— A my mamy go sfinansować. Ten ostatni most będziemy spłacać jeszcze przez dwadzieścia lat. Twoja winda kosmiczna nie będzie nawet na naszym terytorium. Nie skorzystamy też na niej bezpośrednio.
— Niemniej sądzę, panie prezydencie, że korzyści będą. Pańska republika jest ściśle związana ze światową gospodarką, a koszty transportu kosmicznego są teraz jednym z czynników ograniczających jej wzrost. Jeśli poczyta pan raporty szacujące stan na lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte…
— Czytałem, czytałem… Ciekawa lektura. Niemniej, chociaż nie jesteśmy biedni, to nie jesteśmy w stanie zapłacić nawet znaczącej części. Całe koszty pochłonęłyby kilkuletni dochód gospodarki całego świata!
— Spłacając się potem piętnastokrotnie.
— O ile się nie mylisz.
— W przypadku mostu miałem rację. Ale owszem, zgoda, oczekuję jedynie, że PAR da pierwszy sygnał. Jeśli wy okażecie zainteresowanie, łatwiej będzie przekonywać innych.
— Czyli kogo?
— Bank Światowy, banki planet. Rząd Federalny.
— A twoi pracodawcy, Terran Construction Corporation? Co ty właściwie zamierzasz, Van?
Doszliśmy i do tego, pomyślał Morgan i odetchnął z ulgą. Wreszcie może porozmawiać szczerze z kimś zaufanym, kto był postacią zbyt znaczącą, by bawić się w drobne intrygi, typową grę zbiurokratyzowanych struktur, chociaż umie z tych struktur korzystać. — Większość pracy wykonałem korzystając z urlopu. Tak samo było w przypadku mostu. Nie wiem, czy mówiłem ci kiedyś, ale była nawet taka chwila, gdy szefowie kazali mi zapomnieć o tym projekcie… A przez ostatnie piętnaście lat trochę się jeszcze nauczyłem…
— Ale to wymagało olbrzymiej mocy obliczeniowej. Kto zapłacił za czas pracy komputerów?
— Och, dysponuję pewnymi osobistymi funduszami. Poza tym nikt tak naprawdę nigdy nie rozumie, czym faktycznie zajmuje się mój personel. Prawdę mówiąc, zmontowałem już mały zespół, który żyje tym pomysłem od kilku miesięcy. Też poświęcają mu większość wolnego czasu. I to z entuzjazmem. Teraz jednak przyszła pora, by zaanagażować się osobiście. Lub odstąpić od projektu.
— A czy wielce szanowny przewodniczący wie o sprawie? Morgan uśmiechnął się kwaśno.
— Oczywiście, że nie. Nic mu nie powiem, aż nie będę miał sprawy dopiętej na ostatni guzik.
— Chyba rozumiem złożoność sprawy — mruknął prezydent. — Przede wszystkim trzeba zapobiec sytuacji, w której nagle okaże się, że autorem tego genialnego pomysłu był niejaki senator Collins.
— Byłby to absurd, bo sam pomysł pojawił się dwieście lat temu, ale on i jemu podobni mogliby solidnie wszystko opóźnić. A ja chcę ujrzeć finał dzieła jeszcze w tym życiu.
— Nie wątpię, że chciałbyś pokierować pracami… No dobra, czego dokładnie od nas oczekujesz?
— Sugerowałbym jedno, panie prezydencie, chyba że wpadniecie na lepszy pomysł. Trzeba stworzyć konsorcjum, obejmujące na przykład zarząd Mostu Gibraltarskiego, zarządy kanałów Sueskiego i Panamskiego, Kompanię Kanału La Manche, korporację zarządzającą tamą w Cieśninie Beringa. Niech razem, pod jednym szyldem, wystąpią do TCC o zbadanie możliwości realizacji takiego przedsięwzięcia. Na tym etapie koszty będą niewielkie.
— Ile?
— Niecały milion. Szczególnie, że wykonałem już dziewięćdziesiąt dziewięć procent pracy.
— A potem? — Potem, z pana poparciem, panie prezydencie, zacznę pociągać za sznurki. Może pozostanę w TCC, może przejdę do konsorcjum. Można nazwać je na przykład Konsorcjum Astro-inżynieryjnym. Zależnie od okoliczności będę działał tak, by pomogło to sprawie.
— Całkiem rozsądne podejście. Myślę, że możemy coś zrobić w tej materii.
— Dziękuję, panie prezydencie — odparł Morgan, szczerze wdzięczny. — Póki co jednak musimy jak najszybciej uporać się z pewną przeszkodą. Trzeba ją obejść lub pokonać zanim jeszcze zawiązane zostanie konsorcjum. Przyjdzie nam zwrócić się do Sądu Światowego, by objąć na własność najdroższą na całym globie działkę budowlaną.
Nawet w erze globalnej sieci informacyjnej i taniego transportu dobrze było mieć coś na kształt oficjalnego biura. Nie wszystko dawało się przechowywać pod postacią impulsów w pamięci komputera. Stare książki, dyplomy, nagrody i wyróżnienia, modele i makiety, próbki materiałowe, artystyczne wizje projektów (nie tak starannie dopracowane, jak te tworzone przez komputer, ale za to ładniejsze) wymagały chociaż skrawka podłogi, najlepiej pokrytej od ściany do ściany dywanem. Dywan przydawał się każdemu starszemu urzędnikowi (czy miłośnikowi struktur biurokratycznych) przy okazji różnych brutalnych spotkań z rzeczywistością.
Biuro Morgana, gdzie widziano go ledwie dziesięć dni w miesiącu, mieściło się na szóstym, „lądowym” piętrze centrali TCC w Nairobi. Poziom niżej zajmowano się konstrukcjami podmorskimi, jeszcze niżej okopała się administracja, czyli senator Collins i jego księstwo udzielne. Zgodnie z naiwną symboliką zaproponowaną przez architekta, najwyższe piętro oddano we władanie działowi kosmicznemu. Na dachu dobudowano nawet małe obserwatorium z trzydziestocentymetrowym teleskopem, wiecznie zresztą nieczynnym, jako że sala obserwatorium służyła głównie do przyjęć biurowych, kiedy to wykorzystywano ów kosztowny przyrząd do zupełnie nie astronomicznych celów. Najczęściej kierowano go na górne piętra odległego o kilometr Hotelu Trzech Planet. Można tam było dojrzeć różne ciekawe formy życia lub przynajmniej przykłady osobliwych zachowań społecznych.
Będąc w nieustannym kontakcie ze swymi dwiema sekretarkami, jedną żywą i jedną elektroniczną, wchodząc do biura po krótkim przelocie z PAR-u Morgan nie oczekiwał żadnych niespodzianek. Wedle standardów minionej epoki biuro było zresztą nadspodziewanie małe i liczyło niecałe trzy setki pracowników, mężczyzn i kobiet, jednak gromada ta dysponowała mocą obliczeniową mogącą zastąpić potencjał intelektualny mieszkańców całej planety.
— I jak poszło z szejkiem? — spytał Warren Kingsley, zastępca i wieloletni przyjaciel inżyniera, gdy tylko zostali sami.
— Całkiem dobrze. Chyba dobiliśmy targu. Wciąż jednak nie mogę uwierzyć, że tak głupia przeszkoda stanęła nam na drodze. Co mówią w dziale prawnym?
— Że należy stanowczo odwołać się do decyzji Sądu Światowego. Jeśli ten uzna, że chodzi o sprawę interesu ogółu ludzkości, wówczas nasi błogosławieni przyjaciele będą musieli się wynieść… Chociaż, jak się uprą, zacznie być paskudnie. Może pomógłbyś im podjąć właściwą decyzję… A gdyby tak małe trzęsionko ziemi?
Przynależność Morgana do rady Centrum Tektonicznego prowokowała czasem Kingsleya do różnych dowcipów. Wszakże CT nie dysponowało żadnymi sposobami, by wywołać trzęsienie ziemi, i może nawet tak było lepiej. Głównym zadaniem Centrum pozostawało przewidywanie takich zdarzeń, w miarę możliwości oczywiście, i zapobieganie im poprzez skanalizowanie nagromadzonej w skorupie ziemskiej energii tak, by jej rozładowanie nie czyniło większych szkód. Jednakżedotąd udawało się to jedynie w siedemdziesięciu pięciu procentach przypadków.
— Dobry pomysł — odparł Morgan. — Pomyślę nad tym. A co z resztą spraw?
— Wszystko gra i buczy. Co chcesz wiedzieć?
— Zacznijmy od tego, co idzie najgorzej.
Okna biura pociemniały i pośrodku pomieszczenia pojawił się jasny obraz.
— Popatrz tylko, Van. Z tym mamy pewne kłopoty.
W powietrzu zmaterializowały się rzędy liter i cyfr. Szybkości, ładunek, przyspieszenie, czas podróży… Morgan ogarnął to jednym spojrzeniem. Tuż nad dywanem unosiła się poznaczona liniami południków i równoleżników kula Ziemi. Biegła od niej jasna linia, na wysokości jakichś dwóch metrów łącząca się z gwiazdką stacji orbitalnej.
Читать дальше