Kiedy pielęgniarki zauważyły, że je widzi, natychmiast doniosły o tym Jonowi Freelingowi, który chwycił słuchawkę i zatelefonował do Brada.
— Zaraz tam będę — rzekł Brad. — Trzymać go w ciemności do mojego przyjścia.
Dojazd zajął Bradowi ponad pół godziny, a gdy przybył, widać było, że ledwo trzyma się na nogach. Zniósł antyseptyczny prysznic, antyseptyczne płukanie ust, nakładanie maski ochronnej i wszedł do pokoju Rogera. Głos z łóżka powiedział:
— Kto tam?
— To ja. Brad. — Macając z boku przy drzwiach znalazł pokrętło kontaktu. — Włączę odrobinę światła, Roger. Powiedz, jak mnie zobaczysz.
— Teraz cię widzę — zaszemrał głos. — Przynajmniej domyślam się, że to ty.
Brad powstrzymał dłoń.
— Diabła tam widzisz… — zaczął i zamilkł raptownie. — Co rozumiesz przez to, że mnie widzisz? Co widzisz?
— No — szepnął głos — twarzy nie rozpoznaję. Jedynie coś jakby łunę. Ale widzę twoje dłonie i twoją głowę. Świecą się. I odróżniam zarysy twego tułowia i ramion całkiem dobrze. Chociaż znacznie słabiej… ach, tak, widzę również twoje nogi. Ale twarz masz cudaczną. Na środku jeden duży kleks.
Brad dotknął maski ochronnej, pojmując.
— Podczerwień. Ty widzisz ciepło. Co jeszcze widzisz, Roger?
Łóżko milczało przez moment, po czym:
— No więc, coś w rodzaju prostokąta światła, pewnie futryna drzwi. Właściwie widzę tylko jej zarys. I coś nieźle świeci z drugiej strony pod ścianą, skąd również i słyszę coś… telemetryczne monitory? I widzę swoje własne ciało, a przynajmniej widzę na nim prześcieradło, na prześcieradle zaś obrys mojego ciała.
Brad rozejrzał się po pokoju. Mimo że miał czas na akomodację, nie widział prawie nic: deseń w groszki iluminowanych tarcz monitorów i nikłą pajęczynę poświaty sączącej się wokół drzwi za jego plecami.
— Brawo, Róg. Coś jeszcze?
— Owszem, ale nie wiem, co to jest. Jakieś światła nisko w dole, tuż koło ciebie. Bardzo słabe.
— To pewnie będą przewody grzejne. Świetnie się spisujesz, chłopie. No dobrze, teraz trzymaj się. Dam trochę światła na pokój. Tobie może to i niepotrzebne do niczego, ale miej wzgląd na mnie i na pielęgniarki. Mów, co czujesz.
Powolutku obrócił pokrętło, milimetr po milimetrze, jedną ósmą obrotu, jeszcze odrobinę. Ożyły wokoło pod sufitem ukryte za gzymsem światła — początkowo słabiutkie, następnie ciut-ciut silniejsze. Brad mógł już dojrzeć kształt na łóżku, najpierw lśnienie rozpostartych, przekręconych do przodu skrzydeł ponad ciałem Rogera Torrawaya, potem samo ciało do pasa spowite w prześcieradło.
— Widzę cię już — westchnął Roger swoim wątłym głosem. — Teraz jest trochę inaczej — teraz widzę barwę i nie świecisz tak bardzo.
Brad zdjął dłoń z kontaktu.
— To nam wystarczy na razie. — Chwiejnie oparł się plecami o ścianę. — Przepraszam — powiedział. — Przeziębiłem się czy coś takiego… No i jak z tobą, czujesz coś? To znaczy jakiś ból, cokolwiek w tym rodzaju?
— Brad, na rany Jezusa!
— No nie, to znaczy w związku z widzeniem. Czy bolą cię od światła twoje… twoje oczy?
— One są chyba jedyną rzeczą, która mnie nie boli — westchnął Roger.
— Świetnie. Dam ci odrobinę więcej światła… o z tyle, dobrze? Nie razi?
— Nie.
Brad zbliżył się na miękkich nogach do łóżka.
— W porządku, chcę, żebyś postarał się coś zrobić. Czy możesz… no, tego, zamknąć oczy? To znaczy, czy możesz wyłączyć receptory wzroku?
Milczenie.
— Chyba… chyba nie.
— Otóż możesz, Róg. Zdolność masz wprogramowaną, ty tylko musisz ją odkryć. Willy miał z tym na początku niewielkie kłopoty, ale doszedł do tego. Mówił, że kręcił się niczym pies za własnym ogonem, aż nagle to przyszło samo.
— …Nic nie przychodzi.
Brad zastanowił się przez moment. W głowie mu się mąciło od infekcji i czuł, jak uchodzi zeń energia.
— Może z innej beczki. Miałeś kiedyś kłopoty z zatokami?
— Nie… zaraz, chyba tak. Trochę.
— Przypominasz sobie, gdzie ci dokuczały?
Kształt na łóżku poruszył się niespokojnie, nie spuszczając z Brada ogromnych oczu.
— Chyba… chyba tak.
— Poszukaj w tamtej okolicy — polecił Brad. — Sprawdź, czy potrafisz odnaleźć mięśnie i poruszyć nimi. Tych mięśni tam nie ma, ale są kierujące nimi zakończenia nerwowe.
— …Nic. Jakiego ja szukam mięśnia?
— O jasny gwint, Roger! Nazywa się to rectus laetralis, i dużo ci to pomoże? Po prostu kręć się przy tym.
— …Nic.
— No dobrze — Brad westchnął. Daj sobie spokój na razie. Nie zapominaj i próbuj dalej jak najczęściej, dobrze? Dojdziesz, jak się to robi.
— Ładna pociecha — wyszeptał urażony głos z łóżka. — Hej, Brad? Jesteś bardziej świetlany.
— Co rozumiesz przez bardziej świetlany? — warknął Brad.
— Bardziej świecisz. Bardziej ci się świeci twarz.
— Taaa — rzekł Brad uświadamiając sobie, że znowu zaczyna dostawać zawrotów głowy. — Pewnie mam gorączkę. Lepiej będzie, jak się stąd wyniosę. Ta gaza to po to, żebym ciebie nie zaraził, ale starcza na jakieś piętnaście minut…
— Zanim odejdziesz — szepnął natarczywie głos — zrób coś dla mnie. Zgaś znów na chwilkę światła.
Brad wzruszył ramionami i spełnił prośbę.
— No?
Usłyszał, jak niezdarne ciało przemieszcza się na łóżku.
— Obracam się tylko, żeby lepiej widzieć — zameldował Roger. — Posłuchaj, Brad, chcę cię zapytać, jak nam idzie? Czy dam radę?
Brad milczał, zbierając myśli.
— Myślę, że tak — odparł szczerze. — Jak dotąd, wszystko gra. Nie będę ci wciskał kitu, Roger. To jest pionierska robota i coś może nawalić. Ale jak dotąd na nic takiego się nie zanosi.
— Dzięki. Jeszcze jedno, Brad. Byłeś ostatnio u Dorki?
Milczenie.
— Nie, Roger. Nie byłem już ponad tydzień. Źle się czułem, a jak nie czułem się źle, byłem cholernie zajęty.
— Aha, słuchaj, myślę, że mógłbyś rzeczywiście zostawić te światła tak jak były, niech pielęgniarki nie błądzą po omacku.
Brad ponownie przekręcił kontakt.
— Wpadnę, jak tylko będę mógł. Ćwicz zamykanie oczu, obiecujesz? No i masz telefon, dzwoń do mnie, kiedy ci tylko przyjdzie ochota. To znaczy nie kiedy coś się stanie — i tak będę wiedział, jak coś się przytrafi, spokojna głowa, nie wychodzę na siusiu nie zostawiwszy telefonu, pod którym można mnie złapać. Po prostu gdybyś chciał pogadać, tylko.
— Dzięki, Brad. Do zobaczenia.
Przynajmniej operacje miał już za sobą, a w każdym razie najgorsze. Kiedy dotarło to do jego świadomości, Roger odczuł pewnego rodzaju spokój ducha, bardzo mu drogi, jakkolwiek nadal w jego duszy było więcej niepokojów, niżby sobie życzył.
Klara Bly oporządziła go i wbrew wyraźnym zakazom postawiła mu kwiaty, również dla podniesienia go na duchu.
— Dobra z ciebie dziewczyna — wyszeptał Roger, obróciwszy głowę, żeby popatrzeć na kwiaty.
— Jak je widzisz?
— No więc, to są róże, ale nie czerwone. Bladożółte? W przybliżeniu ten sam kolor co twojej bransoletki.
— Pomarańczowy. — Skończyła opatulać mu nogi świeżym prześcieradłem. Płótno wydęło się z lekka od wyporu hydrostatycznego fluidalnego łoża. — Chcesz basen?
— Na co? — odburknął.
Znajdował się w trzecim tygodniu diety treściwej, a w dziewiątym dniu kontrolowanego przyjmowania płynów. Jego układ wydalania stał się, jak to wyraziła Klara, czysto dekoracyjny.
Читать дальше