Charles Stross
Szklany dom
Kenowi MacLeodowi
Podziękowania należą się: Jamesowi Nicollowi, Robertowi „Nojay” Sneddonowi, Cory’emu Doctorowowi, Andrew J. Wilsonowi, Caitlin Blasdell, Davidowi Clementsowi, Seanowi Ericowi Faganowi, Farah Mendlesohn, Kenowi MacLeodowi, Juliet McKenna i wszystkim tym, co zawsze.
— Aparat ten — powiedział i ujął rękojeść korby, na której się oparł — jest wynalazkiem naszego poprzedniego komendanta. (…) Czy słyszał pan o nim? Nie? A więc nie przesadzę, jeśli powiem, że urządzenie całej kolonii karnej jest jego dziełem. My, jego przyjaciele, wiedzieliśmy już w chwili jego śmierci, że urządzenie kolonii jest dziełem na tyle skończonym w sobie, że jego następca, choćby miał w głowie tysiąc nowych planów, nie będzie mógł — przynajmniej w ciągu wielu lat — zmienić nic ze starego. (…) Szkoda, że nie znał pan poprzedniego komendanta!
Kolonia karna, Franz Kafka (tłum. Juliusz Kydryński)
Kto dziś pamięta o Ormianach?
Adolf Hitler, 1939
Ustroje pochodzące od Republiki Byt nie używają dni, tygodni ani innych ziemskich miar kalendarzowych, chyba że w kontekście historycznym lub archeologicznym; jako podstawową jednostkę czasu zachowano jednak klasyczną sekundę. Oto podręczny przelicznik:
1 sekunda — sekunda, czas, w jakim światło przebywa 299 792 458 metrów w próżni.
1 kilosekunda — w archaicznych jednostkach 16 minut.
100 kilosekund (1 doba) — w archaicznych jednostkach 1 dzień i 3 godziny.
1 megasekunda (1 cykl) — 10 dób. W archaicznych jednostkach 11 dni i 6 godzin.
300 megasekund (1 m-rok) — 300 dób. W archaicznych jednostkach 337 ziemskich dni (11 miesięcy).
1 gigasekunda — w archaicznych jednostkach około 31 ziemskich lat.
1 terasekunda — w archaicznych jednostkach około 31 tys. ziemskich lat (połowa wieku ludzkiego gatunku).
1 petasekunda — w archaicznych jednostkach około 31 mln ziemskich lat (połowa czasu od końca epoki kredowej).
Ciemnoskóra ludzka kobieta z czterema rękami idzie do mnie przez parkiet klubu. Ma na sobie tylko pas z ludzkich czaszek. Włosy tworzą dymny wieniec wokół otwartej i pełnej ciekawości twarzy. Jest mną zainteresowana.
— Jesteś tu nowy, prawda? — pyta, przystając przy moim stoliku.
Gapię się na nią. Jeśli nie liczyć eleganckich przegubów dodatkowych stawów barkowych, ciało, które nosi, jest z grubsza orto: naśladuje tradycyjną konstrukcję ludzkiego ciała. Czaszki to miniaturki, nawleczone na łańcuszek przepleciony drutem kolczastym i różami.
— Tak, jestem nowy — odpowiadam. Obrączka warunkowa łaskocze mnie w palec wskazujący lewej dłoni — takie drobne przypomnienie. — Mam obowiązek cię ostrzec, że przechodzę reindeksację i rehabilitację tożsamości. Ja… ludzie w takim stanie… mogą być skłonni do wybuchów przemocy. Spokojnie, to tylko regulaminowe ostrzeżenie: nic ci nie zrobię. A dlaczego pytasz?
Wzrusza ramionami. Zamaszysty, rozfalowany gest, kończący się kołysaniem bioder.
— Bo jeszcze cię tu nie widziałam, a od dwudziestu czy trzydziestu dób przychodzę tu prawie codziennie. Pomagając komuś, możesz zarobić dodatkowe punkty do rehabilitacji. Obrączką warunkową się nie przejmuj, tu większość ludzi je nosi. Sama jeszcze niedawno musiałam tak wszystkich ostrzegać.
Udaje mi się zmusić do uśmiechu. Kumpela z oddziału? Trochę dalej w programie?
— Napijesz się czegoś? — pytam, wskazując krzesło obok. — I jak się nazywasz, jeśli mogę zapytać?
— Kay. — Wysuwa krzesło i siada, zarzucając ogromną szopę włosów za ramię i dwiema rękami upychając czaszki pod stołem. Jednocześnie zerka na menu. — Poproszę mrożoną podwójną mokkę z wrzutą, mało koki. — Znów na mnie patrzy, prosto w oczy. — Klinika tak to ustawia, żeby cały czas jakiś wolontariusz witał tu nowych. Tym razem ja jestem na popołudnie. A ty powiesz mi, jak się nazywasz? I skąd jesteś?
— Jeśli chcesz. — Obrączka łaskocze. Przypominam sobie, że mam się uśmiechnąć. — Jestem Robin i masz rację, świeżo wyszedłem ze zbiornika. Szczerze mówiąc, tylko mega temu. (Nieco ponad dziesięć planetarnych dni, milion sekund). — Pochodzę z… — na parę sekund wchodzę w przyśpiech, próbuję wymyślić, jaką historię jej sprzedać, i dochodzę do wniosku, że coś zbliżonego do prawdy — …mniej więcej tej okolicy. Jestem świeżo po wycinaniu pamięci. Trochę traciłem świeżość i musiałem coś zrobić z tym czymś, co mi świeżość odbierało.
Kay się uśmiecha. Ma ostro zarysowane kości policzkowe, jasne zęby obramowane pięknymi wargami; ma symetrię dwustronną, trzy miliardy lat ewolucyjnych heurystyk i genów homeotycznych generujących twarz, która jest własnym lustrzanym odbiciem… „A ta myśl skąd się wzięła?” — pytam w złości sam siebie. Trudna sprawa, nie móc odróżnić własnych myśli od pooperacyjnej protezy tożsamości.
— Człowiekiem jestem od niedawna — przyznaje. — Niedawno przeniosłam się tutaj ze Zjemi. — Po chwili dodaje cicho: — Na operację.
Majstruję przy frędzlach zwisających z głowicy mojego miecza. Coś z nimi jest nie tak i strasznie mnie to denerwuje.
— Mieszkałaś u lodowych ghuli? — pytam.
— Niezupełnie… byłam lodowym ghulem.
Otwieram szeroko oczy — chyba nigdy nie spotkałem prawdziwego, żywego obcego, choćby byłego.
— I byłaś nim… Jak to się nazywa…? Od urodzenia czy wyemigrowałaś tam na jakiś czas?
— To dwa pytania. — Unosi palec. — Dwa za dwa, zgoda?
— Zgoda. — Bez podpowiadania pamiętam, by kiwnąć głową, i obrączka raczy mnie odrobiną ciepła. Prymitywne warunkowanie: nagradzać zachowania sugerujące rekonwalescencję, karać te, które wzmacniają pooperacyjną fugę. Nie podoba mi się to, ale mówili, że to niezbędny element procesu.
— Wyemigrowałam na Zjemię od razu po poprzednim zrzucie pamięci. — Coś w jej minie mocno sugeruje, że robi unik. Co pomija? Nieudany biznes, osobistych wrogów? — Chciałam poznać społeczeństwo lodowych ghuli od środka. — Stolik wypuszcza jej koktajl, Kay kontrolnie upija łyk. — Bo są takie dziwne. — Przez moment ma rzewną minę. — Ale po jednym pokoleniu zrobiło mi się… smutno. — Kolejny łyk. — Rozumiesz, żeby je badać, mieszkałam między nimi. Jak z kimś mieszkasz przez całe gigasekundy, to mimo woli się przywiązujesz, chyba że pójdziesz w totalny postten i zupgrade’ujesz sobie… no. Zaprzyjaźniłam się z paroma, patrzyłam jak się starzeją i umierają, aż w końcu nie mogłam już tego znieść. Musiałam wrócić i wykasować… to odczucie. Ten ból.
Gigasekundy? Jedna to trzydzieści planetarnych lat. Sporo czasu, jak na mieszkanie wśród obcych. Ona przygląda mi się uważnie.
— To musiała być bardzo precyzyjna operacja — mówię powoli. — Bo ja prawie nic nie pamiętam z poprzedniego życia.
— Ale byłeś człowiekiem — podsuwa.
— Tak. — Zdecydowanie tak. Jakieś strzępy pamięci mi zostały: błysk mieczy w zaułku w wieczornej poświacie, w strefie zremilitaryzowanej. Krew w fontannach. — Byłem naukowcem. Należałem do kadry profesorskiej. — Rząd osłoniętych firewallami bramek asemblerowych, ustawionych za groźnym pancerzem posterunku kontroli celnej między ustrojami. Wpychanie krzyczących, błagających cywili w ich ciemne wejście… — Uczyłem historii. — To przynajmniej jest — było — prawdą. — Teraz wydaje się takie nudne i odległe. — Krótki rozbłysk broni energetycznej, potem cisza. — Wpadałem w rutynę i chyba trzeba mi było jakiegoś odświeżenia.
Читать дальше