— Aaach, nareszcie twoje własne ciało — powiedział. — Dokąd cię to zaprowadzi? — Opuścił dłoń.
— Do punktu, w którym ludzie sami będą tworzyć każdą chwilę przyszłości.
— I to ty tak mówisz? Paskudztwo kusiłoby w ten sam sposób.
— Nie jestem Paskudztwem, chociaż mógłbym nim być — odrzekł Leto. — Widziałem, co stało się z Alią, ojcze. Opanował ją demon. Ghania i ja znamy go. To baron, twój dziadek.
Paul ukrył twarz w dłoniach. Ramiona drżały mu przez chwilę, a gdy opuścił ręce, jego usta były zaciśnięte w ostrą linię.
— Na naszym rodzie ciąży przekleństwo. Modliłem się, żebyś rzucił ten pierścień w piasek, żebyś się mnie wyparł i uciekł, byś wybrał inne życie.
— Za jaką cenę?
Po długiej przerwie Paul powiedział:
— Cel przygotowuje drogę, która do niego prowadzi. Raz tylko odstąpiłem od własnych zasad. Tylko raz. Przyjąłem Mahdinat. Zrobiłem to dla Chani.
Leto stwierdził, że nie potrafi nic odpowiedzieć. Pamięć tej decyzji tkwiła gdzieś w jego wnętrzu.
— Nie umiem kłamać przed tobą bardziej niż przed sobą — kontynuował Paul. — Wiem o tym. Każdy człowiek winien mieć jakiegoś słuchacza. Zapytam cię tylko o jedno: czy Atak Huraganu jest konieczny?
— Tak, bo inaczej ludzkość wygaśnie.
Paul usłyszał ton powagi w słowach Leto i odezwał się cichym tonem, świadczącym, iż docenia wielkość wizji syna:
— Nie dostrzegałem takiej możliwości.
— Zakon żeński chyba coś podejrzewa — ciągnął Leto. — Inaczej nie potrafię wyjaśnić decyzji babki.
Owiał ich zimny, nocny wiatr, owijając szatę Paula wokół jego nóg. Stary mężczyzna zadrżał. Leto widząc to rzekł:
— Masz sakwę, ojcze. Napompuję filtrnamiot i spędzimy noc w spokoju.
Ale Paul potrząsnął głową. Ani tej, ani żadnej innej nocy Muad’Did nie miał już zaznać spokoju. Bohater miał być zniszczony, sam tak powiedział. Tylko Kaznodzieja będzie istniał nadal.
Fremeni byli pierwszymi istotami ludzkimi, które rozwinęły świadomą i nieświadomą symbolikę przez którą zrozumieli wzajemne relacje układu planetarnego. Byli pierwszymi ludźmi, którzy określali klimat terminami na poły matematycznego języka. Sam język stał się częścią systemu, który opisywał. Jego pisana postać nosiła kształt tego, do czego się odnosiła. Rozmiar interakcji owego języka-systemu można ocenić przez fakt, iż Fremeni widzieli siebie jako poszukujące pożywienia i pasące się zwierzęta.
„Historia Lieta-Kynesa” pióra Harq al-Ady
— Kaweh wahid — rzekł Stilgar. Przynieś kawy.
Dał znak ręką adiutantowi stojącemu przy drzwiach prowadzących do pokoju o ścianach z kamienia, w którym spędził bezsenną noc. W tym miejscu fremeńscy naibowie zazwyczaj spożywali spartańskie śniadania. Stilgar wstał i przeciągnął się. Chociaż zbliżała się pora posiłku, nie czuł wcale głodu.
Na niskiej poduszce obok drzwi, tłumiąc ziewanie, siedział Duncan Idaho. Zdał sobie właśnie sprawę, że rozmowa ze Stilgarem zajęła całą noc.
— Wybacz mi, Stil — powiedział. — Trzymałem cię zbyt długo na nogach.
— Nieprzespana noc przedłuża życie — odparł Stilgar, odbierając podaną przez drzwi tacę z kawą. Pchnął w kierunku Idaho niską ławę, postawił na niej filiżanki i usiadł naprzeciw gościa.
Obaj mężczyźni mieli na sobie żółte szaty żałobne, ale strój Idaho był pożyczony, ponieważ ludzi w Tabr raziła zieleń jego munduru.
Stilgar nalał czarny napój z pękatej miedzianej karafki, przełknął łyk i podniósł filiżankę do góry, jako znak dla Idaho — pradawny fremeński obyczaj, gest, mówiący: „Nie ma trucizny — spróbowałem”.
Kawę przyrządziła Irulana wedle receptury, którą lubił Stilgar: ziarna sprażone do barwy różowego brązu, zmielone na drobny proszek w kamiennych żarnach, gdy były jeszcze gorące, natychmiast zalane wrzątkiem, z dodatkiem szczypty melanżu.
Idaho wciągnął w nozdrza nasycony przyprawą aromat i przełknął powoli gorący płyn. Czy udało mu się przekonać Stilgara?
Mentackie zdolności pracowały opieszale o tak wczesnej godzinie poranka. Wiadomość od Hallecka rzuciła nowe światło na sprawę. Alia wiedziała o Leto! Wiedziała! Dżawid, co za tym idzie, również musiał wiedzieć.
— Musisz mnie zwolnić ze swoich zakazów — rzekł Idaho, raz jeszcze podejmując spór. Stilgar jednak upierał się:
— Porozumienie o neutralności wymaga ode mnie trudnej decyzji. Ghania jest tu bezpieczna. Ty i Irulana też jesteście bezpieczni, ale nie wolno ci wysyłać żadnych wiadomości. Przyjmować możesz, owszem, ale nie wolno ci ich wysyłać. Dałem moje słowo.
— Czy wypada tak traktować gościa i starego przyjaciela, który kiedyś dzielił z tobą niebezpieczeństwa? — zapytał Idaho, pamiętając, że użył już tego argumentu wcześniej.
Stilgar starannie odstawił filiżankę na tacę i cały czas patrząc na nią, powiedział:
— My, Fremeni, nie mamy poczucia winy czyniąc to, co wzbudza niechęć w innych. — Podniósł wzrok na twarz Idaho.
„Muszę go nakłonić, by zabrał Ghanię i uciekł stąd” — pomyślał Idaho. Głośno zaś powiedział: — Nie leżało w moich zamiarach odwoływanie się do twojego sumienia.
— Rozumiem — odrzekł Stilgar. — Poruszyłem tę kwestię, byś pojął fremeński sposób traktowania spraw. Masz przecież do czynienia z Fremenami. Nawet Alia myśli tak jak my.
— A kapłani?
— To co innego — rzekł Stilgar. — Chcą, by ludzie połykali szary wiatr grzechu, przyjmując go na wieczność. Taki jest ich wielki blef, dzięki któremu pragną dowieść własnej pobożności. — Mówił miarowym głosem i Idaho zastanawiał się, dlaczego gorycz, którą w nim słyszał, nie pcha Stilgara do czynów.
— Stosując stary, bardzo stary chwyt rządów autokratycznych — powiedział Idaho. — Alia dobrze go zna. Poddani muszą odczuwać winę. Wstępem do poczucia winy są niepowodzenia. Autokrata dostarcza ludowi wiele okazji do klęsk i niepowodzeń.
— Zapamiętam twoje słowa — rzekł sucho Stilgar. — Wybacz mi, ale jeszcze raz ci przypomnę, że mówisz o własnej żonie, siostrze Muad’Diba.
— Powtarzam: Alia jest opętana!
— Wielu tak twierdzi. Kiedyś podda się ją próbie. Tymczasem mamy inne, ważniejsze sprawy.
Idaho ze smutkiem potrząsnął głową.
— Wszystko, o czym ci powiedziałem, można sprawdzić. Kontakt z Dżekaratą zawsze utrzymywano przez Świątynię Alii. Tam znalazłbyś pieniądze ze sprzedaży czerwi poza planetę. Wszystkie nici prowadzą do osoby Alii, do Regentki.
Stilgar potrząsnął głową i wciągnął głęboko powietrze:
— Jesteśmy na neutralnym terytorium. Dałem słowo.
— Nie możesz pozostać bierny! — zaprotestował Idaho.
— Zgadzam się. — Stilgar skinął głową. — Alia znalazła się wewnątrz kręgu, który z każdym dniem staje się coraz ciaśniejszy. To jak nasz stary zwyczaj wielożeństwa. Wykazuje męską bezpłodność. — Rzucił pytające spojrzenie na Idaho. — Mówisz, że zdradza cię z innymi mężczyznami, „używając płci jako broni”. Tak się przecież wyraziłeś. Zatem masz tu otwartą, absolutnie legalną drogę wystąpienia przeciw niej. Dżawid jest w Tabr z wiadomościami od Alii. Wystarczy, że…
— Na twoim neutralnym terytorium?
— Nie, na zewnątrz, na pustyni…
— A jeżeli skorzystam z okazji i ucieknę?
— Nie będziesz jej miał.
— Stil, przysięgam ci, Alia jest opętana. Co mam zrobić, by cię przekonać o…
Читать дальше