— Nie jestem twoim ojcem. Jestem tylko jego nędzną kopią, szczątkiem. — Odwrócił głowę w kierunku odgłosów wydawanych przez zbliżającego się przewodnika. — Nie poszukuję wizji przyszłości.
Gdy mówił, ciemność spowiła pustynię. Gwiazdy zalśniły nad nimi, i Leto również zwrócił twarz ku nadchodzącemu przewodnikowi.
— Subakh ul kuhar! — zawołał do młodzieńca. Dobrze się miewasz?
Po chwili nadeszła odpowiedź:
— Subakh un nar!
Kaznodzieja ostrzegł matowym szeptem:
— Ten młody Assan Tariq jest niebezpieczny.
— Wszyscy spośród Wygnańców są niebezpieczni — odparł Leto. — Ale nie dla mnie.
— Jeżeli tak wygląda twoja wizja, nie będę jej dzielił — rzekł starzec.
— Może nie masz wyboru — zasugerował Leto. — Jesteś w fil-haquiqua. W rzeczywistości Jesteś Abu Dhur — Ojcem Nieskończonych Ścieżek Czasu.
— Nie jestem niczym więcej, niż przynętą w pułapce — odparł gorzkim głosem Kaznodzieja.
— Alia już połknęła przynętę — rzekł Leto. — Ale smak kąska wyraźnie nie przypadł jej do gustu.
— Nie możesz tego zrobić! — syknął Kaznodzieja.
— Za późno. Moja skóra nie jest moją własną.
— Być może znajdzie się jeszcze dla ciebie jakiś ratunek…
— Za późno. — Leto przekrzywił głowę na bok. Słyszał, jak Assan Tariq wspina się ku nim po zboczu wydmy.
— Witaj, Assanie Tariqu z Szulochu — krzyknął.
Młodzieniec zatrzymał się na zboczu poniżej Leto. Gdy tak stał, wyglądał jak ciemny cień w świetle gwiazd. W układzie jego ramion, w sposobie, w jaki wyciągał głowę, brakowało zdecydowania.
— Tak — rzekł Leto. — Jestem tym, który uciekł z Szulochu.
— Gdy usłyszałem… — zaczął Kaznodzieja. I znowu powtórzył: — Nie możesz tego zrobić!
— Już to robię. Co za problem, jeżeli jeszcze raz oślepniesz?
— Myślisz, że się boję? — zapytał Kaznodzieja. — Nie widzisz, jakiego wspaniałego przewodnika mi przydzielono?
— Widzę. — Leto znów odwrócił się do Tariqa. — Nie słyszałeś mnie, Assanie? Jestem tym, który uciekł z Szulochu.
— Jesteś demonem — rzekł drżącym głosem młodzieniec.
Chłopiec poczuł, jak miedzy nim i ojcem narasta napięcie. Wszystko wokół przybrało formę gry cieni, projekcji czystej nieświadomości. Rzeczywistość zaczęła się cofać pod naporem obcych sił, w odwrotnym porządku przestawiających elementy wizji jego ojca.
Tariq był świadom toczącej się walki wizji. Zszedł kilka kroków w dół zbocza.
— Nie możesz kontrolować przyszłości — szepnął Kaznodzieja, a dźwięk starczego głosu drżał od wysiłku, jak gdyby mężczyzna dźwigał na barkach wielki ciężar.
Między ojcem i synem powstawał dysonans. Była to część determinacji, z którą borykało się całe życie Leto. Albo on, albo jego ojciec będzie musiał wkrótce wybrać zwycięską wizję. Ojciec miał rację: usiłując przyjąć absolutną kontrolę nad wszechświatem, stwarzał broń, która w ostatecznym starciu pomagała jego wrogowi odnieść zwycięstwo. Wybranie wizji i radzenie sobie z nią wymagało balansowania na cienkiej, napiętej linie bycia Bogiem, po obu krańcach której znajdowała się kosmiczna samotność. Żaden z rywali nie próbował wycofać się w stan śmierci — jako wybawienia od paradoksu. Obaj znali wizje i ich zasady. Kolejno umierały dawne złudzenia. Gdy jeden współzawodnik wykonywał ruch, drugi mógł odpowiedzieć tylko kontrposunięciem. Nie znali żadnych bezpiecznych miejsc. Obaj mogli polegać jedynie na desperackiej, samotnej odwadze. Leto miał przewagę w dwóch punktach: wybrał drogę, z której nie było powrotu, i przyjął na siebie jej straszliwe konsekwencje. Natomiast Paul wciąż miał nadzieję, że istnieje sposób wycofania się, i nie podejmował ostatecznej decyzji.
— Nie wolno ci! Nie wolno ci! — chrypliwym głosem powtarzał Kaznodzieja.
„Rozumie moją przewagę” — pomyślał Leto.
Odezwał się tonem zachęcającym do dyskusji, maskując napięcie:
— Nie żywię płomiennej wiary w prawdę, żadnej wiary poza tą, którą tworzę — rzekł. Wyczuł, jak między nim a jego ojcem przebiegła jakaś iskra, coś, co potwierdzało jego wiarę w siebie. Zrozumiał, że oto pozostawił swój pierwszy znak na Złotej Drodze. Pewnego dnia te znaki, dar istoty nie będącej już wtedy człowiekiem, przemówią, ukazując, jak się nim stać. Pozostawianie ich było jednak aktem odwagi. Czuł, ile spośród wypełniających go osobowości to hazardziści, gdy gotował się do gry o najwyższą stawkę.
Wciągnął nozdrzami powietrze, szukając znaku, na który obaj z ojcem czekali. Nasuwało się jedno pytanie: czy ojciec ostrzeże przewodnika?
W tej chwili poczuł charakterystyczny zapach ozonu, zdradzający aktywizację tarczy. Tariq, wierny rozkazom Wygnańców, postanowił zabić obu niebezpiecznych Atrydów, nie wiedząc nawet, jaki los zgotowałby światu.
— Nie! — szepnął Kaznodzieja.
Lecz Leto już był gotów. Czuł ozon, ale nie słyszał odgłosu dzwonienia w powietrzu. Tariq użył pseudotarczy, by rozwścieczyć czerwia. Nic nie mogło zatrzymać bestii: ani woda, ani obecność piaskopływaków… nic. Tak, młodzieniec wbił tarczę w piach na zboczu wydmy i zaczął oddalać się z niebezpiecznej strefy.
Leto zeskoczył w wydmy, słysząc za sobą krzyk protestu. Straszliwy impet wzmocnionych mięśni wyrzucił ciało chłopca jak pocisk. Jedną ręką chwycił za karb filtrfraka Tariqa, drugą złapał za pas młodzieńca. Rozległ się pojedynczy trzask, towarzyszący złamaniu kręgów szyi. Leto przetoczył się, skoczył, utrzymując ciało w pionie jak precyzyjnie wyważony instrument, a następnie zanurkowal dokładnie tam, gdzie w piasku tkwiła zagrzebana pseudo-tarcza. Palce Leto błyskawicznie ją odnalazły i wydobyły na powierzchnię. Urządzenie zatoczyło szeroki łuk i wylądowało daleko na południu.
Po chwili z miejsca, gdzie upadła pseudotarcza, dobiegł potężny łoskot.
Leto przeniósł wzrok na szczyt wydmy, gdzie stał ojciec, wciąż niechętny, ale pokonany. Oto Paul Muad’Dib — ślepy, gniewny, bliski rozpaczy. Teraz zapewne recytował sobie Długi Koan Zensunnitów:
„Samym aktem trafnego przewidywania przyszłości Muad’Dib wprowadził w przyszłowidzenie element rozwoju i wzrostu. Czynem tym ściągnął na siebie niepewność. Szukając absolutu prawidłowego przewidywania, nasilił chaos”.
Leto jednym skokiem wrócił na szczyt wydmy i powiedział:
— Teraz ja będę twoim przewodnikiem.
— Nigdy!
— Wrócisz do Szulochu?
Paul odwrócił się do syna, kierując na niego puste oczodoły.
— Czy naprawdę wiesz, jaki wszechświat chcesz stworzyć?
Leto usłyszał w tym słowach szczególną emfazę. Wizja, o której obaj wiedzieli, że już została wprawiona w ruch, wymagała aktu stworzenia. Cały wszechświat podzielał teorię linearną — iż Czas wykazuje cechy uporządkowanego następstwa. Ludzie wnikali w Czas tak, jakby wchodzili do ruchomego pojazdu, i wydawało im się, że tylko tak można go opuścić.
W przeciwieństwie do nich Leto dzierżył wodze mnóstwa nici. Był widzącym we wszechświecie ślepców. Tylko on mógł zniszczyć uporządkowaną rację bytu, ponieważ jego ojciec nie miał już w rękach owych wodzy. Każda myśl, nawet wyśniona w najdalszej przyszłości, mogła się odbić na teraźniejszości i ruchu jego ręki. Leto był w stanie tym ruchem zmieniać przeszłość.
Ruchem tylko jego ręki.
Choć Paul nie wiedział wszystkiego, bo nie był w stanie zobaczyć, jak Leto manipuluje nićmi, mógł jednak określić konsekwencje nieludzkości, na którą zdecydował się jego syn. Pomyślał: „Oto zmiana, o którą się modliłem. Dlaczego tak się jej boję? Bo to Złota Droga!”
Читать дальше