— Nie nadaję się na towarzyszkę! — zawołała Ha’anala, czując zapach zbliżającej się Suukmel. — Zostałaś ostrzeżona.
— A czy ja kiedykolwiek żądam od ciebie, żebyś była towarzyska? — zapytała Suukmel, podchodząc bliżej. — A poza tym przyszłam tu, żeby niepokoić kha ‘ani, a nie ciebie.
Chwyciła płótno pazurami i zaczęła nim gwałtownie łopotać, co wypłoszyło jakiegoś dorosłego kha’ani, a potem sama się pod nie wsunęła, szybko zgarniając do kosza miękkie worki w żółtawym świetle przefiltrowanym przez tkaninę i pomrukując cicho przy pracy.
— Co mam robić? — zapytała Ha’anala, a jej głos mieszał się z wrzaskami kha’ani i dochodził przytłumiony do Suukmel ukrytej pod ochronną tkaniną. — Czego ona się spodziewa? Mam iść do Gayjuru z Izaakiem? Wiesz, co ona powiedziała? Że wszystko zostanie przebaczone. Ona ma przebaczyć mnie! Oni przebaczą! Jak ona śmie…
— Masz rację. Nie jesteś najlepszą towarzyszką — zauważyła Suukmel, zgarniając do kosza zawartość następnego gniazda. — Można wiedzieć, na kogo tak pomstujesz?
— Na moją matkę!
— Ach.
— Trzy razy próbowaliśmy negocjować i za każdym razem nasi emisariusze zostali wymordowani jakieś sześćset cha ‘ań od Gayjuru — wściekała się Ha’anala, wrzucając do swojego kosza kolejną torbiel i zupełnie nie zważając na wrzaski i uszczypnięcia kha’ani, które roiły się wokół niej. — Ona mi mówi o zaufaniu!
— Ona mi mówi o przebaczeniu!
— Jeśli włożysz więcej jaj, te na dnie popękają — ostrzegła ją Suukmel, wyłaniając się spod płótna. Jakiś rozwścieczony khaan rzucił się na nią z wrzaskiem i Suukmel z trudem go odpędziła, zanim zarzuciła kosz na ramię i odbiegła parę kroków dalej, ku kępie trawy. Maleńkie bestie zażarcie strzegły swojego terytorium, ale nie miały dobrego wzroku. Wszyscy mamy swoje słabe strony, pomyślała Suukmel, współczując rodzicom jej zdobyczy.
Usiadła, grzejąc się w rzadkim teraz słońcu, i wyjęła parę woreczków.
— Chodź, zjemy coś, dziecko! — zawołała do Ha’anali. Przez chwilę Ha’anala stała nieruchomo, stając się łatwym celem dla kha ‘ani, ale w końcu wzięła swój kosz i rzuciła go obok Suukmel, która z pogodnym wyrazem twarzy potrząsała torbielą, żeby dobrze wymieszać jej zawartość. Zajęło jej to trochę czasu, ale już dawno wypracowała sobie własny sposób obchodzenia się z tymi jajami. Potrzebna jest zręczność. Trzeba ścisnąć chropowatą, włóknistą skórkę jedną ręką, by torbiel się naprężyła, a pazurem drugiej ręki przebić ją z drugiego końca. Potem trzeba szybko wysysać zawartość, uważając, by nie ścisnąć worka za mocno. Wystarczy ścisnąć za mocno, a białko wytryśnie na twarz.
— Siadaj i jedz! — rozkazała, tym razem bardziej stanowczo, i wręczyła Ha’ anali jedną torbiel, zanim sama zaczęła się posilać.
— Suukmel, starałam sieją zrozumieć — powiedziała z naciskiem Ha’ anala, jakby jej starsza przyjaciółka kłóciła się z nią. — Próbowałam uwierzyć, że nie wiedziała, co się z nami dzieje…
— Sofia była w Inbrokarze — przypomniała jej Suukmel.
— Więc sama widziała tę rzeź. — Ha’anala wyssała zawartość torbieli, nieświadoma jej smaku. — I teraz już wie… nawet jeśli nie planowała tego od samego początku. Wie, jak niewielu nas pozostało!
— Niewątpliwie — zgodziła się Suukmel.
Ha’anala usiadła wygodniej, czyniąc trójnóg ze swoich nóg i ogona i wypinając nabrzmiały brzuch.
— A jednak żąda ode mnie, żebym o tym wszystkim zapomniała, żebym opuściła swój lud i przybyła do niej! Wielu z nas przypłaciło życiem każdą próbę porozumienia albo ugody! — Suukmel wyciągnęła rękę i łagodnie pociągnęła ku sobie Ha’analę, tuląc jej głowę do swojego łona. Ha’anala owinęła się ogonem jak małe dziecko. — Może Athaansi ma rację. Jesteśmy głupcami, mając jeszcze jakąś nadzieję…
— Być może — zgodziła się Suukmel.
— Ale te jego wypady napędzają im strachu! Za każdym razem, kiedy jego wojownicy przyprowadzą jakiegoś Runao do osady, jedzą do syta przez parę godzin, a Athaansi jest bohaterem…
— Iz każdym zabitym Runao przybywa nowa wioska, której mieszkańcy sąprzekonani, żejedynymwyjściemjest rozpoczęcie wojny od nowa.
— Właśnie! Orbity satelitów są zbyt daleko na południe, by mogli nas obserwować, a Runowie mogliby nas wytropić, ale nie są tacy głupi! Pewnego dnia Athaansi, albo ktoś taki jak on, poprowadzi nas z powrotem w doliny! Jestem tego pewna, Suukmel. Jeśli nas znajdą, wszystkich wykończą! Tyle razy próbowałam wytłumaczyć Athaansiemu, że pomnaża nam wrogów szybciej, niż potrafimy się sami mnożyć…
— Athaansi jest w pułapce własnej polityki, moje dziecko. Nie może rządzić bez frakcji VaPalkirnów, a oni będą bronić tradycji za każdą cenę. — Suukmel zdrętwiały nogi i chwyciła Ha’analę za ramiona, podnosząc ją do pozycji siedzącej. Zauważyła przy tym jej wąskie biodra, cienki ogon i matowe futro. — Trzeba przyznać, że matki z doliny Athaansiego są dobrze karmione — powiedziała łagodnie — i regularnie rodzą zdrowe dzieci.
Ha’anala spojrzała na dolinę N’Jarr, gdzie kobiety rodziły coraz mniej dzieci, bez względu na to, z kim się parzyły.
— Jeśli pragną odejść, mogą to zrobić! — oświadczyła zuchwałym tonem. — Athaansi chętnie je przyjmie.
— Niewątpliwie — powiedziała Suukmel, obserwując, jak buńczuczność Ha’anali powoli słabnie.
W ciągu ostatniego roku w ogóle nie było narodzin, a i przedtem nie było ich wiele. SofTala była zdrowym dzieckiem i wszystko wskazywało na to, że przeżyje dzieciństwo, ale Ha’anala straciła już jedno dziecko, które zmarło na zapalenie płuc, a drugie urodziła martwe.
— Może Athaansi ma rację — powiedziała Ha’anala ledwo słyszalnym szeptem.
— Może. A jednak — w głosie Suukmel zabrzmiało zdziwienie — jesteśmy wciąż z tobą, a są też z nami Runowie.
— Dlaczego? — krzyknęła Ha’anala. — A jeśli się mylę?
— Jeśli to wszystko jest pomyłką?
Zjedz to — powiedziała Suukmel, podając jej jeszcze jedną torbiel. — Ciesz się obfitością i słońcem, kiedy są. — Lecz Ha’anala po prostu opuściła bezwładnie rękę, zbyt rozkojarzona i zbrzydzona, by cieszyć się dniem, kiedy wiatr rozwiał gęste chmury z północy, ukazując blade, srebrne światło nieba. — Kiedyś, dawno temu, mój pan i małżonek zapytał Hlavina Kitheriego, czy nigdy nie czuł lęku, że popełnił błąd. Najdonioślejszy odrzekł: „Być może, ale to był wspaniały błąd”.
Ha’anala wstała i podeszła na sam skraj skalistego urwiska; wiatr mierzwił jej futro. Suukmel też się podniosła i stanęła u jej i boku.
— Słyszałam pieśni wielu bogów, moje dziecko. Bogów, głupich, bogów potężnych, bogów kapryśnych, bogów posłusznych i bogów tępych. Dawno temu, kiedy po raz pierwszy zaprosiłaś nas do swojego domostwa, nakarmiłaś nas, dałaś nam schronienie i powiedziałaś, że możemy tu zostać, słyszałam, jak i mówiłaś, że jesteśmy wszyscy, Jana’atowie, Runowie i H’umanowie, dziećmi Boga tak wielkiego, że nasze rangi, kasty i różnice są dla Niego niczym.
Suukmel spojrzała na dolinę upstrzoną kamiennymi domkami i wypełnioną różnymi głosami — dom rodzinny dla Runów, Jana’atów i dla tej dziwnej, obcej istoty, którą Ha’anala nazywała I swoim bratem.
— Pomyślałam wówczas, że to tylko pieśń wy śpiewana przez cudzoziemca głupiej dziewczynce, która wierzy w baśnie. Ale Taksayu była mi bliska, a tobie był bliski Izaak. Pragnęłam wysłuchać tej pieśni, ponieważ kiedyś tęskniłam za światem, w którym życiem nie będzie rządziło pochodzenie, żądza i zamierające prawo, ale miłość i wierność. W tej jednej dolinie takie życie jest możliwe. Jeśli błędem jest mieć nadzieję na taki świat, to jest to wspaniały błąd. ‘, Ha’anala osunęła się na kolana i oparła dłońmi o skałę. Z początku szloch był bardzo cichy, ale przecież były same na tym zboczu, daleko od tych, których wiarę mogło zachwiać załamanie nerwowe przywódcy. Najlepsza sposobność, by w końcu ulec zmęczeniu i trosce, głodowi i odpowiedzialności, tęsknocie za utraconymi rodzicami i żalowi za utraconymi dziećmi, za wszystkim, co mogło być, a nie było.
Читать дальше