— Co się dzieje? Gdzie ja jestem? Kim jesteś i co ja robię w twojej głowie?
Jej oczy się zwężają. Inwentaryzuje otoczenie, do głosu dochodzi analityczny umysł.
— Router — szepcze. Konstrukcja z materii osobliwej orbitująca wokół brązowego karła, zaledwie parę lat świetlnych od Ziemi. — Jak dawno przeszliśmy na tę stronę?
Rozglądając się, widzi pokój wyłożony ściśle dopasowanymi kamieniami. Między nimi znajduje się głęboka wnęka z oknem, w stylu niegdysiejszych zamków krzyżowców, ale nie ma w niej szyby — tylko biały, pusty ekran. Jedyny mebel, oprócz perskiego dywanu na zimnych kamieniach, to łóżko, na którym siedzi. Przypomina jej to scenę ze starego filmu, zagadkę Kubricka — cała ta scenografia musi być zrobiona celowo, i to wcale nie jest zabawne.
— Czekam — oświadcza i z powrotem opiera się o wezgłowie.
— Według naszych zapisów taka reakcja oznacza, że jesteś już w pełni samoświadoma — mówi duch. — Dobrze. Bardzo długo byłaś nieświadoma. Wyjaśnienia będą długie i chaotyczne. Czy mogę zaproponować coś do jedzenia? Czego byś sobie życzyła?
— Kawę, jeśli macie. Chleb i humus. Coś do ubrania. — Amber, nagle onieśmielona, krzyżuje ręce. — Wolałabym jednak mieć dostęp administracyjny do tego świata. Trochę tu brakuje wygód, jak na rzeczywistość, w której mam żyć.
To nie do końca jest prawda — ma na przykład zaawansowany i przyjazny człowiekowi model biofizyczny, nie jest to tylko podrasowana trójwymiarowa pierwszoosobowa strzelanka. Wbija wzrok w lewe przedramię, gdzie opalona skóra i wypukła okrągła blizna stanowią pamiątkę po młodzieńczym wypadku z uszczelką ciśnieniową na orbicie Jowisza. Amber zastyga na chwilę. Porusza w milczeniu ustami, ale w tym wszechświecie jest uwięziona w jednym miejscu, nie może się rozdzielać ani zlewać w jedną z zagnieżdżonych rzeczywistości, po prostu wywołując podprogramy, które zainstalowano jej w zakamarkach umysłu jeszcze kiedy była nastolatką. Wreszcie pyta:
— Ile czasu nie żyłam?
— Dłużej, niż żyjesz, o parę rzędów wielkości — odpowiada duch.
Z powietrza nad jej łóżkiem zestala się taca z chlebkami pita, humusem i oliwkami, z boku pokoju pojawia się szafa na ubrania.
— Mogę zacząć wyjaśniać teraz albo zaczekać, aż skończysz jeść. Jak wolisz?
Amber rozgląda się raz jeszcze, potem skupia na białym ekranie we wnęce okiennej.
— Teraz. Dam sobie radę — mówi z ledwie wyczuwalną goryczą. — Chciałabym jak najszybciej zrozumieć, jakie popełniłam błędy.
— Widzę-widzimy, że jesteś zdecydowanym człowiekiem — mówi z nutką dumy w głosie duch. — To dobrze, Amber. Żeby tu przeżyć, będziesz potrzebować całej swojej stanowczości…
* * *
W świątyni obok wieży górującej nad suchą równiną nadszedł czas pokuty — myśli mieszkającego w wieży kapłana zabarwiają się żalem. Według zegara czasu rzeczywistego wciąż nastawionego na takt innej ery, jest Aszura, dziesiąty dzień Muharramu, tysiąc trzysta czterdziesta rocznica męczeństwa Trzeciego Imama, Saida asz Szuhady [12] Husajn ibn Ali — młodszy syn Alego i wnuk Mahometa, który zginął w bitwie pod Karbalą w roku 680.
.
Kapłan w wieży był pogrążony w modlitwie przez nieskończoną ilość czasu, zatrzymany w wiecznej chwili medytacji i deklamacji. Teraz, gdy ogromne, czerwone słońce wpływa nad horyzont bezkresnej pustyni, jego myśli płyną ku teraźniejszości. Aszura to szczególny dzień — dzień zadośćuczynienia za zbiorowe winy, za zło wyrządzone zaniedbaniem; lecz Sadeq ma zwyczaj patrzeć w przyszłość. Wie, że to wada, ale jakże typowa dla jego pokolenia: pokolenia szyickiego duchowieństwa reagującego na zeszłowieczne ekscesy, pokolenia, które pozbawiło ulemów władzy doczesnej, zerwało z wilajatem al-fakih [13] Wilajat al-fakih — dosł. „zwierzchność uczonego w piśmie”, rozwinięta przez Chomeiniego teoria, wg której władzę w państwie powinna sprawować zwierzchność religijna.
Chomeiniego i jego następców, pozostawiło rządzenie ludziom i zaczęło się mierzyć z paradoksami współczesności. Teologiczną obsesją Sadeqa, jego specjalnością, jest program rewizji eschatologii i kosmologii. Tu, w wieży z białej, wysuszonej słońcem gliny, na bezkresnej równinie istniejącej tylko w wyimaginowanej przestrzeni stateczku wielkości puszki do napoju, kapłan zużywa swe cykle procesora na rozmyślania nad najbardziej złośliwym z trapiących mudżtahidów problemów — paradoksem Fermiego.
(Enrico Fermi jadł pewnego dnia obiad, a jego koledzy dyskutowali o tym, czy inne światy mogą być zamieszkane przez rozwinięte cywilizacje. „Skoro tak”, powiedział, „to czemu dotąd nas nie odwiedzili?”).
Sadeq kończy wieczorne obrzędy w niemal zupełnej ciszy, potem wstaje, przeciąga się, jak to ma w zwyczaju, i wychodzi z małego, bezludnego dziedzińca u podstawy wieży. Brama — ogrzane słońcem wrota z kutego żelaza — delikatnie poskrzypuje przy otwieraniu. Sadeq zerka na górny zawias, marszczy brwi, zaklinając go, by był czysty i nieuszkodzony. Model fizyki uznaje jego uprawnienia dostępu: cienka obrączka czerwieni wokół sworznia robi się srebrzysto-nowa i skrzypienie ustaje. Sadeq zamyka bramę i wchodzi do wieży.
Wspina się ciężkim, równym krokiem po spiralnych schodach, wijących się równomiernie ponad nim. Zewnętrzne ściany są pełne wąskich okienek-strzelnic. Przez każde z nich widzi inny świat. Tutaj, miesiąc ramadan, zmierzch. W kolejnym zielone, zamglone niebo i o wiele zbyt bliski horyzont. Starannie unika zastanawiania się nad implikacjami tej wielorakiej przestrzeni. Jest po modlitwie, po obcowaniu ze świętością i nie chce tracić bliskości wiary. I tak już znalazł się bardzo daleko od domu i ma wiele spraw do przemyślenia. Otaczają go dziwne i osobliwe idee, od których erozyjna pustynia wiary wcale nie daje wytchnienia.
U szczytu schodów dochodzi do drzwi z okutego żelazem starego drewna. Nie pasują tutaj — to architektoniczna i kulturowa anomalia. Klamkę stanowi pętla czarnego metalu. Sadeq spogląda na nią jak na czającą się do jadowitego ataku głowę żmii. Wyciąga jednak dłoń i przekręca klamkę, przestępuje przez próg i wchodzi do pałacu fantazji.
Nic tu nie jest prawdziwe, upomina się. Nie bardziej niż iluzje wyczarowane przez dżinów w opowieściach z tysiąca i jednej nocy. I tak jednak, widząc tę scenę, nie może powstrzymać się od uśmiechu — łagodzonego frustracją sardonicznego, samokrytycznego uśmiechu.
Ci, którzy pojmali Sadeqa, ukradli mu duszę i zamknęli ją — go — w bardzo osobliwym więzieniu: świątyni z wieżą sięgającą raju. Jest to cała klasyczna litania średniowiecznych marzeń, wydestylowana z piętnastu wieków piśmiennictwa. Otoczone kolumnadami dziedzińce, chłodne baseny wyłożone przebogatymi mozaikami, komnaty wypełnione wszelkimi wyobrażalnymi luksusami, na jakie pozwala głupia materia, bezkresne bankiety czekające na jego apetyt — i dziesiątki przepięknych niekobiet, chętnych, by spełnić każdą jego fantazję. Sadeq jest człowiekiem, fantazji ma więc aż nadto, ale nie pozwoli sobie ulec pokuszeniu.
Nie umarłem, rozumuje. Więc jakże mogę być w raju? Jest to zatem fałszywy raj, pokusa mająca sprowadzić mnie na manowce. Zapewne. Chyba że jestem martwy, ponieważ Allach, pochwalone bądź imię Jego, uznaje, że ludzka dusza oddzielona od ciała jest martwa. Ale skoro tak, to czyż transfer osobowości nie jest grzechem? W takim razie jestem grzesznikiem, i to nie może być raj. A poza tym, te dekoracje są takie infantylne!
Читать дальше