— Mieliśmy dystrans. Przybywa z niewielką ekipą. Ghanima szepnęła cicho:
— Nic dobrego z tego nie wyniknie, Haro. Powinniśmy od razu opuścić tę dżiddę.
— Odczytałaś znak? — zapytała Hara. — Ten martwy czerw, którego widzieliśmy! Czy…
— Wepchnij swoje słowa w brzuch i urodź je gdzie indziej — krzyknęła z gniewem Ghanimą. — Nie podoba mi się spotkanie z Buerem. To miejsce również. Czegóż więcej trzeba?
— Powiem Stilgarowi, co…
— Sama mu to powiem! — Ghanima przeszła obok Hary, która za jej plecami uczyniła znak rogów czerwia, by odegnać zło.
Stilgar jednak uśmiał się tylko z obaw Ghanimy i kazał jej szukać piaskopływaków, jak gdyby była dzieckiem. Uciekła do jednego z porzuconych domów i przykucnęła w kącie, by opanować gniew. Wtem poczuła niespokojny ruch wewnętrznych istnień i przypomniała sobie czyjeś słowa: „Jeżeli zdołamy ich powstrzymać, wszystko potoczy się według planu”.
Co za dziwna myśl!
Mimo wysiłków nie mogła jednak skojarzyć zapamiętanych słów z konkretną osobą.
Muad’Dib był wygnańcem i mówił w imieniu wygnańców wszystkich czasów. Nawoływał przeciw niesprawiedliwości, która izolowała jednostkę od tego, w co nauczono ją wierzyć; od tego, co zdawało się przysługiwać każdemu człowiekowi.
„Mahdinat: Analiza” pióra Harq al-Ady
Gurney Halleck siedział na grzbiecie Szulochu. Obok niego, na dywaniku z włókna przyprawowego, leżała baliseta. Niżej, w zamkniętym basenie, pracowali robotnicy sadzący roślinność. Rampę z piachu, na którą Wygnańcy rozsypywali przyprawę, by zwabić czerwie, przecinał nowy kanat.
Halleck już od godziny siedział na skale, szukając odosobnienia, w którym mógłby spokojnie pomyśleć. W dole pracowali ludzie, ale widział ich przez pryzmat melanżu. Leto ocenił, że produkcja przyprawy spadnie wkrótce do stanu jednej dziesiątej tego, co maksymalnie uzyskiwano za czasów Harkonnenów. Zapasy w Imperium podwajały swą wartość z każdą nową dostawą. Mówiono, że ród Metulliów sprzedał połowę planety Novebruns za trzysta dwadzieścia jeden jej litrów.
Wygnańcy pracowali jak ludzie gonieni przez diabła, i być może tak było w rzeczywistości. Przed każdym posiłkiem stawali twarzą do Tanzerouft i modlili się do upersonifikowanego Szej-huluda. Właśnie za kogoś takiego uważali Leto, a Halleck domyślał się, że w przyszłości większość ludzi zaakceptuje ich punkt widzenia.
Leto uruchomił mechanizm zdarzeń, w efekcie którego Halleck i Kaznodzieja przybyli tu w ukradzionym ornitopterze. Gołymi dłońmi zniszczył kanat Szulochu, rozrzucając wielkie głazy dalej niż na pięćdziesiąt metrów. Kiedy Wygnańcy próbowali interweniować, chłopak skręcił kark jednemu z atakujących, wykonując zaledwie niewyraźny ruch ramieniem. Chwytał pierwszych z szeregu i ciskał nimi w tych, którzy zostali z tyłu, śmiejąc się z ich broni. Nagle zagrzmiał głosem demona: „Ogień mnie nie dotknie! Wasze noże mnie nie skaleczą! Noszę skórę szej-huluda!”
Wyrzutkowie poznali go wtedy i przypomnieli sobie, jak skakał z grzbietu skalnego „prosto na pustynię”. Złożyli mu hołd, a Leto wtedy rozkazał: „Przyprowadzę wam dwóch gości. Będziecie ich strzec i czcić. Odbudujecie kanat i zaczniecie sadzić ogród-oazę. Kiedyś w nim zamieszkam. Nie sprzedacie już ani drobiny przyprawy, ale będziecie gromadzić każdy jej okruch, który znajdziecie”.
Fremeni słuchali dalszych jego instrukcji, ogarnięci trwogą. Strach wyciskał im łzy z oczu.
Oto nareszcie Szej-hulud wynurzył się z piasku!
Nikt nie rozumiał metamorfozy chłopca. Leto odnalazł Hallecka w jednej ze zbuntowanych siczy w Gejr Kulonie. W towarzystwie ślepca przemierzył starą drogą przyprawową, podróżując na czerwiu przez teren, na którym rzadko spotykało się te zwierzęta. Kilka razy musiał zbaczać z trasy, napotykając zbyt wielkie stężenie wilgoci, które zabiłoby wierzchowca. W siczy zjawili się późnym popołudniem. Strażnicy natychmiast wprowadzili ich do izby o skalnych ścianach.
Halleck wrócił myślami do tego spotkania.
„Więc to jest ten Kaznodzieja” — stwierdził.
Obszedł dookoła ślepego mężczyznę, przywołując w pamięci wszystkie zasłyszane historie o tej postaci. Maska filtrfraka nie kryła zniszczonej twarzy, toteż mógł swobodnie porównać rysy przybysza z wizerunkiem utrwalonym w świadomości. Tak, mężczyzna rzeczywiście przypomniał księcia, po którym Leto otrzymał imię.
„Znasz opowieści dotyczące Kaznodziei?” — zapytał Halleck, zwracając się do Leto. „Mówią, że to twój ojciec, który powrócił z pustyni”.
„Słyszałem o tym”
Halleck odwrócił się, by popatrzeć na chłopca. Leto włożył na siebie dziwny filtrfrak, ze zwiniętymi dookoła twarzy i uszu skrajami. Okrywała go czarna szata, a na stopach miał piachbuty. Halleck koniecznie chciał wyjaśnić, jak udało mu się uciec i dotrzeć tu z powrotem.
„Dlaczego przyprowadziłeś tu tego starca?” — zapytał. „W Dżekaracie mówią, że pracuje dla nich”.
„Już nie. Sprowadziłem go, bo Alia pragnie jego śmierci”.
„Tak? Myślisz, że to wystarczy do udzielenia mu azylu?”
„Ty jesteś jego azylem”.
Kaznodzieja stał blisko nich, słuchając, ale nie dając znaku, że interesuje go rezultat rozmowy.
„Dobrze mi służył, Gurney — rzekł Leto — a ród Atrydów nie utracił jeszcze poczucia obowiązku wobec tych, którzy nam służą”.
„Ród Atrydów?”
„Ja jestem rodem”.
„Uciekłeś z Dżekaraty, uniemożliwiając mi wykonanie polecenia twojej babki” — stwierdził zimnym głosem Halleck. „Jak możesz się spodziewać…”
„Masz strzec życia tego człowieka, jak swego własnego” — odparł Leto i bez zmrużenia oczu wytrzymał spojrzenie Gurneya.
Jessika nauczyła Hallecka wyrafinowanych sztuczek obserwacji Bene Gesserit, ale nie znalazł w Leto niczego, co by mówiło o czymś więcej, niż o spokojnej pewności. Jednakże polecenia Jessiki wciąż obowiązywały.
„Powierzono mi uzupełnienie twojego wychowania i ostateczne zbadanie, czy nie jesteś opętany”.
„Nie jestem”.
„Dlaczego więc uciekłeś?”
„Namri dostał rozkaz, aby mnie zabić bez względu na to, co zrobię. Alia mu rozkazała”.
„Zatem umiesz posługiwać się prawdopoznaniem?”
„Umiem” — znów pewnie i spokojnie odrzekł Leto.
„Ghanima również?”
„Nie”.
Kaznodzieja przerwał milczenie, zwracając puste oczodoły w stronę Hallecka:
„Myślisz, że możesz go wypróbować?”
„Nie wtrącaj się, kiedy nic nie wiesz o problemie ani o jego następstwach” — rozkazał Halleck, nie patrząc na mężczyznę.
„Och, wystarczająco dobrze znam konsekwencje” — odparł Kaznodzieja. „Byłem kiedyś poddany próbie przez pewną starą kobietę, której wydawało się, że wie, co czyni. Jak się okazało, nie wiedziała”.
Halleck spojrzał wtedy na niego.
„Ty również posługujesz się prawdopoznaniem?
„Każdy może to robić. Nawet ty” — odparł Kaznodzieja. „Wystarczy wykazać szczerość wobec własnych uczuć. Trzeba mieć w sobie prawdę, by ją natychmiast rozpoznać”.
„Dlaczego się wtrącasz?” — zapytał Halleck, kładąc dłoń na krysnożu. Kim był ten Kaznodzieja?
„Jestem odpowiedzialny za to, co się dzieje” — odpowiedział starzec. „Moja matka mogła przelać własną krew na ołtarzu, ale ja tego nie zrobię. I uwierz — znam wasz problem”.
„Taak?” — Halleck wykazywał prawdziwe zaciekawienie.
„Lady Jessika rozkazała ci, byś odróżnił wilka od psa, ze’eb od ke’leb. Według jej definicji wilk to ktoś, kto ma siłę i jej nadużywa. Jednakże między wilkiem i psem jest strefa przejściowa, w której nie można ich od siebie odróżnić”.
Читать дальше