— To oskarżenie ciężko udowodnić — rzekł Stilgar. Ten argument również używany był wielokrotnie tej nocy. Idaho przypomniał sobie słowa Jessiki i powiedział:
— Ale znasz sposób, by to sprawdzić?
— Sposób? Owszem — odparł Stilgar. Znowu potrząsnął głową. — Bolesny i nieodwracalny. Dlatego przypominam ci o naszym podejściu do winy. Potrafimy się uwolnić od jednostek mogących nas zniszczyć. Dotyczy to również Procesu-o-Opętanie. Trybunał wydaje wyrok, za który odpowiedzialność biorą wszyscy obecni.
— Uczestniczyłeś w nim kiedyś, prawda?
— Jestem pewien, że Matka Wielebna nie ominęła tej historii w swoim sprawozdaniu — odparł Stilgar. — Dobrze wiesz, że tak. Idaho zareagował na irytację w głosie Stilgara.
— Nie starałem się zarzucić ci kłamstwa. Po prostu…
— Dyskutowaliśmy całą noc i padło wiele pytań — rzekł Stilgar. — Ale teraz jest już ranek.
— Musisz mi umożliwić wysłanie wiadomości do Jessiki — powiedział Idaho.
— Informacje należałoby przesłać na Salusa — rzekł Stilgar. — Nie będę ci czynił próżnych obietnic. Jeżeli daję słowo, to po to, by go dochować, dlatego właśnie Tabr jest neutralnym terytorium. Nie pozwolę ci na skontaktowanie się z nikim. Przysięgłem w imieniu siczy.
— Alia musi zostać poddana Procesowi!
— Po pierwsze, trzeba ustalić, czy istnieją okoliczności łagodzące. Być może to zwykły przypadek, a nie naturalna dążność do czynienia zła.
— Chcesz uzyskać pewność, że nie jestem mężem-rogaczem szukającym chętnych do wywarcia zemsty na niewiernej żonie — stwierdził Idaho.
— Taka myśl mogła przyjść innym do głowy, ale nie mnie — odparł Stilgar. Uśmiechnął się, by złagodzić żądlący efekt słów. — My, Fremeni, mamy nasze tradycje, nasze hadisy. Kiedy czujemy lęk przed mentatem albo Matką Wielebną, uciekamy się do hadisów. A te mówią, że jedynym lękiem, którego nie potrafimy przezwyciężyć, jest lęk przed błędami.
— Trzeba powiadomić lady Jessikę — powtórzył Idaho. — Gurney twierdzi…
— Wiadomość może nie pochodzić od Gurneya Hallecka.
— My, Atrydzi, mamy swoje sposoby sprawdzania informacji. Stil, nie mógłbyś przynajmniej zbadać niektórych…
— Dżekarata już nie istnieje — rzekł Stilgar — Zniszczono ją wiele pokoleń temu. — Dotknął rękawa Idaho. — W żadnym przypadku nie mogę się pozbywać ludzi zdolnych do walki. To niespokojne czasy, kanaty są zagrożone… Rozumiesz? — Usiadł z powrotem. — Teraz kiedy Alia…
— Nie ma już Alii — powiedział Idaho.
— To ty tak twierdzisz. — Stilgar pociągnął następny łyk kawy i odstawił filiżankę. — Skończmy z tym, Idaho, przyjacielu. Czy koniecznie trzeba odcinać rękę, by usunąć odłamek?
— Zatem porozmawiajmy o Ghanimie.
— Nie ma potrzeby. Może liczyć na moją opiekę. Nikt jej tu nie skrzywdzi.
„Czy jest aż tak naiwny?” — pomyślał Idaho.
Ale Stilgar wstał, by dać znak, że rozmowę uważa za zakończoną. Idaho również się podniósł. Do komnaty wszedł adiutant. Za nim do środka wkroczył Dżawid. Idaho odwrócił się. Spostrzegł, że Stilgar stoi cztery kroki dalej. Bez wahania jednym błyskawicznym ruchem wyciągnął nóż i wbił jego ostrze w pierś niczego nie spodziewającego się Dżawida. Mężczyzna zatoczył się w tył, uwalniając się od noża. Po chwili upadł na twarz, plując krwią. Wierzgnął nogami i znieruchomiał, martwy.
— W ten sposób uciszyłem plotki — wyjaśnił Idaho, Adiutant czekał z wyciągniętym nożem. Idaho zdążył już schować narzędzie mordu do pochwy, pozostawiając szkarłatny ślad na żółtej szacie.
— Splamiłeś mój honor!- krzyknął Stilgar — To neutralne…
— Zamknij się! — Idaho spojrzał na zaszokowanego naiba. — Założono ci obrożę, Stilgar!
Wypowiedział jedną z trzech największych dla Fremena obelg. Twarz Stilgara pobladła.
— Jesteś sługusem — wycedził Idaho. — Sprzedałeś Fremenów za ich wodę.
Tak brzmiała druga z najśmiertelniejszych zniewag: ta, która była powodem zniszczenia Dżekaraty.
Stilgar zgrzytnął zębami i położył dłoń na krysnożu. Adiutant odstąpił na bok.
Idaho odwrócił się plecami do naiba, podszedł do drzwi, mijając ciało Dżawida, i wysyczał trzecią obelgę:
— Nie jesteś nieśmiertelny, Stilgar. W żadnym z twoich następców nie będzie płynąć kropla twojej krwi.
— Dokąd idziesz, mentacie? — zawołał Stilgar za Idaho, gdy ten doszedł do drzwi. Głos miał zimny jak wiatr wiejący od bieguna.
— Znaleźć Dżekaratę — rzekł Idaho, wciąż się nie odwracając.
— Może zdołam ci pomóc! — Stilgar dobył noża. Idaho był już przy zewnętrznej grodzi. Nie zatrzymując się, wykrzyknął:
— Jeżeli chcesz mi pomóc swym nożem, złodzieju wody, to proszę, wbij mi go w plecy. Tak robi ktoś, kto nosi obrożę demona.
Stilgar dwoma susami przeciął pokój, przestąpił ciało Dżawida i dopadł Idaho w korytarzu. Guzowatą dłonią sięgnął, by go zatrzymać i odwrócić. Stanął przed nim twarzą w twarz z wyciągniętym nożem. Odczuwał tak wielki gniew, że nawet nie zauważył osobliwego uśmiechu na obliczu Idaho.
— Wyciągnij nóż, ty mentackie łajno! — zagrzmiał. Idaho roześmiał się, a potem uderzył Stilgara dwa razy w twarz. Fremen zawył i wbił nóż w brzuch Idaho.
Mentat zatoczył się, krzywiąc usta w uśmiechu. Wściekłość Stilgara rozpłynęła się w nagłym lodowatym wstrząsie.
— Dwie śmierci dla Atrydów — wychrypiał Idaho. — Druga lepsza od pierwszej.
Zatoczył się w bok i upadł twarzą na skalną posadzkę. Krew ciekła mu z otwartej rany.
Stilgar spojrzał w dół i głęboko wciągnął powietrze. Małżonek Alii, Łona Niebios, zginął z jego ręki. Mógł twierdzić, że bronił honoru naiba, że nie chciał złamać przyobiecanej neutralności, ale tym trupem był Duncan Idaho. Żadne możliwe argumenty, żadne okoliczności łagodzące nie mogły zmazać tego czynu. Gdyby nawet Alia po cichu zaaprobowała to, co zrobił, to i tak publicznie musiałaby odpowiedzieć zemstą. Była przecież Fremenką. By władać Fremenami, nawet w najmniejszym stopniu nie mogła być nikim innym.
Dopiero teraz Stilgar zrozumiał, że do takiej właśnie sytuacji dążył Idaho.
Podniósł oczy i ujrzał przerażoną twarz Hary, jego drugiej żony, spoglądającej z głębi zacieśniającego się tłumu. W którąkolwiek stronę popatrzył, wszędzie widział twarze o takim samym wyrazie: szoku i obawy następstw.
Stilgar wyprostował się, wytarł ostrze o rękaw i schował je. Przemówił obojętnym tonem:
— Ci, którzy idą ze mną, niech się od razu pakują. Wyślijcie mężczyzn, by przywołali czerwie.
— Dokąd idziesz, Stilgar? — zapytała Hara.
— Na pustynię.
— Pójdę z tobą — powiedziała.
— Oczywiście, że pójdziesz ze mną. Wszystkie moje żony tak zrobią. Ghanima również. Przyprowadź ją, Haro. Natychmiast.
— Tak, Stilgar, natychmiast… — zawahała się. — A Irulana?
— Jeżeli zechce.
— Tak, mężu. — Wciąż się wahała. — Bierzesz Ghanię jako zakładniczkę?
— Zakładniczkę? — Zdziwiła go ta myśl.
„Jeżeli mentat miał rację, jestem jedyną nadzieją Ghani” — pomyślał i przypomniał sobie słowa Leto: „Strzeż się Alii. Musisz zabrać Ghanimę i uciekać”.
Dzięki Fremenom wszyscy planetolodzy uważali życie za pewien rodzaj energii i poszukiwali dominujących w nim powiązań. W małych porcjach, fragmentach i częściach fremeńska mądrość plemienna przekładana jest na nowe pewniki. To, co Fremeni posiadali w sobie jako lud, mogą mieć wszyscy. Należy jedynie rozwinąć zmysł powiązań energetycznych. Należy jedynie obserwować, jak energia przesyca rzeczy i jak je tworzy.
Читать дальше