— Hm. — Nastąpiła zagadkowa przerwa. — Cóż, z tym nie będzie już więcej problemów. Muszę sprawdzić odczyty. Miej tu oko.
Roger pomyślał, że musi być szczególnie miły dla Klary, co nie sprawi mu trudności, gdyż była jego ulubienicą wśród pielęgniarek. Leżał na wznak, zasłuchany w szelest swoich własnych czarnych skrzydeł i rytmiczne tykanie tablicy telemetrycznej. Był bardzo zmęczony. Z przyjemnością by zasnął…
Zerwał się. Światła zgasły! Po czym znów zapłonęły, jak tylko zdał sobie sprawę z ich braku. Nauczył się zamykać oczy! Zadowolony ponownie opadł na łagodnie rozkołysane łóżko. To prawda, rzeczywiście robi postępy.
Obudzili go, nakarmili, po czym znów uśpili do ostatniej operacji. Bez narkozy.
— Po prostu cię wyłączymy — powiedział Jon Freeling. — Nic me poczujesz.
I faktycznie nie poczuł.
Najpierw wtoczyli go przez sąsiednie drzwi do sali operacyjnej, z kroplówkami, rurkami, drenami i całym kramem. Nie czuł woni środka odkażającego, ale wiedział, że jest; postrzegał jasność zbierającą się na kantach każdego metalowego przedmiotu, ciepło ze sterylizatora, podobnego słonecznemu rozbłyskowi na ścianie.
A potem doktor Freeling polecił wyłączyć go, a my to wykonałyśmy. Przymknęłyśmy jego doprowadzenia bodźców jedno po drugim; odczuwał to tak, jakby dźwięki osłabły, światła przygasły, dotknięcia na jego ciele zdelikatniały. Stłumiłyśmy doprowadzenia bólowe na całej jego nowej skórze, wygaszając je całkowicie tam, gdzie miał ciąć nóż i gdzie miała przekłuwać igła Freelinga. Z tym problem był złożony. Wiele doprowadzeń bólowych miało mu pozostać po wyzdrowieniu. Kiedy znajdzie się sam na powierzchni Marsa, musi mieć jakiś system ostrzegawczy, coś, co by sygnalizowało o doznanym oparzeniu, ranie lub awarii, a ból był najostrzejszym sygnałem alarmowym, jaki mogłyśmy mu podarować. Lecz dla znacznego obszaru jego ciała ból przestał istnieć. Raz wygaszone doprowadzenia całkowicie wymazywałyśmy z zespołu jego narządów zmysłów.
Roger nic o tym, rzecz jasna, nie wiedział. Roger po prostu zapadł w sen, a potem obudził się. Obudził się, podniósł wzrok i wrzasnął. Odchylony w tył i rozprostowujący palce Freeling podskoczył, upuszczając maskę.
— Co się stało?
— Jezusie! — powiedział Roger. — Przez moment widziałem tu… sam nie wiem. Może to był sen? Ale widziałem was wszystkich wokół siebie, jak patrzycie na mnie z góry, i wyglądaliście jak banda upiorów. Szkielety. Czaszki. Wyszczerzone do mnie w uśmiechu! I nagle znów byliście sobą.
Freeling spojrzał na Weidnera i wzruszył ramionami.
— Myślę — powiedział — że to jedynie twoje obwody mediacyjne w akcji. Kapujesz? Przekładają to, co widzisz, na coś, co możesz bezpośrednio pojąć.
— Nie podoba mi się to — Roger był wściekły.
— No cóż, będziemy musieli pogadać o tym z Bradem. Ale szczerze mówiąc, Roger, myślę, że to ma tak właśnie być. Myślę, że to tak, jakby komputer przejął twoje doznania lęku i bólu, wiesz, to co każdy odczuwa w czasie operacji, i nałożył je na bodziec wzrokowy: nasze twarze, maski, wszystko w kupie. Ciekawe. Zastanawia mnie, ile z tego wzięło się z mediacji, a ile to zwykłe pooperacyjne majaki?
— Miło mi, że cię to ciekawi — obruszył się Roger.
Ale tak naprawdę i jemu wydawało się to ciekawe. Kiedy znalazł się z powrotem w swoim pokoju, popuścił cugli wyobraźni. Nie potrafił przywołać fantastycznych wizji na życzenie. Przychodziły, gdy chciały przyjść, ale już nie tak przerażające jak ów pierwszy straszny przelotny widok gołych żuchw i pustych oczodołów.
Weszła Klara z basenem i gdy odchodziła po tym, jak zrezygnował z basenu machnięciem ręki, obserwował ją w zamykających się drzwiach i cień drzwi stał się wylotem jaskini, a Klara Bly jaskiniowym niedźwiedziem, pomrukującym na niego gniewnie. Ciągle jest odrobinę zagniewana — uświadomił sobie; jakiś infradźwiękowy sygnał w jej twarzy zapisywał się w jego zmysłach, był analizowany przez buczący 3070 piętro niżej i wyświetlany jako przestroga. Za to następnym razem miała twarz Dorki. Twarz ta rozpłynęła jej się i oblekła z powrotem w znajomą ciemną skórę i jasne oczy, zupełnie odmienne niż oczy Dorki, ale Roger uznał to za znak, że znowu wszystko jest między nimi w porządku…
Między Klarą a nim.
Nie — pomyślał — między Dorką a nim. Zapatrzył się na telefon przy łóżku. Zgodnie z jego żądaniem obwody wizyjne były na stałe odłączone; bał się, że zadzwoni do kogoś zapominając, co tamci mogą zobaczyć. Jednak w ogóle nie skorzystał z telefonu, żeby zadzwonić do Dorki. Dość często wyciągał rękę po słuchawkę, lecz za każdym razem cofał.
Nie wiedział, co jej powiedzieć. Jak zapytać własną żonę, czy sypia z twoim najlepszym przyjacielem? Szorujesz do baby i walisz prosto z mostu, ot i wszystko — podpowiedziało Rogerowi jego poczucie odwagi cywilnej, ale nie potrafił przemóc się do końca, żeby tak zrobić. Nie miał dostatecznej pewności. Nie potrafił zdobyć się na sformułowanie takiego oskarżenia — mógł się przecież mylić.
Szkopuł w tym, że nie mógł również zwierzyć się z tego przyjaciołom, żadnemu z nich. Don Kayman nadawałby się tu z natury rzeczy, w ramach powinności kapłańskich. Lecz Don Kayman był tak wyraźnie, tak słodko i tak czule zakochany w swej ślicznej siostrzyczce, że Roger nie miał serca rozmawiać o braku serca z nim właśnie. Co do reszty zaś jego przyjaciół, problem polegał na tym, że oni by doprawdy nie widzieli, w czym problem. Małżeństwo otwarte było tak powszechne w Tonce — właściwie niemal w całym zachodnim świecie — że to raczej należące do rzadkości zamknięte pary małżeńskie bywały przedmiotem plotki. Przyznać się do zazdrości nie było łatwo. A zresztą — powiedział sobie z mocą Torraway — to wcale nie sprawa zazdrości. Niezupełnie zazdrości. Tu chodziło o coś innego. Żadne sycylijskie machismo, żadna wściekłość posiadacza odkrywającego, że ktoś przełazi przez płot do jego własnych rajskich ogrodów. Chodziło tu o to, że Dorka powinna pragnąć miłości tylko jego. Ponieważ on pragnął kochać tylko ją.
Zdał sobie sprawę, że osuwa się w taki stan umysłu, jaki niechybnie uruchomi dzwonki alarmowe na telemetrycznych odczytach. Tego nie chciał. Zdecydowanie uciekł myślami od swej żony. Przez jakiś czas ćwiczył „zamykanie oczu”; dowolne uprawianie tej nowej sztuki dodawało mu pewności siebie. Nie umiałby nic a nic lepiej od Willy’ego Hartnetta opasać, co właściwie takiego robi, lecz jakoś był w stanie podjąć decyzję o wstrzymaniu odbioru bodźców wzrokowych, a zespół obwodów w jego głowie i tych na dole wewnątrz 3070 potrafił jakoś przeistoczyć tę decyzję w ciemność. Roger mógł nawet selektywnie przyciemniać światło. Mógł je rozjaśniać. Mógł, jak się przekonał, odfiltrować wszystkie, z wyjątkiem wybranego, pasma długości fal, bądź wygasić jedno wybrane albo rozjaśnić jedną czy więcej barw tęczy bardziej od pozostałych.
Było to doprawdy całkiem przyjemne, jakkolwiek nużące po pewnym czasie. Wolałby już oczekiwać z utęsknieniem lunchu, lecz tego dnia miało nie być żadnego lunchu, częściowo z powodu przebytej przez Rogera świeżo operacji, a częściowo dlatego, że stopniowo odzwyczajali go od jedzenia. Przez parę następnych tygodni miał jeść i pić coraz to mniej; kiedy już znajdzie się na Marsie, tak naprawdę potrzebny mu będzie jeden pełny posiłek miesięcznie.
Odrzucił prześcieradło i objął bezmyślnym spojrzeniem ten sztuczny twór, jakim uczyniono jego ciało. W chwilę później wydał donośny, chrapliwy krzyk trwogi i bólu. Wszystkie telemetryczne monitory rozbłysły oślepiającą czerwienią. Na korytarzu Klara Bly zawróciła w pół kroku i pognała pędem do jego drzwi. Daleko, w kawalerce Brada, dzwonki alarmowe odezwały się ułamek sekundy później, donosząc mu o czymś pilnym i ważnym, co wyrwało go z płytkiego, męczącego snu.
Читать дальше