— Widziałem… — Nerwowo potrząsnął głową i spojrzał na podłogę przed stopami Alii. — Widziałem Świętego Małżonka martwego, na podłodze centralnego korytarza. Dżawid leżał nieżywy obok, w bocznym przejściu. Kobiety już ich przygotowywały do Huanui.
— I Stilgar wezwał cię, byś to zobaczył.
— W istocie, pani. Stilgar mnie wezwał. Wysłał Garbusa Modibo, posłańca siczy. Modibo mnie o niczym nie ostrzegł. Powiedział tylko, że Stilgar chce widzieć wysłannika Alii.
— A ty zobaczyłeś ciało mojego męża na posadzce? Szybko zamrugał powiekami, następnie wlepił oczy w podłogę i skinął głową.
— Tak, pani. Obok leżał martwy Dżawid. Stilgar powiedział mi… Powiedział, że twój małżonek zabił Dżawida.
— A Duncana zamordował Stilgar, powiadasz…
— Sam to potwierdził, moja pani. Powiedział, że Święty Małżonek go sprowokował.
— Sprowokował… — powtórzyła Alia. — Jak to się stało?
— Nie wiem. Nikt tego nie wie. Pytałem i nikt nie potrafił mi odpowiedzieć.
— I właśnie wtedy wysłano cię do mnie z wieściami?
— Tak, pani.
— Czy nic nie mogłeś zrobić? Agarves zwilżył wargi językiem i rzekł:
— Stilgar rozkazywał, moja pani. To jego sicz.
— Rozumiem. A ty słuchałeś Stilgara.
— Zawsze go słuchałem, pani, dopóki nie zwolnił mnie od zobowiązań.
— Wtedy wysłał cię do Arrakin, prawda?
— Służę teraz tylko tobie, moja pani.
— Rzeczywiście? Powiedz mi, Buer, gdybym rozkazała ci zabić Stilgara, twojego naiba, zrobiłbyś to?
Jego wzrok stawał się coraz pewniejszy.
— Gdybyś tak rozkazała, pani.
— Zatem rozkazuję. Masz jakieś pojecie o tym, dokąd się udał?
— Na pustynię. Tylko tyle wiem, moja pani.
— Jak wielu ludzi zabrał?
— Może połowę zdolnych do walki.
— Zabrał również Ghanimę i Irulanę!
— Tak, moja pani. Ci, którzy odeszli, są obciążeni kobietami, dziećmi i bagażami. Stilgar wysunął dwie propozycje — pójść za nim albo pozostać i być zwolnionym ze zobowiązań. Wielu zdecydowało się nie opuszczać siczy. Wybiorą nowego naiba.
— Ja im wybiorę naiba! I to ty nim będziesz, Buerze Agarvesie. Od dnia, w którym przyniesiesz mi głowę Stilgara.
Agarves mógł objąć tę funkcję przez walkę. Dopuszczał tego fremeński obyczaj.
— Jak rozkażesz, pani — powiedział. — Jakich sił…
— Skontaktuj się z Zią. Nie dam ci wielu ornitopterów, są potrzebne gdzie indziej, ale znajdziesz dość ludzi chętnych do walki. Stilgar splamił swój honor. Fremeni będą ci służyć z przyjemnością.
— Zatem zajmę się tym, moja pani.
— Czekaj! — Patrzyła na niego badawczo, zastanawiając się, kogo należy wysłać, by strzegł tego kruchego dzieciaka. Potrzebny mu był ścisły nadzór, zanim się nie sprawdzi. Zda zdecyduje, kogo posłać.
— Nie mogę jeszcze odejść, pani?
— Nie. Muszę z tobą porozmawiać na osobności, aby omówić szczegóły planu schwytania Stilgara. — Przyłożyła dłoń do twarzy. — Nie czuję żalu, pałam jedynie żądzą zemsty. Daj mi kilka minut, bym opanowała wściekłość. — Opuściła dłoń. — Służąca wskaże ci drogę.
Nachyliła się i szepnęła do Szalusy, nowej pokojowej:
— Niech go umyją i wyperfumują, zanim przyjdzie. Śmierdzi czerwiem.
— Tak, pani.
Alia odwróciła się, udając żal, którego nie czuła, i uciekła do osobistych komnat. Tam, w sypialni, trzasnęła drzwiami, zaklęła i tupnęła.
„Do diabła z Duncanem! Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?”
Domyślała się w tym rozmyślnej prowokacji. Zabił Dżawida i rozjątrzył Stilgara. Dowodziło to, że wiedział o kochanku swej żony.
Znowu z wściekłością tupnęła nogą, i jeszcze raz. Szybkim krokiem zaczęła krążyć po sypialni.
„Do diabła z nim! Do diabła z nim! Do diabła z nim!”
Stilgar przeszedł na stronę buntowników, Ghanima razem z nim. Irulana tez.
„Do diabła z nimi wszystkimi!”
Jej rozdająca kopniaki stopa natknęła się na bolesną przeszkodę, trafiając w coś metalowego. Spojrzała w dół, stwierdzając, że skaleczyła sobie nogę o ozdobną zapinkę. Podniosła ją i znieruchomiała na widok tego przedmiotu. Znalazła starą klamerkę ze srebra i platyny, jedno z oryginalnych kaladańskich cacuszek, które ongiś Książę Leto Atryda Pierwszy ofiarował swojemu mistrzowi miecza, Duncanowi Idaho. Wiele razy widziała, jak Duncan je nosił.
Palce Alii zwarły się konwulsyjnie na klamerce. Idaho zostawił ją tutaj, kiedy… kiedy…
Łzy trysnęły z oczu Alii pomimo głębokiego fremeńskiego uwarunkowania. Kąciki jej ust opadły, by znieruchomieć w grymasie rozpaczy. Poczuła, jak znana już walka rozpoczyna się w jej czaszce, sięgając do czubków palców rąk, stóp. Alia stała się dwiema istotami. Jedna ze zdziwieniem spoglądała na te cielesne konwulsje. Druga pragnęła poddać się niezwykłemu bólowi, wypełniającemu piersi. Łzy swobodnie płynęły z oczu Alii, ale jakaś zaskoczona osobowość z wewnątrz zapytała zrzędliwie:
— Kto płacze? Kto płacze? Kto właściwie teraz płacze? Nic nie mogło powstrzymać jej łez. Ból rozsadzał jej piersi, gdy rzuciła się na łóżko.
Głos wciąż pytał z naciskiem:
— Kto płacze? Kto to…?
Poprzez swe działania Leto II wyłączył się z ewolucyjnej sukcesji. Dokonał tego świadomie, mówiąc: „Być niezależnym, znaczy usunąć się”. Bliźnięta widziały dalej, niż potrafiła to objąć pamięć. A przecież była ona jednym sposobem ustalenia odległości dzielącej ich od istoty człowieczeństwa. Właśnie Leto II stwierdził, że prawdziwe stworzenie jest niezależne od swego pierwowzoru. Odrzucił możliwość ponownego włączenia się w proces ewolucji, twierdząc: „To oddaliłoby mnie jeszcze bardziej od człowieczeństwa”. Leto II rozumiał implikacje tego aktu: w życiu nie mogą istnieć żadne naprawdę zamknięte systemy.
„Święta metamorfoza” pióra Harq al-Ady
Obok zniszczonego kanatu, wypełnionego owadami rojącymi się w wilgotnym piasku, zamieszkały ptaki: papugi, sroki, sójki. Tak wyglądała dżidda, ostatnie nowe miasto zbudowane na podłożu z odsłoniętego bazaltu. Teraz była porzucona. Ghanima, wykorzystując wczesne godziny poranka, badała teren poza pierwotnymi uprawami porzuconej siczy. W kępce pożółkłej roślinności wypatrzyła pasiastego gekona. Wcześniej zauważyła dzięcioła, gnieżdżącego się pod ścianą dżiddy.
Myślała o tej osadzie jako o siczy, ale tak naprawdę był to zbiór niskich ścian z utwardzonych cegieł, otoczony plantacjami powstrzymującymi napór wydm. Miejscowość zbudowano w centrum Tanzerouft, sześćset kilometrów na południe od Grani Sihaja. Opuszczona sicz już zaczynała wtapiać się w pustynię; jej ściany wykruszane były przez piaskonośne wiatry, roślinność umierała, tereny uprawne niszczyło palące słońce. Ale piach za rozwalonym kanatem wciąż pozostawał wilgotny, świadcząc, że przysadzisty korpus oddzielacza wiatru wciąż pracował.
W ciągu ostatnich kilku miesięcy, od czasu wymarszu z Tabr, zbiegowie ukrywali się w kilku takich miejscach, nawiedzonych przez Demona Pustyni. Ghanima nie wierzyła w niego, choć nie mogła zignorować widoku zniszczonych kanatów.
Co pewien czas zbuntowani łowcy przyprawy przynosili wieści z siedzib ludzkich położonych na północy. Kilka ornitopterów — niektórzy powiadali, że nie więcej niż sześć — wciąż prowadziło poszukiwania, tropiąc zbiegłych Fremenów, ale Arrakis była wielka, a jej pustynia — gościnna dla uciekinierów. Wedle doniesień istniała jednostka obarczona zadaniem odnalezienia i zniszczenia grupy Stilgara, lecz dowodził nią były Tabryta, Buer Agarves, który miał liczne obowiązki i często wracał do Arrakin.
Читать дальше