. Na przykład finansowanie…
— To już moja działka, doktorze Morgan. Jestem bankierem. Pan inżynierem.
— Racja, ale zdaje się pan wiedzieć niejedno także o robocie inżyniera, ja zaś nie raz i nie dwa otarłem się o ekonomię. Zwykle były to mało sympatyczne spotkania. Zanim nawet rozważę na serio pomysł zaangażowania się w podobny projekt, będę chciał poznać dokładnie i budżet, i jego słabe strony…
— Otrzyma pan to.
— …a to jedynie na początek. Nie wiem, czy orientuje się pan, ale przed nami są jeszcze rozległe badania obejmujące kilka dziedzin… masowa produkcja superwłókien, problemy kontroli i stabilności systemu… Całą noc mógłbym tak wymieniać.
— To nie będzie konieczne. Nasi inżynierowie czytali wszystkie pańskie prace. Proponują eksperyment na małą skalę, który pozwoliłby rozwiązać wiele problemów technicznych i dowieść, że sama idea jest słuszna…
— Co do tego nie ma wątpliwości.
— Owszem, ale to zdumiewające, ile może uczynić mała demonstracja. I to byłoby zadanie dla pana. Zaprojektować maksymalnie pomniejszoną instalację, zwykły drut o nośności paru kilogramów, który opuści się z orbity synchronicznej Ziemi. Tak, Ziemi, bo jeśli rzecz zadziała tutaj, to tym łatwiej pójdzie na Marsie. Potem opuścimy jakiś ładunek, dowodząc przestarzałości rakiet. Taki eksperyment będzie względnie tani, ale dostarczy wielu danych i da niejaką wprawę. No i, z naszego punktu widzenia, pozwoli zaoszczędzić wielu lat dyskusji i sporów. Będziemy mogli zwrócić się do Rządu Ziemi, do Fundacji Układu Słonecznego i innych banków międzyplanetarnych, a wszystko z powoływaniem się na demonstrację.
— Naprawdę przemyśleliście sprawę. Kiedy chce pan uzyskać ode mnie odpowiedź?
— Najchętniej za jakieś pięć sekund. Ale, oczywiście, w takiej sprawie pośpiech nie jest wskazany. Ma pan tyle czasu, ile uzna za stosowne. W granicach rozsądku, oczywiście. — Dobrze zatem, proszę przekazać mi szkice projektu, analizy kosztów i wszystko, co tylko pan ma. Zapoznam się z nimi i najpóźniej za tydzień podejmę decyzję.
— Dziękuję. Oto mój numer. Zastanie mnie pan o każdej porze.
Morgan wsunął kartę bankiera do słota komputera i sprawdził, czy informacja została zapisana. Zanim jeszcze oddał kawałek plastiku, podjął już decyzję.
O ile w rozumowaniu marsjańskich inżynierów nie było jakiegoś zasadniczego błędu (a był gotów sądzić, że wszystko jest w porządku), to emerytura miała dobiec szybkiego końca. Morgan już nie raz zauważał, że chociaż podejmowanie codziennych, trywialnych decyzji przychodziło mu z trudem, to sprawy życiowe rozstrzygał błyskawicznie. Zawsze wiedział wtedy, co czynić i rzadko się mylił.
Jednak na tym etapie nie należało angażować się jeszcze zbytnio w sprawę, tak profesjonalnie jak i emocjonalnie. Bankier wyjechał z pokoju, rozpoczynając tym samym długą drogę do portu kosmicznego na Morzu Spokoju (tranzytem przez Oslo i kosmodrom Gagarina), Morgan tymczasem chodził z kąta w kąt, nie mogąc skupić się na żadnej spośród planowanych na ten długi, podbiegunowy wieczór spraw. W jego głowie panował zamęt, przed oczami migały rozmaite wizje tak odmienionej nagle przyszłości.
Читать дальше