— Chodzi ci o to, czy stał przy perłowych wrotach? — zdziwił się Richard.
— Nie, czy mówił prawdę! To jest jak sen, tak? To znaczy doświadczenia graniczne? Siostra Vielle powiedziała mi, że to jest jak sygnał wysyłany przez mózg, aby uruchomić serce, a człowiek odbiera ten sygnał w formie takiego snu. Siostra Vielle twierdzi, że to symbol.
— To prawda — potwierdził Richard.
— Więc to nieprawda.
— Nie. Ludzie czują się tak, jakby to przeżywali naprawdę, ale to tylko odczucie.
Maisie przemyślała jego słowa.
— Właściwie się tego domyśliłam, bo spotkałam Pollyannę. To nie jest prawdziwy człowiek. Poza tym ani jedno zwierzę się nie wydostało z klatki. To znaczy podczas pożaru cyrku w Hartlord — wyjaśniła, spostrzegając jego zdumione spojrzenie. — Właśnie tam się znalazłam, gdy straciłam przytomność.
Jezus Maria. Pożar cyrku w Hartford.
— A jak się skończą doświadczenia graniczne, wszystko znika — ciągnęła. — Nawet nie wiadomo, że się nie żyje. Dlatego, że mózg umiera.
Skinął głową na potwierdzenie.
— Ale nie wiadomo tego na pewno. Pani Joanna powiedziała, że nikt nie wie na pewno, co się dzieje po śmierci. Zdają sobie z tego sprawę wyłącznie zmarli, a oni nie mogą nic opowiedzieć. — Maisie zastanowiła się nad czymś i mruknęła do siebie: — A to, co oznacza sen, jest prawdą, nawet jeśli sen nie jest rzeczywistością.
— Maisie, czy podczas swoich doświadczeń granicznych spotkałaś Joannę? — spytał Richard.
— Nie — zaprzeczyła. — Pan Mandrake twierdzi, że zmarli mogą nam przekazywać informacje. Myśli pan, że to prawda?
Richard pomyślał, że dziewczynka chciałaby ujrzeć koło siebie Joannę, porozmawiać z nią. Jak można ją za to winić?
— Zmarli przemawiają do naszych serc — stwierdził ostrożnie.
— Nie o to mi chodzi. Chcę wiedzieć, czy naprawdę potrafią się z nami porozumiewać?
— Nie.
Maisie pokiwała głową.
— Powiedziałam panu Mandrake’owi, że to nieprawda, bo gdyby potrafili, Mała Panienka 1565 powiedziałaby, jak się nazywa.
Richard pomyślał, że wówczas Joanna powtórzyłaby mu swoje ostatnie słowa. Ale z drugiej strony tak się właśnie stało. Maisie była tego żywym dowodem. A jeśli zaraz nie wrócą na wieczór smakołyków, Kit i Vielle dostaną szału.
— Lepiej już chodźmy na film — stwierdził i wcisnął różową czapkę na głowę dziewczynki.
Maisie kiwnęła głową, ale gdy stanął za wózkiem, żeby wyprowadzić go z pokoju, zaprotestowała:
— Zaraz, nie możemy jeszcze jechać. Kiedy powiedziałam, że to nie pan ocalił mi życie, nie chodziło mi o dziecko, które oddało mi serce.
— Tylko o kogo?
— O Emmetta Kelly’ego.
— Emmetta Kelly’ego? — Richard ponownie się zdumiał.
— No tak, przecież wiadomo, o kogo chodzi. To taki smutny klaun w podartym ubraniu, wyglądający tak, jakby się nie ogolił. To on ocalił dziewczynkę podczas pożaru cyrku w Hartford. Powiedział jej, żeby schowała się w ogrodzie zwycięstwa. Mnie też kazał tam iść i pomógł wydostać się z namiotu, więc dlatego powiedziałam, że uratował mi życie.
Richard usiłował zebrać myśli.
— Tylko że tak naprawdę to nie był on. Wyglądał jak on i przypominał go, ale był kimś innym. To tak, jak powiedziała siostra Vielle, kiedy tłumaczyła mi, czym są doświadczenia graniczne. Emmett Kelly był tylko symbolem. Ale nic się nie staje oczywistością tylko dlatego, że chcemy w to wierzyć.
— Maisie, więc kim on był naprawdę?
— Ale z drugiej strony pani Joanna nie powiedziała, że to niemożliwe, aby coś się nie stało rzeczywistością, jeśli chcemy w to uwierzyć — rozumowała Maisie. — Myślę, że to było prawdziwe, nawet jeśli Pollyanny, pożaru i wszystkiego innego nie można uznać za rzeczywistość.
— Maisie, kto cię uratował?
Spojrzała na niego, jakby nie rozumiał najprostszych rzeczy.
— Pani Joanna — wyjaśniła z przekonaniem.
„Domysły, oczywiście tylko domysły. Jeśli są błędne, prawdą okaże się coś lepszego”.
C.S. Lewis, pisząc o zmartwychwstaniu w
Listach do Malcolma, przede wszystkim o modlitwie
— Spójrz — odezwała się Helen. Siedziała blisko Joanny, a na kolanach trzymała francuskiego buldoga. Do tej chwili na przemian rozwiązywała i zawiązywała mu na szyi wstążkę do włosów, nie zwracając uwagi na czerwieniejące niebo. W końcu spojrzała jednak w górę. — Wydaje mi się, że coś się dzieje.
Joanna pomyślała, że czerwień ciemnieje, i ze strachem wpatrywała się w krwiste niebo. Światło znika i tym razem nie czeka ich noc pełna jasnych, migoczących gwiazd. Niebo jednak nie stawało się coraz mroczniejsze, raczej zmieniało odcień z krwistej czerwieni w karmin.
— Nie chodzi mi o niebo. — Helen wskazała palcem za krawędź fortepianu. — Tylko o wodę!
Joanna spojrzała w toń, która również przybrała karminową barwę, przypominającą pomarańczowoczerwone płomienie.
„Ale dla tchórzów, niewiernych: udział w jeziorze gorejącym ogniem i siarką”, pomyślała Joanna, przypominając sobie słowa siostry, cytującej Biblię. „To jest śmierć druga”.
Wyciągnęła rękę, aby przyciągnąć do siebie Helen, ale dziewczynka wywinęła się z jej objęć i zbliżyła do brzegu fortepianu. Następnie położyła się na brzuchu, a obok niej spoczął pies. Zanurzyła dłoń w wodzie.
— Raczej nie panuje cisza morska — uznała Helen, lecz płomiennoczerwona woda wciąż pozostawała gładka jak szkło. Przesuwająca się po niej dłoń dziewczynki nie wywołała ani jednej fali.
— Wcale nie ma ciszy morskiej — powtórzyła Helen, jakby Joanna ją o to spytała. — Patrz! — Skinęła głową w kierunku gór lodowych. Miała rację. Chociaż fortepian nie dryfował, chociaż woda była gładka i nieruchoma, już nie otaczał ich lód. Góry pozostały daleko w tyle, a ich spiczaste wierzchołki w miedziowym kolorze wyraźnie się odcinały na tle płonącego nieba.
Joanna pomyślała, że wypłynęły z pola gór lodowych i straciły szansę na to, że ktokolwiek je znajdzie.
— Powiedziałam ci, że cisza morska się skończyła. — Helen wstała, a fortepian się zakołysał, rozchlapując wodę na brzegach. — Założę się, że to, na co czekałyśmy, właśnie nastąpiło.
Nie, pomyślała Joanna. Tylko nie to.
— Jak myślisz, co?… — zaczęła Helen i urwała, patrząc w kierunku gór lodowych.
Joanna spojrzała w tym samym kierunku. Nie dostrzegła już gór. Ze wszystkich stron, aż po sam horyzont, otaczała je nieruchoma, gładka tafla wody.
— Jak myślisz, co się teraz stanie? — dokończyła Helen.
— Nie wiem.
— Sądzę, że wkrótce dotrzemy do lądu — stwierdziła dziewczynka i usiadła ze skrzyżowanymi nogami pośrodku fortepianu Przyłożyła do oka zwinięte w kółka dłonie, jakby patrzyła przez teleskop, i uważnie obejrzała horyzont w poszukiwaniu ziemi. — Patrz! — wykrzyknęła i wyciągnęła rękę na wschód. — Jest!
Z początku Joanna niczego nie widziała, lecz po chwili dostrzegła na horyzoncie maleńki punkcik. Pochyliła się i zmrużyła oczy. Pomyślała, że to łódź ratunkowa, i wbiła w nią wzrok. Miała nadzieję, że przypłynie nią pan Briarley i pani Woollam, bezpiecznie schronieni na składanej łodzi D.
— To statek! — wrzasnęła Helen, a gdy Joanna spojrzała uważniej, przekonała się, że punkcik zmienił się w długi kształt, przypominający komin. — Carpathia! — wykrzyknęła uszczęśliwiona dziewczynka.
Читать дальше