Doszli do domu i Giną przytrzymała mu tylne drzwi, ale nie zapaliła światła; znając dobrze drogę, zaniósł Celestinę przez cichy dom do jej pełnego lalek pokoju i czekał, aż Giną oczyści łóżko z pluszowych zwierzątek. Potrafił już podnieść Celestinę, jeśli tylko był ostrożny, ale nie mógł jej z powrotem położyć”, nie narażając się na uszkodzenie mechanizmu protez, więc Gina wzięła dziecko z jego ramion i złożyła w łóżku, a potem stała przez chwilę, wpatrując się w swoją córeczkę.
Celestina… Celestina, która zawsze była w ruchu, która nigdy nie przestawała paplać, która zamęczałają przed śniadaniem, przy której nawet Matka Boska zaczęłaby się zastanawiać, czy nie wynająć ochroniarza. Celestina, której buzia we śnie wciąż przypomina noworodka, której paluszki wciąż wpijają się w ciało matki, która wciąż jest z nią połączona niewidzialną pępowiną. Która szybko się nauczyła nie wspominać mamie o nowych przyjaciółkach tatusia.
Gina westchnęła, odwróciła się i zobaczyła Emilia opartego o framugę drzwi, obserwującego ją ze spokojną miną oczami, które niczego nie ukrywały. Wyciągnął lekko ręce, jak robił, kiedy chciał uścisnąć Celestinę, a bojąc się, by nie skaleczyć jej protezami. Gina podeszła do niego.
Skraj jej dolnej wargi był doskonały jak krawędź kielicha i ta myśl prawie go powstrzymała, ale po chwili jej usta uniosły się, by napotkać jego usta, a on ich nie cofnął — wcale nie chciał ich cofnąć. Po tych wszystkich latach, po tylu walkach, po lękach, okazało się to bardzo proste.
Uwolniła go od protez i pomogła mu zdjąć ubranie, a potem sama się rozebrała, czując się z nim tak swojsko, jakby zawsze byli razem. Nie wiedziała jednak, czego się spodziewać, więc przygotowała się na załamanie nerwowe, na brutalną natarczywość, na płacz. Zamiast tego był śmiech i ona też stwierdziła, że to bardzo proste. Kiedy nadszedł czas, wzięła go w siebie, a potem uśmiechnęła się nad jego ramieniem, słysząc cichy jęk, który wydał, i sama prawie zaszlochała. Oczywiście stało się to trochę za wcześnie — czego się można było spodziewać? Nie obchodziło ją to, ale parę chwil później usłyszała jego szept:
— Chyba nie zrobiłem tego jak należy.
Roześmiała się i powiedziała w przestrzeń nad nim:
— To wymaga praktyki.
Zamarł, a ona przestraszyła się, że go uraziła, ale uniósł się na łokciach i spojrzał na nią; na jego twarzy malowało się zdumienie, a oczy płonęły radością.
— Praktyki? Uważasz, że możemy to od razu powtórzyć?
Zachichotała, a on opadł na nią ponownie.
— Złaź ze mnie — szepnęła po chwili, wciąż uśmiechnięta, gładząc go po plecach.
— Ani myślę.
— Złaź ze mnie! Ważysz chyba tonę — skłamała, całując go w szyję. — To przez ten makaron z serem!
— Nie. Podoba mi się tutaj — powiedział w poduszkę pod jej głową.
Włożyła mu palec pod pachę. Natychmiast eksplodował i stoczył się z niej, a ona śmiała się i uciszała go, szepcząc:
— Celestina…
— Soy cosąuilloso! — powiedział zdumiony. — Nie wiem, jak to jest po włosku. Jak mówicie, kiedy jest taka reakcja na dotknięcie?
— Że ktoś ma łaskotki — odpowiedziała i słuchała, rozbawiona, jak Emilio zamienia rzeczownik na przymiotnik, potem na czasownik i szybko odmienia. — Jesteś zaskoczony?
Spojrzał na nią, już uspokojony.
— Nie wiedziałem. Bo niby skąd? Ludzie nie łaskoczą jezuitów! — Popatrzyła na niego sceptycznie. — No, może niektórzy łaskoczą niektórych jezuitów — dodał z oburzeniem — ale zapewniam panią, madame, że mnie nikt nie łaskotał.
— Nawet twoi rodzice? Nie zawsze byłeś księdzem.
— Nie — odpowiedział szorstko.
O Boże, westchnęła w duchu, zdając sobie sprawę, że wkroczyła na jakieś nowe pole minowe, ale on uniósł się na łokciu i otoczył ramieniem jej brzuch.
— Nienawidzę makaronu z serem — wyznał. — Nie napotkałem żadnych smoków, które bym mógł zabić dla mojej ukochanej, ale jadłem dla ciebie makaron z serem. Chciałem się czymś zasłużyć.
Uśmiechnęła się do niego, całkowicie zadowolona.
— Poczekaj — szepnęła, kiedy nachylił się, aby ją pocałować. — Wróć do tego o „ukochanej”.
Jego usta opadły jednak ponownie na jej usta i tym razem spisał się lepiej.
Starali się zachować dyskrecję, ze względu na Celestinę, i zanim nadszedł świt, Emilio odszedł. Było to piekielnie trudne: pożegnać ją i odejść. Ale odtąd miało być więcej takich dni, w których Celestina zasypiała wcześnie, zmęczona długim spacerem po plaży, i nocy, w których oni sami zasypiali bardzo późno, a kiedy minęło lato, Giną przywróciła mu utraconą jedność. Nie było takiego wspomnienia o brutalności i okrucieństwie, którego by nie zdołała wymazać swoim pięknem i łagodnością, nie było takiego powrotu poniżenia, którego by nie zdołała zaćmić swoim ciepłem. A czasami była z nim nawet we śnie: wybawienie w nocy. Zanim skończyło się lato, kiedy dni były wciąż zbyt długie, a noce zbyt krótkie, kiedy woń cytrynowych I i pomarańczowych drzew wciąż napływała do jej sypialni, przesycając pościel i jej włosy, zaczął oddawać jej część tego, co od niej otrzymywał.
Czasami miał poczucie zanurzenia się w nieprzemijającym spokoju. Słowa Donne’a zdawały się wyrażać to doskonale:
„Bom wszystkim, co umarło! W którym miłość stworzyła nową alchemię”. Zaatakowany przez nadzieję, nie mógł już dłużej opierać się wierze w zbawienność posiadania przyszłości i czuł, jak słabnie uścisk przeszłości. To już minęło, myślał coraz częściej. To już bezpowrotnie minęło.
14. TRUCHA SAI: 2042–2046 czasu ziemskiego
W Trucha Sai Sofii Mendes nie brakowało towarzystwa. Osadę zamieszkiwało już blisko trzysta pięćdziesiąt osób, a w pobliżu znajdowały się inne wioski, więc odwiedziny były częste i radosne. Jadała i pracowała z wieloma Runami i wkrótce stało się czymś naturalnym spędzanie czasu na tkaniu z liści diuso mat, osłon od wiatru, parasoli, koszy na owoce. Brała udział w sezonowych zbiorach, uczyła się wyszukiwania i rozpoznawania pożytecznych roślin, unikania zagrożeń i odnajdywania drogi w puszczy, która z początku wydawała się jej niedostępną dżunglą.
Powoli stawała się jedną z nich — pożytecznym członkiem ruńskiej społeczności — i sprawiało to jej pewną satysfakcję. W ciągu pierwszych miesięcy wygnania najwięcej otuchy czerpała jednak z łączności z wędrującą po orbicie „Stellą Maris”. Nie mogła dostać się na pokład statku fizycznie, ale większość dnia spędzała, łącząc się przez radio z systemem bibliotecznym. Po uporządkowaniu swoich obserwacji na temat życia Runów, przesyłała je do pamięci głównej, nie poprzestając na zapisaniu ich w pamięci laptopa. Przez ten zwyczaj czuła się mniej osamotniona, jakby wysyłała do kogoś raporty, a nie tylko prowadziła dziennik. Pewnego dnia moje słowa dotrą na Ziemię, powtarzała sobie często i wierzyła, że jest samotnym uczonym, którego badania przysłużą się ludzkości. Wciąż jestem człowiekiem. Wciąż mam rozum.
A potem, kiedy Izaak miał zaledwie piętnaście miesięcy, nadszedł poranek, w którym wywołała sygnał dostępu i ujrzała na ekranie lakoniczną informację o błędzie. Poczuła fizyczny wstrząs, jakby właśnie w tej chwili przerwała się więź łącząca statek kosmiczny z planetą. Czyżby system pokładowy uległ awarii? A może orbita „Stelli Maris” tak się zmniejszyła, że statek spłonął w atmosferze albo runął do rakhatańskiego oceanu? Możliwości było nieskończenie wiele. Jednej tylko nie wzięła pod uwagę i ta właśnie okazała się prawdziwa: oto druga wyprawa z Ziemi, pod auspicjami Narodów Zjednoczonych, przybyła na Rakhat. Jakieś dwanaście tygodni po wylądowaniu Konsorcjum Kontakt odnalazło Emilia Sandoza. Uznając go za jedynego pozostałego przy życiu członka jezuickiej misji, wysłano go „Stellą Maris” na Ziemię, wykorzystując automatyczny system nawigacyjny zaprogramowany przez Sofię Mendes na podstawie zsyntezowanego przez nią modułu sztucznej inteligencji. W ten sposób Emilio Sandoz wyruszył w powrotną drogę ku własnej niesławie, a Sofia utraciła kontakt z ostatnią cząstką Ziemi.
Читать дальше