Mary Russell - Dzieci Boga

Здесь есть возможность читать онлайн «Mary Russell - Dzieci Boga» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Poznań, Год выпуска: 2000, ISBN: 2000, Издательство: Zysk i S-ka, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Dzieci Boga: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Dzieci Boga»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Debiutancka powieść Mary Dorii Russell „Wróbel” zdobyła dla autorki powszechne uznanie. Oto kontynuacja owej jednej z najwspanialszych powieści fantastycznych ostatnich lat. Zaledwie ojciec Emilio Sanchez, jedyny członek pierwszej wyprawy, który powrócił na Ziemię, zdołał odzyskać zdrowie i równowagę psychiczną po straszliwych przejściach na planecie Rakhat, Towarzystwo Jezusowe prosi go (a właściwie zmusza), by zechciał wziąć udział w kolejnej misji. Sancheza dręczą wspomnienia i lęki, ale nie może uciec od swojej przeszłości. Rozpoczyna się druga batalia o rozum i duszę tak ciężko doświadczonego przez los kapłana.

Dzieci Boga — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Dzieci Boga», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Emilio pokręcił głową.

— Zamówienia, analizy rynku. Komunikaty meteorologiczne, wysokość plonów, terminarze dostaw. Nie kończące się zawiadomienia o spotkaniach! Wszystko w języku ruanja — dodał, ziewając potężnie. — Muszę sobie zrobić przerwę. To mnie usypia.

— Nadal żadnej muzyki? — zapytał Danny Żelazny Koń.

— Ani jednej nuty — potwierdził Emilio, wychodząc ze sterowni.

Robił teraz wszystkie tłumaczenia, ale Danny miał trudniejsze zadanie. Były całe dekady transmisji wychwyconych z Rakhatu przez „Magellana” i przekazanych na Ziemię, a próbki tego Ziemia przesyłała na „Bruna”; trzeba to było uzgodnić z tym, co „Bruno” przechwycił z „Magellana” w drodze, i z tym, co odbierali teraz już bezpośrednio z Rakhatu. Emilio gubił się w tej plątaninie czasów, ale Danny dawał sobie z tym nieźle radę. Były duże zmiany w słownictwie; mnóstwo słów, które Emilio słyszał po raz pierwszy i mógł się jedynie domyślać ich znaczenia, a pracowali tylko na strzępach rozmów i próbkach przysłanych z Ziemi. Po jakimś czasie zaczęli jednak otrzymywać próbki zawierające oszałamiającą mieszaninę języków, pieśni i informacji. Nabrał przekonania, że na Rakhacie rzeczywiście zaszły jakieś wielkie zmiany, i to na lepsze.

Nie miał pojęcia, co oznacza prawie całkowita nieobecność języka k’san, nie wiedział, jakie wnioski wysnuć z bujnego rozwoju rolnictwa, więc zostawił Josebę i Danny’ego, sprzeczających się o znaczenie tak szybkiego rozwoju rakhatańskiej gospodarki, i poszedł do kuchni, żeby napić się kawy. Nalewał ją sobie, kiedy za plecami usłyszał chrząknięcie Johna.

— Dzięki — powiedział Emilio, zerkając na niego przez ramię. — Nie jest już tak źle, jak było, John.

— Zauważyłem. Ale wolę nie zaskakiwać cię, jeśli mogę. — John nie wszedł do ciasnego pomieszczenia, tylko został w drzwiach. — Nadal żadnej reakcji na nasze wywołania? Powiedziałbyś mi o tym, prawda?

— Oczywiście. — Emilio obrócił się, trzymając kubek w obu dłoniach, a kiedy przemówił ponownie, był to głos Seana. — W oczekiwaniu na coś najlepsze jest to, że kiedy to coś się wydarza, jesteś zadowolony, że miałeś rację.

— Może ona nie prowadzi nasłuchu — powiedział John. — Mam na myśli to, że nie spodziewa się gości, prawda? Może wciąż żyje.

— To możliwe. — Może popsuł się jej komputer. Może go zgubiła albo jej ukradli. A może po prostu przestała go używać.

Pogódź się z tym, powiedział sobie Emilio. Ona nie żyje. — Szanse na to, że wtedy przeżyła, też nie były duże — powiedział na głos, zanosząc kawę do stołu, gdzie opadł na krzesło. John poszedł za nim i usiadł naprzeciwko.

— Miałaby teraz ponad siedemdziesiąt lat.

Emilio pokiwał głową.

— Czyli ze trzydzieści lat mniej ode mnie. Chodzi mi o to, na ile się czuję. — Ziewnął i przetarł oczy ramionami. — Jezu, jestem zmęczony. Tyle czasu wysłuchiwać raportów o zbiorach.

— To dziwne, prawda? Mogliśmy tu w ogóle nie przylecieć, gdybyśmy usłyszeli tę sieczkę, a nie muzykę.

Emilio osunął się, aż jego głowa spoczęła na oparciu krzesła, a podbródek sięgnął piersi.

— Nie, i tak byśmy przylecieli — powiedział, śmiejąc się z mimowolnego użycia przez Johna jezuickiego „my”. — Prawdopodobnie wmówiłbym sobie, że terminarze dostaw to litania do świętych. — Błysnął białkami oczu. — Religia… pobożne życzenie małpy, która mówi! Wiesz, co myślę? — zapytał retorycznie, próbując zapomnieć o jeszcze jednej śmierci. — Zdarzają się różne zasrane przypadki, a my zamieniamy je w baśnie i nazywamy świętymi księgami…

John siedział nieruchomo, milcząc. Emilio spojrzał na niego i zobaczył jego twarz.

— Och, Boże. Wybacz mi — powiedział, podciągając się na krześle. — Emilio Sandoz, trucizna w ludzkim ciele! Nie słuchaj mnie, John. Jestem po prostu zmęczony i cisną mi się na usta same świństwa…

— Wiem — odrzekł John, biorąc głęboki oddech. — I chętnie przyznam, że zdobyłeś czarny pas w kategorii bólu i cierpienia. W porządku? Ale nie jesteś jedynym, który jest zmęczony, i nie jesteś jedynym, któremu cisną się na usta świństwa, i nie jesteś jedynym, który bardzo pragnął, by Sofia nadal żyła! Staraj się o tym pamiętać.

— Przebacz mi, John! — zawołał Emilio, gdy Candotti opuścił mesę. — Chryste… — szepnął znękanym tonem.

Z łokciami na stole, obejmując uzbrojonymi w protezy dłońmi kubek, wpatrywał się w jego wnętrze. Jaki jest rok?, pomyślał. Ile mam teraz lat? Może czterdzieści osiem? Dziewięćdziesiąt osiem? Dwieście? Po chwili zorientował się, że widzi własne odbicie na czarnej, nieruchomej powierzchni kawy: wychudła twarz pożłobiona bruzdami, świadectwo złych lat, pełnych bólu. Dobrze wiedział, że nic nie mogło zachwiać wiary Johna, ale opadł na oparcie krzesła, czując się podle.

— Miła gra, nie ma co — westchnął.

Nienawidząc siebie, Johna, Sofii i wszystkich, których był w stanie sobie przypomnieć, powrócił myślami do pracy, aby w niej znaleźć ucieczkę. Przyszło mu do głowy, że może powinien dać sobie spokój z bezpośrednim odsłuchiwaniem monitorowanych sygnałów radiowych, a zamiast tego skupić się na przesłuchaniu zanotowanych dawniej emisji z większą szybkością, w poszukiwaniu zmian językowych. Dlaczego przedtem o tym nie pomyślałem? Nie działać z myślą o najwyższej skuteczności…

W chwilę później opadła mu głowa i obudził się, otwierając oczy i widząc przed sobą na stole kubek z kawą. Ramiona ciążyły mu, jakby były z ołowiu — nie był w stanie sięgnąć po kubek. Kofeina i tak już na mnie nie działa, pomyślał, prostując się nieco. Czas na kilka magicznych pigułek Carla.

Nie po raz pierwszy zmuszał się do takiego życia; już dawno odkrył, że może funkcjonować zupełnie nieźle, sypiając tylko trzy lub cztery godziny na dobę. Czuł się podle przez cały czas, ale to nie było dla niego nowością. Ignorujesz to, powiedział sobie w duchu. Przyzwyczaiłeś się do tego pieczenia w oczach, do nieustającego, tępego bólu głowy. Nie chodzi o to, że zapomniałeś o zmęczeniu, o strachu, o żalu, o gniewie, nie chodzi o to, że coś się polepszyło albo stało łatwiejsze. Możesz po prostu pracować mimo to. Po prostu jesteś wciąż na nogach, nie dajesz się…

A dlaczego? Bo gdybyś na chwilę usiadł, pomyślał, ponownie się budząc, gdybyś pozwolił sobie na odpoczynek… No dobra, ale sobie nie pozwalasz. Wgryzasz się w robotę, bo alternatywą jest wkroczenie do miasta umarłych, do nekropolii wewnątrz twojej głowy. Tylu zmarłych…

…Próbował je wyprostować, ułożyć ciała. Była noc, ale ze wszystkich stron napływało światło księżyca, a ciała były prawie piękne. Włosy Annę, srebrne w księżycowej poświacie. Hebanowe członki siostrzyczki tego małego Dodotha… delikatne i kruche… jej doskonały drobny szkielet, tak piękny, choć tak przygnębiający… Ale jej cierpienia już przeminęły, była z Bogiem.

To było najgorsze, wiedział to we śnie. Jeśli Bóg jest wrogiem, to nawet umarli znajdują się w niebezpieczeństwie. Wszyscy, których kochałeś, mogą być z Bogiem, a Jemu nie wolno zaufać, Jego nie wolno pokochać. „Wszystko, co żyje, umiera”, mówił mu Supaari. „Byłoby marnotrawstwem nie zjeść tego”. Ale miasto znowu płonęło, woń spalonego mięsa była wszędzie, a to nie była księżycowa poświata, tylko ogień, ogień i wszędzie byli Jana’atowie, i wszędzie byli umarli, tylu umarłych…

Ktoś nim potrząsał. Obudził się z głośnym westchnieniem, wciąż czując odór śmierci.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Dzieci Boga»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Dzieci Boga» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Dzieci Boga»

Обсуждение, отзывы о книге «Dzieci Boga» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x