— W DMZ-cie? — dziwi się zaskoczony Sirhan.
— No, po przejściu przez router — odpowiada ponuro Pierre. — Ty mu opowiedz, kochanie. — Zerka na Amber.
Obserwując go, Sirhan ma wrażenie, że wpadł do innego świata — wszystkie elementy zaczynają składać się w ten moment, gdy kobieta, która mogłaby być jego matką, wcale nią nie jest, gdy czarne jest białe, kochana babcia jest wredną wiedźmą, a nieodpowiedzialny dziadek dalekowzrocznym wizjonerem.
— Przetransferowaliśmy się przez router — mówi Amber, przez chwilę zakłopotana. — Po drugiej stronie ma sieć. Mówiono nam, że jest szybsza od światła, natychmiastowa, ale teraz nie jestem tego taka pewna. Chyba to jest bardziej skomplikowane, coś jak sieć działająca z prędkością światła, z fragmentami poprowadzonymi przez tunele, przez co z naszego punktu widzenia wydaje się, że działa szybciej. W każdym razie, mózgi-matrioszki, końcowe produkty osobliwości technologicznej, są ograniczane przez pasmo. Wcześniej czy później, potomkowie postludzi wyewoluowują Ekonomię Dwa Zero, albo Trzy Zero, albo coś jeszcze innego. I to coś, eee… zżera własnych świadomych twórców. Widzieliśmy końcowy efekt — wielka dżungla pełna zdegenerowanych danych i skompresowanych fraktalnie, postświadomych procesów, działających coraz wolniej i wolniej w miarę jak przehandlowują pojemność pamięci na moc przetwarzania. My… — oblizuje usta -…cudem uciekliśmy z całymi umysłami. I to tylko dzięki naszemu przyjacielowi. Trochę przypomina to podstawowy cykl ewolucji gwiazd — kiedy gwiazda typu G zaczyna spalać hel i puchnie w czerwonego olbrzyma, oznacza to koniec gry dla życia, które kwitło w strefie ciekłej wody. Świadome cywilizacje wcześniej czy później zamieniają całą dostępną masę na zasilane słońcem komputronium. A do gwiazd nie latają, bo chcą zostać blisko centrum, gdzie jest dostępne szerokie pasmo, opóźnienie jest małe. I wcześniej czy później z konkurencji o zasoby wykluwa się nowy poziom metakonkurencji, odsyłający ich do lamusa.
— To wygląda wiarygodnie — mówi powoli Sirhan. Odstawia szklankę i w roztargnieniu gryzie paznokieć. — Myślałem, że to mało prawdopodobny wynik, ale…
— Ja zawsze mówiłam, że pomysły twojego dziadka jeszcze się kiedyś zemszczą — wtrąca Pamela.
— Ale… — Amber kręci głową. — W tym jest coś jeszcze, prawda?
— Być może — mówi Sirhan i milknie.
— No to jak, powiesz nam czy nie? — pyta zirytowany Pierre. — Co to za superpomysł?
— Takie archiwum — odpowiada Sirhan, stwierdzając, że już czas na reklamę. — Na najniższym poziomie można w nim po prostu przechowywać kopie zapasowe własnej tożsamości. Dobra rzecz, bez dwóch zdań, prawda? Ale to nie koniec. Chcę oferować pakiet zagnieżdżonych światów — wielkich i chodzących szybciej od czasu rzeczywistego — o wielkości i kompletności pozwalającej inteligencjom ludzkiego poziomu na analizę i modelowanie samych siebie. Jak wypączkowywanie duchów, ale na o wiele większą skalę — można dać im całe lata na rozwój, zdobycie nowych umiejętności, a potem ocenić, który najbardziej odpowiada wymaganiom rynku i wtedy zdecydować, która wersja samego siebie najlepiej nadaje się do uruchomienia w prawdziwym świecie. Wspominałem o paradoksie przekwalifikowywania się. Popatrzcie na to jak na rozwiązanie dla inteligencji pierwszego poziomu, równorzędnych ludzkim. Lecz to tylko krótkoterminowy model biznesowy. W dłuższej perspektywie chciałbym całkowicie zmonopolizować rynek kontraktów terminowych na historię, posiadając kompletne archiwum ludzkich przeżyć, od zarania piątej osobliwości w górę. Nie będzie już nieznanych, wymarłych gatunków. Dzięki temu otrzymamy coś, czym da się handlować z następnymi generacjami inteligencji — tymi, które nie są dziećmi naszego umysłu i ledwo nas pamiętają. W najgorszym razie da to nam szansę na ponowne życie, na długą, miliardoletnią perspektywę. Ale może także stać się tratwą ratunkową. Jeśli nie będziemy w stanie konkurować z własnymi wytworami, przynajmniej będziemy mieli gdzie uciec — ci, co zechcą. Mam agenty pracujące na komecie daleko w obłoku Oorta — można by przenieść tam archiwum, zamienić je w generacyjną arkę, mogącą pomieścić miliardy uchodźców, żyjących w przestrzeni archiwalnej dużo wolniej od czasu rzeczywistego, dopóki nie znajdzie się nowego świata do zasiedlenia.
— To nie brzmi dobrze — wtrąca Borys. Rzuca niespokojne spojrzenie kobiecie o wschodnich rysach, stojącej na uboczu i w milczeniu obserwującej debatę.
— To naprawdę zaszło tak daleko? — pyta Amber.
— W wewnętrznym układzie czatują na ciebie komornicy — mówi beznamiętnie Pamela. — Po postępowaniu upadłościowym rozmaite korporacje doszły do wniosku, że pewnie coś ukrywasz. Teoria brzmiała tak: to nieprawdopodobne, żebyś stawiała tak wiele na samą możliwość napotkania obcego artefaktu parę lat świetlnych stąd, więc musiałaś dysponować dodatkowymi informacjami, których nie ujawniłaś. Teoria mówi też, że twoja kotka — bo w latach pięćdziesiątych modne były sprzętowe tokeny — stanowi klucz do pakietu rachunków depozytowych. Kiedy weszła Ekonomia Dwa Zero, cała afera trochę przyschła, ale paru podejrzanych świrów od spiskowej teorii nie dało za wygraną. — Uśmiecha się złowrogo. — Dlatego właśnie podpowiedziałam twojemu synowi, żeby złożył ci propozycję nie do odrzucenia.
— Co to jest? — rozlega się głos, dobiegający z poziomu znajdującego się poniżej kolan.
Pamela patrzy w dół z wyraźnym niesmakiem.
— Tobie miałabym powiedzieć? — pyta, wspierając się na lasce. — Po tym, jak mi się odpłaciłaś za gościnność! Zasługujesz tylko na porządnego kopa! Gdyby tak kolana mi na to pozwalały!
Kotka wygina grzbiet i stroszy ogon ze strachu, a Amber dopiero po chwili uświadamia sobie, że to nie reakcja na Pamelę, ale na coś z tyłu, za nią.
— Za ścianą bąbla. Poza atmosferą miasta. Takie zimne. Co to jest?
Amber obraca się i kieruje wzrok tam gdzie kotka.
— Spodziewasz się gości? — pyta drżącym głosem Sirhana.
— Gości…? — Sirhan odwraca się w stronę, w którą gapią się wszyscy, i zamiera. Horyzont rozświetla fałszywy świt: termojądrowy błysk schodzącego z orbity statku.
— Komornicy — mówi Pamela, przekrzywiając głowę, jakby wsłuchiwała się w głos ze staroświeckiej słuchawki z przewodnictwem kostnym. — Przylecieli, skarbie, po nasze wspomnienia — tłumaczy, marszcząc czoło. — Mówią, że mamy pięć kilosekund na oddanie wszystkiego. Inaczej nas rozwalą…
* * *
— Jesteście wszyscy w poważnych tarapatach — mówi orangutan, z wdziękiem zjeżdżając po olbrzymim żebrze i lądując niezgrabnie przed Sirhanem.
Sirhan cofa się z obrzydzeniem.
— Znowu ty! Czego teraz chcesz?
— Niczego. — Małpa nie zwraca na niego uwagi. — Amber, czas wezwać ojca.
— No tak, ale czy on przyjdzie? — Amber wpatruje się w małpę. Jej źrenice się rozszerzają. — Zaraz, przecież ty nie jesteś moją…
— Ej, ty. — Sirhan gapi się na orangutana. — Idź sobie! Nie zapraszałem cię!.
— Jeszcze jacyś niechciani goście? — pyta Pamela, unosząc brwi.
— Właśnie, że zapraszałeś. — Małpa szczerzy się do Amber, potem kuca, cicho pohukuje i woła kotkę, która schowała się za jednym ze zwinnych, srebrnych kelnerobotów.
— Manfred nie jest tu mile widziany. Ani ta pani. — Sirhan klnie pod nosem. Wyłapuje spojrzenie Pameli. — Wiedziałaś coś o tym? Albo o komornikach? — Macha dłonią ku oknu, za którym ogień silnika rzuca strzępiaste cienie.
Читать дальше