Schodząc z orbity, opada za horyzont — kiedy pojawi się następnym razem, będzie leciał z frontem naddźwiękowej fali uderzeniowej, prując ku nim tuż nad wierzchołkami chmur, żeby dokonać rabunku.
— Ja? — prycha Pamela. — Dorośnij. — Przygląda się nieufnie małpie. — Aż takiej kontroli nad wszystkim nie mam. A co do komorników, to nie napuściłabym ich nawet na najgorszego wroga. Widziałam, co oni potrafią. — Jej oczy na moment rozbłyskują gniewem. — No, naprawdę byś dorósł!
— Mógłbyś — powtarza ktoś za plecami Sirhana.
Nowy rozmówca to kobieta, odrobinę przy kości, mówiąca z akcentem.
Sirhan odwraca się i patrzy na nią: wysoka, czarnowłosa, ubrana w ciemny męski garnitur o archaicznym kroju i lustrzane okulary.
— A, Pamela, ma chérie. Dawno nie wydrapywałyśmy sobie oczu. — Kobieta uśmiecha się groźnie i wyciąga rękę do Pam.
Sirhan już przedtem był zbity z tropu. Teraz, widząc swą honorową ciotkę dla odmiany w ludzkiej postaci, zdezorientowany wgapia się w małpę. Pamela podchodzi do Annette i ujmuje jej dłoń wątłymi palcami.
— Wcale się nie zmieniłaś — mówi poważnie. — Już rozumiem, czemu tak się ciebie obawiałam.
— Ej ty. — Amber cofa się, aż wpada na Sirhana. Wbija w niego wzrok. — Czemu, do kurwy nędzy, zaprosiłeś tutaj te dwie? Chcesz, żeby wybuchła wojna termojądrowa?
— Nie pytaj — odpowiada bezradnie. — Nie wiem, czemu się tu zjawiły. I o co chodzi z tym… — Wbija wzrok w orangutana, który pozwala teraz kotce lizać włochatą dłoń. — To twój kot?
— Pomarańczowy strój zupełnie Aineko nie pasuje — mówi powoli Amber. — Mówiłam już o naszym autostopowiczu?
Sirhan kręci głową, próbując pozbyć się zmieszania.
— Chyba nie ma czasu. Za dwie godziny wrócą komornicy. Są uzbrojeni i niebezpieczni, a jeśli skierują ogień wylotowy na szczyt bąbla i podpalą atmosferę, mamy przerąbane — pękną komory wyporowe, a nawet komputronium za dobrze nie działa pod ciśnieniem miliona atmosfer metalicznego wodoru.
— Więc chyba jednak musisz znaleźć trochę czasu. — Amber chwyta jego łokieć w żelazny uścisk i odwraca ku ścieżce prowadzącej do budynku muzeum. — Wariactwo — mruczy. — Tante Annette i Pamela Macx na jednej planecie! I jeszcze w dobrej komitywie! To zły znak. — Rozgląda się i dostrzega małpę. — Ej. Chodź tutaj. I weź kota.
— Ten kot… kotka… — Sirhan się waha. — Słyszałem o niej — dodaje głupawo. — Leciała z wami Wędrownym cyrkiem.
— Naprawdę? — Ogląda się za siebie. Małpa posyła jej całusa; kołysze kotkę na ramieniu i łaskocze pod brodą. — Nie przyszło ci do głowy, że Aineko nie jest takim sobie zwykłym kotem-robotem?
— Aaa — odzywa się cicho Sirhan. — Więc ci egzekutorzy…
— Nie, to wszystko gówno prawda. Aineko to sztuczna inteligencja, dorównująca ludzkiej albo i lepsza. Jak myślisz, dlaczego siedzi w ciele kota?
— Nie mam pojęcia.
— Bo ludzie zawsze lekceważą rzeczy małe, futrzaste i śliczne — odpowiada orangutan.
— Dzięki, Aineko. — Amber kiwa do małpy głową. — I jak ci w nim jest?
Aineko człapie ku nim, z mruczącą kotką udrapowaną na barku, i zastanawia się nad pytaniem.
— Inaczej — odpowiada po dłuższej chwili. — Ale nie lepiej.
— Ach. — Dla zdezorientowanych uszu Sirhana brzmi to jak rozczarowanie. Przechodzą pod witkami wierzby płaczącej, obchodzą brzeg stawu obok przerośniętego hibiskusa, kierując się do głównego wejścia.
— W jednej kwestii Annette miała rację — mówi cicho. — Nikomu nie wierz. Chyba czas wywołać ducha tatusia. — Osłabia uścisk na łokciu Sirhana, który wyrywa go i patrzy jej w oczy. — Wiesz, kim są ci komornicy?
— Ci co zawsze. — Gestem wskazuje korytarz za frontowymi drzwiami. — Miasto, proszę puścić ultimatum.
Powietrze drży od staroświeckiego pola holograficznego, wyświetlając wynik skompresowanej prezentacji wizualnej przystosowanej do ludzkiego wzroku. Człowiek o wyglądzie pirata, w obszarpanym i mocno połatanym skafandrze kosmicznym, łypie pożądliwie w kamerę z fotela pilota wiekowej kapsuły Sojuz. Jedno jego oko jest całkiem czarne, widać, że ma w nim wysokoprzepustową wszczepkę. Nad górną wargą wyrasta mu rachityczny wąsik.
— Witamy i poh-drawiamy — bulgocze. — Hep-hezentujemy h-wardię radonową Kalafonii i mamy liszt kaperski od kongresu Sztanów Jednonożnych Ahma-hyki.
— Gada jak pijany! — Amber wytrzeszcza oczy. — O co…
— Nie pijany. Po terapii neuronalnej dostosowującej do Ekonomii Dwa Zero często występują objawy Creutzfeldta-Jakoba. Odwrotnie jak w tym starym powiedzeniu, żeby tam pracować, naprawdę trzeba być porąbanym. Słuchaj dalej.
Miasto, które zatrzymało nagranie na czas wybuchu Amber, pozwala sobie je wznowić.
— U-kurywacie zbiegłą Amber Macx i jej man-gicznego kota. Nam trzeba kota. Dziewczyna wasza. Dajemy jedno ochążenie. Dajecie tego kota, a nie szczelamy.
Ekran gaśnie.
— Oczywista ściema — dodaje Sirhan, patrząc do wewnątrz siebie, gdzie duch właśnie integruje zapisy pamięciowe pochodzące z systemu mechaniki orbitalnej miasta. — Schodząc tutaj, hamowali aerodynamicznie, przez prawie pół minuty mieli dziewięćdziesiąt g. A to wysłali potem. To tylko machinimowy awatar, z człowieka zostałaby miazga po takim opóźnieniu.
— Czyli ci egzekutorzy to… — Amber ma wyraźne trudności z ogarnięciem sytuacji.
— Nie są ludźmi — dodaje Sirhan, czując nagłe ukłucie… nie, nie czułości, na razie wystarczy sam brak wrogości… wobec tej młodej kobiety, niebędącej matką, której z przyjemnością nienawidzi, ale w innym świecie mogłaby się nią stać. — Wchłonęli masę tego co ludzkie, ale i tak widać ich korporacyjne korzenie. Choć działają w jednogodzinnym cyklu księgowym, a nie dostosowanym do cyklu produkcyjnego biednego jak mysz kościelna sumeryjskiego chłopa, choć mają zainstalowane rozmaite łatki z etyką i praktykami biznesowymi, pod spodem nie są ludźmi. To spółki z ograniczoną odpowiedzialnością.
— I czego one chcą? — pyta Pierre.
Sirhan, w poczuciu winy, aż podskakuje. Nie wiedział, że Pierre umie się poruszać tak cicho.
— Pieniędzy. W Ekonomii Dwa Zero pieniądze to skwantowana oryginalność — cecha, która pozwala jednej świadomej istocie wymanewrować drugą. Sądzą, że twoja kotka ma coś takiego, i chcą to dostać. Pewnie wasze mózgi też by chętnie zeżarły, ale… — Wzrusza ramionami. — Przestarzała żywność to nieświeża żywność.
— Ha. — Amber patrzy znacząco na Pierre’a, który potakuje.
— Co tam? — pyta Sirhan.
— Gdzie ta, hm, kotka? — pyta Pierre.
— Aineko chyba ma rację. — Amber się zastanawia. — Myślisz to, co ja?
— Czas wypuścić pasażera. — Pierre kiwa głową. — Jeśli tylko się zgodzi…
— Może byście wyrażali się jaśniej? — wtrąca Sirhan, ledwo się opanowując.
Amber uśmiecha się szeroko, patrząc na zawieszoną nad nimi kapsułę Mercury.
— Goście od spiskowej teorii mają trochę racji. Aineko jeszcze w Mrocznych Czasach złamała szyfr drugiego przekazu od obcych. Byliśmy prawie pewni, że coś tam znajdziemy, tylko nie wiedzieliśmy co dokładnie. W każdym razie, w tej chwili w ciele kotki nie siedzi Aineko, tylko nasz tajemniczy pasażer. Pasożyt zarażający inne organizmy. No cóż, po drugiej stronie routera natrafiliśmy na coś całkiem podobnego do Ekonomii Dwa Zero i mają tam pasożyty. Nasz pasażer jest właśnie czymś takim, w zrozumiałym dla człowieka uproszczeniu, to coś w rodzaju piramidy finansowej skrzyżowanej z nigeryjskim przekrętem, w wersji pod Ekonomię Dwa Zero. Tak się składa, że większość zdziczałych korporacyjnych duchów po drugiej stronie routera nie nabiera się już na takie sztuczki, więc zhackował system zasilania routera, żeby zapewnić nam promień napędowy na powrót do domu, w zamian za azyl. I to tyle.
Читать дальше