— Myślę — powiedział powoli w języku k’san, bo w ruanja brakowało słów, których potrzebował, a sądził, że Sofia zapomniała h‘inglish — myślę, że będziesz mnie nienawidzić, kiedy dowiesz się, co zrobiłem. Czy rozumiesz to słowo „nienawidzić”?
— Wybacz. — Krzyżując nogi, usiadła obok niego na niskiej trawie porastającej polankę. — Ktoś zapomniał twojego języka.
Ktoś zna go tylko trochę. — Spostrzegła, jak bardzo jest zmęczony; jego długa, piękna twarz wydała się jej chuda, a jego kości bardziej wystające niż to zapamiętała. — Sipaj, Supaari, przebyłeś taką długą drogę… — zaczęła, wypowiadając się w języku ruanja z taką swobodą, jakby mówiła nim przez całe życie. — Na pewno jesteś głodny. Czy…
Przerwał jej, przykładając miękką łapę do jej ust.
— Proszę — powiedział tonem, który Annę Edwards uznałaby za cierpki. — Proszę, nie częstuj mnie niczym. — Podniósł głowę gwałtownym ruchem. — Jak mógłbym jeść? — zapytał niebo w języku k’san. — Jak mógłbym jeść?
Z tłumu otaczającego kobiety VaKashani wystąpiła Djalao, usłyszawszy jego krzyk. Przyniosła mocny kosz, pełen zapasów dla niego i dziecka, i rzuciła go na ziemię.
— Jedz tak jak zawsze — powiedziała cicho, ale z twardym naciskiem, jakiego Sofia nigdy nie słyszała w głosie Runów.
Między Djalao i Supaarim doszło do jakiegoś milczącego porozumienia, ale Sofia nie potrafiła odczytać niczego z języka ich ciał. Dzieci — goniące się po łące, podniecone widokiem przybyszów i jakąś odmianą — stawały się coraz bardziej głośne i rozbrykane i zanim Sofia zdążyła krzyknąć ostrzegawczo, Puska, córka Kanchaya, skorzystała z tego, że jej ojciec pogrążył się w rozmowie z innymi dorosłymi i skoczyła mu na plecy, aby natychmiast odbić się od nich i dać zapierającego dech w piersiach susa — prosto na kosz Supaariego, przewracając go i wysypując zawartość. Kanchay z niewzruszonym spokojem odłączył się od grupy dorosłych i szybko powkładał pakunki do kosza, zanim dzieci zdążyły poczuć zapach, a potem podszedł do nich z szeroko rozłożonymi ramionami, kołysząc się komicznie, i zagarnął je w rozradowaną, piszczącą grupkę.
Sofia uśmiechnęła się i rozejrzała za Izaakiem, sądząc, że odszedł gdzieś, korzystając z tego, że wszyscy są zajęci czym innym. Był jednak blisko, leżąc na plecach i obserwując skrzydlate nasiona w ‘ralii wirujące w powietrzu. Sofia westchnęła i znowu spojrzała na Supaariego siedzącego w oszołomieniu na trawie.
— Sipaj, Fia. Wszystko się zmieniło — powiedział. Zerknął na Djalao VaKashan i stulił uszy. — Ktoś nie rozumiał! — krzyknął. — Ktoś wiedział, ale nie rozumiał. Wszystko się zmieniło.
— Sipaj, Supaari — powiedziała Djalao, stając nad nim. — Jedz. Wszystko jest takie, jakie było.
Nie co… kto jest w tym koszyku?, pomyślała Sofia, do której dotarło, źe Kanchay szybko powsadzał pakunki do środka, żeby dzieci nie zobaczyły, co w nich jest. Wzdrygnęła się, spojrzała na Supaariego i pomyślała: On je Runów. To djanada.
Długo trwało milczenie, zanim którekolwiek z nich było w stanie przemówić.
— Sipaj, Supaari, jesteśmy, czym jesteśmy — powiedziała w końcu Sofia z prostą ruńską logiką, jedyną rzeczą, którą potrafiła opanować.
Wstała i chwyciła Jana’atę za ramię, jakby go chciała podnieść na nogi. Popatrzył na nią rozkojarzonym wzrokiem.
— Chodź i jedz. Życie biegnie dalej — dodała, szarpiąc go lekko za ramię. — My-i-ty-także pomyślimy o tych sprawach później.
Supaari podniósł się, pragnąc jak najszybciej zabrać kosz i zjeść coś z dala od Runów, w miejscu, skąd wiatr nie będzie przynosił na polanę zapachu mięsa. Zawsze musiał mieć się na baczności; nawet uprzednio nigdy nie jadł mięsa w obecności Runów. Powarkując cicho, zmagał się z koszem, którego uchwyty przystosowane były do rąk Runów i poczuł się jeszcze gorzej, kiedy Kanchay wyrwał się z plątaniny dzieci, żeby mu pomóc.
Kinsa — już nie dziecko, a jeszcze nie dorosła — przez cały czas siedziała przy Ha’anali, mrucząc łagodnie i nie bardzo wiedząc, gdzie jest jej miejsce. Kiedy spostrzegła, że Supaari odchodzi, postanowiła mu towarzyszyć, niosąc dziecko na plecach. Sofia, idąc obok niej, dotknęła palcem drobnych, zakrzywionych pazurków.
— Supaari! — krzyknęła. — Twoje? Ale jak? Ktoś myślał…
— To długa, pieśń — odpowiedział, kiedy Sofia wzięła Ha’analę w ramiona, a Kanchay spokojnie rozpakował porcję mięsa. — Kiedy ktoś przybył do Kashanu po buncie… — Urwał, spoglądając na jej pokiereszowaną twarz. — Rozumiesz słowo „bunt”? — Sofia spojrzała naniego znad dziecka spoczywającego najej podołku i potwierdzająco uniosła podbródek. — Va Kashani byli bardzo wzburzeni. Tylu odeszło, a wśród nich większość Starszych. Nie było nikogo, kto by mi wszystko opowiedział dokładnie, wszędzie było fierno, nawet kilka dni po uboju. Wasz „prom” wciąż tam był, ale VaKashani mówili, że wszyscy cudzoziemcy odeszli. Ścierwo zostało zjedzone, tak powiedzieli.
Myślała o tym, jaka to radość mieć dziecko, które nie unika spojrzenia matki, ale słysząc to… Oczywiście, pomyślała. Mięso to mięso. Ale nawet po tym, co się stało z Annę i D.W., nigdy jej nie przyszło do głowy, że inni zostali… Och, Jimmy, pomyślała, czując gwałtowny ucisk w gardle.
Supaari odłożył mięso; usta miał wyschnięte.
— Później, kiedy było prawie ciemno, wystąpiła Askama. Była jeszcze dzieckiem, ale dobrze znała cudzoziemców, więc ktoś słuchał jej słów. Użyła h’inglish, bo ruanja nie nadaje się do tego. Powiedziała: Milo nie umarł.
Zamilkł, widząc, że skóra Sofii nagle zmieniła barwę. Zobaczył drgający puls pod jej gardłem i dopiero teraz w pełni pojął, jak straszną tragedią była dla niej jego opowieść.
— Nie wiedziałaś?
— Gdzie jest teraz Milo? O Boże. O Boże, jeśli on żyje, to zmieni a wszystko…
— Jego nie ma! — krzyknął Supaari. — Komuś jest przykro!
— Rozumiesz? Ktoś by ciebie szukał, ale VaKashani powiedzieli, że wy wszyscy odeszliście, a „odejść” może znaczyć dwie rzeczy! Askama powiedziała, że tylko Milo nie umarł, że zabrał go patrol Jana’atów. Nie mówiła nic o cudzoziemcu Marcu albo o tobie…
— Marc! — zawołała Sofia. — Marc też żyje?
Nie! On odszedł! — Supaari zgiął się we dwoje z bezsilnej rozpaczy. — Sandoz też odszedł, ale w inny sposób! — Czuł się bardzo zmęczony, ale mimo to wstał i zaczął chodzić tam i z powrotem. — W ruanja nie można tego powiedzieć! Pamiętasz Winglish! — zapytał z nadzieją, okręcając się w miejscu, aby na nią spojrzeć.
— Tak, pamiętam — odpowiedziała.
Dziecko zaczęło kwilić. Kinsa też stawała się coraz bardziej niespokojna z powodu intensywności emocji i chyba była bliska płaczu. Sofia podała dziecko Kanchayowi, wstała i zatrzymała Supaariego, kładąc mu rękę na ramieniu.
— Tak, pamiętam angielski — powtórzyła. — Supaari, gdzie jest Marc? Gdzie jest teraz Sandoz? Czy są martwi, czy są gdzieś, gdzie możemy ich zobaczyć?
— Marc jest martwy. To moja wina. Nie chciałem go skrzywdzić! — Wyciągnął do niej ręce, ale była zbyt wstrząśnięta, żeby zrozumieć znaczenie tego gestu. — My nie wykrwawiamy się przy hasta ‘akali…
— Supaari, na miłość boską, gdzie jest Sandoz?
— Inni wysłali go do domu…
Читать дальше