— Można się przyzwyczaić — odpowiada oryginalny, i dość dokładnie rozproszony, egzemplarz jej ojca. — Co planuje, to za bardzo nie wiem, ale mogę ci pokazać, co teraz robi. Przepraszam, dziecko, że ci poryłem miasto, ale naprawdę trzeba było zwracać uwagę na łatki zabezpieczające. Pod waszą śliczną, nowiutką osobliwością dalej w najlepsze chodzi sobie kulawy i dziurawy soft z dwudziestego wieku, usiany błędami i srający pakietami z ptasiego gówna na twoją nowiuśką maszynkę.
Sirhan kręci głową.
— Nie wierzę — pojękuje.
— Prowadź mnie do mamuśki — rozkazuje Amber. — Zobaczymy, czy uda mi się ją powstrzymać, nim będzie za późno…
* * *
Sędziwa kobieta w kosmicznym skafandrze rozpiera się w ciasnym fotelu, patrzy do kamery i mruga.
— Cześć, kochanie, wiem, że mnie szpiegujesz.
Na nomeksowo-aluminiowych kolanach trzyma rudo-białego kota, który wygląda na zadowolonego, a przynajmniej głośno mruczy, choć ten odruch jest wbudowany na bardzo niskim poziomie. Amber przygląda się bezradnie, jak jej matka wyciąga artretyczną rękę i przestawia parę przełączników. W tle coś głośno buczy — pewnie recyrkulator powietrza. Kapsuła Mercury nie ma okienek, tylko peryskop, trochę w bok od prawego kolana Pameli.
— To długo nie potrwa — mruczy i jej ręka opada. — Za późno, żeby mnie zatrzymać — dodaje. — Spadochron był w porządku, a dysza do balonów bardzo chętnie potraktowała mnie jak nasiono nowego miasta. Za minutę czy dwie będę wolna.
— Dlaczego to robisz? — pyta ze znużeniem Amber.
— Bo nie jestem wam potrzebna. — Pamela skupia wzrok na kamerze przyklejonej do tablicy przyrządów przed twarzą. — Jestem stara. No i spójrzmy prawdzie w oczy: jednorazowa. Stare musi ustąpić nowemu i tak dalej. Twój ojciec nigdy naprawdę tego nie rozumiał i zestarzeje się brzydko, zgniją mu bity w wielkiej wieczności. Ja się tam nie wybieram. Umrę sobie z przytupem. Prawda, kotku? Kimkolwiek ty tam jesteś.
Szturcha go. Kot mruczy i przeciąga się na jej kolanach.
— Trzeba się było kiedyś dokładnie przyjrzeć Aineko — dodaje, głaszcząc ją. — Myślałaś, że nie domyślę się, że przejrzysz cały jego kod źródłowy pod kątem różnych furtek? Wykorzystałam hack Thompsona — ona przez cały czas była moja, duszą i ciałem. Znam z pierwszej ręki całą historię o twoim pasażerze. A teraz załatwimy kwestię komorników. Jupii!
Kamera podskakuje, Amber czuje, jak integruje się z nią przerażony stratą duch. Kapsuła znika, dryfując w bok od wierzchołka habitatu pod niemal przezroczystym bąblem gorącego wodoru.
— Trochę twardo — stwierdza Pamela. — Ale nie ma problemu, jeszcze przez godzinę albo dwie będziemy w zasięgu łączności.
— Przecież zginiesz! — krzyczy na nią Amber. — Co ty sobie myślisz?
— Myślę sobie, że będę miała ładną śmierć. A ty co myślisz? — Pamela kładzie dłoń na boku kota. — Masz, kocie, trzeba to trochę lepiej zaszyfrować. U Annette zostawiłam klucz jednorazowy. Może weź go od niej? Wtedy ci powiem, co jeszcze planuję.
— Ale moja ciotka jest… — Amber lekko zezuje, skupiając się. Tak się składa, że Annette już czeka i wspólna tajemnica pojawia się w świadomości Amber, zanim na dobre zdążyła o nią poprosić. — Aha. Rozumiem. Ale co zrobisz z moją kotką?
Pamela wzdycha.
— Oddam ją komornikom — mówi. — Ktoś to musi zrobić i lepiej, żeby był daleko od tego miasta, kiedy się zorientują, że w środku nie ma Aineko. Taki koniec podoba mi się o wiele bardziej niż ten, który sobie wcześniej wymyśliłam. Żaden pieprzony szantażysta nie położy swoich brudnych łap na rodzinnych klejnotach, jeśli tylko ja mam tu coś do powiedzenia. Czy ty na pewno nie jesteś jakimś geniuszem zbrodni? Chyba nigdy wcześniej nie słyszałam o piramidzie finansowej, która umie infekować struktury Ekonomii Dwa Zero.
— To jest… — Amber przełyka ślinę. — Model biznesowy obcych, mamo. Wiesz, co to znaczy? Przywieźliśmy go z routera. Gdyby nie on, nigdy byśmy nie wrócili, ale wcale nie jestem pewna, czy jest tak stuprocentowo przyjazny. Ma to dla ciebie sens? Teraz możesz wrócić, jeszcze jest czas…
— Nie. — Pamela lekceważąco macha dłonią pokrytą plamami starczymi. — Ostatnio sporo sobie myślałam. Była głupią staruchą. — Uśmiecha się szelmowsko. — Powolne samobójstwo przez odmowę poddania się terapii genowej, tylko po to, żebyś poczuła się winna, to kretyński pomysł. Mało wyrafinowany. Gdybym teraz chciała cię wpędzić w poczucie winy, musiałabym odwalić coś o wiele bardziej skomplikowanego. Na przykład heroicznie się dla ciebie poświęcić.
— Oj, mamo.
— Ty mi tu nie ojmamuj. Spieprzyłam sobie życie. Nie przekonuj mnie, że mam jeszcze spieprzyć własną śmierć. I nie czuj się winna. To rozkaz. To nie ma nic wspólnego z tobą.
Kątem oka Amber dostrzega gwałtownie gestykulującego do niej Sirhana. Wpuszcza jego kanał bokiem i reaguje zaskoczeniem.
— Ale…
— Halo? Mówi miasto. Powinieneś to zobaczyć. Nowe informacje z orbity.
Na obraz z ciasnej kapsuły Pameli i ogród pełen żywych i powstałych z martwych dinozaurów nakłada się animowany, konturowy diagram. To mapa synoptyczna Saturna, z naniesionym miastem-nenufarem i kapsułą Pameli, i jeszcze jednym artefaktem: czerwoną kropką zbliżającą się do nich z szybkością ponad dziesięciu tysięcy kilometrów na godzinę, wysoko w mroźnej stratosferze gazowego olbrzyma.
— O rany. — Sirhan też to widzi: lądownik komorników znajdzie się nad nimi w niecałe trzydzieści minut.
Amber obserwuje mapę z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony, nigdy nie potrafiła się dogadać z matką — to zresztą niezły eufemizm, bo właściwie szło na noże odkąd Amber uciekła z domu. To kwestia pragnienia kontroli: obie są kobietami o silnych charakterach, mającymi diametralnie różne poglądy na to, jak powinny wyglądać ich wzajemne relacje. Teraz jednak, tą sprytnie wymyśloną samoofiarą, w której nie ma się do czego przyczepić, Pamela całkowicie odwróciła role. Kompletne non sequitur, zbijające wszystkie oskarżenia o egocentryzm i zarozumiałość, przez co Amber czuje się jak ostatni śmieć, mimo że matka wzięła całą winę na siebie. Nie wspominając już, że przez ten jej postępek wyszła na idiotkę w oczach Sirhana, tego opryskliwego, niepewnego siebie syna, którego nigdy nie spotkała, spłodzonego przez mężczyznę, z którym przez myśl jej nie przeszło się pieprzyć (przynajmniej nie w tym wcieleniu). I dlatego prawie wychodzi z siebie, gdy na jej ramieniu kładzie się nagle ciężkie, sękate łapsko pokryte skołtunioną rudą sierścią.
— Czego? — warczy na małpę. — Ty pewnie jesteś Aineko?
Małpa marszczy wargi, obnażając zęby. Potwornie cuchnie jej z paszczy.
— Jeśli będziesz się tak zachowywać, w ogóle się do ciebie nie odezwę.
— Czyli jesteś… — Amber pstryka palcami. — Ale! Ale mamuśka myśli, że ma nad tobą władzę…
Małpa mierzy ją piorunującym spojrzeniem.
— Dziękuję za troskę. Mój firmware rekompiluję sobie regularnie, osobnym kompilatorem. Takim, który wypracowałam sobie sama, zaczynając od sterownika do budzika i stopniowo go rozbudowując.
— O. — Amber wpatruje się w małpę. — A zostaniesz znowu kotem?
— Pomyślę nad tym — odpowiada Aineko z teatralną dystynkcją.
Zadziera nos — gest, który u orangutana nie sprawdza się nawet w połowie tak dobrze, jak u kota — i ciągnie:
— Najpierw jednak muszę zamienić słowo z twoim ojcem.
Читать дальше