Spoza Akceleracji nie da się w zasadzie zorientować, co się dzieje w środku. Nie pozwala na to szybkość transmisji: o ile można wysyłać dane w obie strony, o tyle olbrzymia liczba operacji odbywających się w jej wirtualnych światach przytłoczyłaby każdego zewnętrznego obserwatora. W środku roju umysły bilion lub więcej razy bardziej złożone od całej ludzkości myślą o ideach przerastających ludzką wyobraźnię tak dalece, jak mikroprocesor pojmowanie nicienia. W światobrazach upchniętych w zakamarki tego świata-umysłu rozkwita milion przypadkowych ludzkich cywilizacji. Śmierć nie obowiązuje, triumfuje życie. Kwitnie tysiąc ideologii, ludzka natura przystosowała się do tego, tam gdzie było trzeba. Kambryjska eksplozja idei tworzy ekologie myśli, gdyż Układ Słoneczny nareszcie zyskuje świadomość, myśl wreszcie wyzbywa się ograniczeń nędznych kiloton szarego tłustego mięcha pochowanego w kruchych ludzkich czaszkach.
Gdzieś w głębi Akceleracji bezbarwne zielone myśli pogrążone we wściekłym śnie pamiętają o wypuszczonym lata temu maleńkim stateczku i bacznie go obserwują. Niebawem, uświadamiają sobie, stateczek będzie mógł zadziałać jako ich pełnomocnik w toczonej od wieków rozmowie. Zaczynają się negocjacje o dostęp do pozaukładowego skarbu Amber; Imperium Pierścienia rozkwita, przynajmniej na chwilę.
Najpierw jednak trzeba będzie unowocześnić oprogramowanie po ludzkiej stronie tego połączenia sieciowego.
* * *
W sali audiencyjnej Wędrownego cyrku zrobiło się tłoczno. Obecna jest cała załoga, z wyjątkiem wciąż zamrożonego prawnika i obcych najeźdźców-barbarzyńców. Właśnie skończyli przeglądać nagrania zajść w Tuileriach, fatalnej w skutkach ostatniej rozmowy Glashwiecza z Fajansistami, późniejszej walki o przetrwanie. Pora podjąć decyzje.
— Nie powiedziałam, że musicie iść ze mną — mówi Amber, zwracając się do dworu. — Ale według mnie przybyliśmy tu wszyscy właśnie po to. Ustaliliśmy, że pasma wystarczy, żeby przesyłać ludzi i niezbędne do ich obsługi maszyny wirtualne, spodziewamy się rozsądnego poziomu dobrej woli po drugiej stronie, a przynajmniej agalmicznej chęci podzielenia się z nami radami dotyczącymi braku zaufania dla Fajansistów. Ja proponuję, że się skopiuję i zobaczę, co jest po drugiej stronie tunelu. Co więcej, po tej stronie się spauzuję i przejdę w tę instancję, która wróci, o ile nie będzie zbyt długiej zwłoki. Jak długiej, jeszcze nie postanowiłam. Kto ze mną?
Pierre staje za tronem, z rękoma na oparciu. Patrzy nad głową Amber, na kota na jej kolanach, widzi, jak mruży oczy, spoglądając na niego.
Ciekawe, myśli, zastanawiamy się, czy przeskoczyć na drugą stronę króliczej nory i powierzyć nasze osobowości komuś, kto tam mieszka. Po spotkaniu z Fajansistami. Przecież to głupota.
— Wybacz, proszę, ale nie jestem idiotą — mówi Borys. — Jesteśmy na terenie paradoksu Fermiego, tak? Mamy sieć o natychmiastowym transferze, możliwą do przejścia i zapewniającą pasmo na przesyłanie umysłów odpowiadających ludzkim. No to gdzie mamy w historii odwiedziny obcych? Musi być jakiś nadrzędny powód ich nieobecności. Ja bym tu zaczekał i zobaczył, co wróci. A potem ewentualnie łyknął ich pigułę albo nie.
— Ja mogę przesłać pół mózgu na drugą stronę, bez kopii zapasowej — mówi ktoś inny. Zresztą pasma i tak wystarczy tylko na pół mózgu.
Wszyscy śmieją się bez przekonania, co tylko utwierdza go w słabnącym uporze.
— Popieram Borysa — mówi Su Ang. Zerka na Pierre’a, wyłapuje jego wzrok.
Pierre’owi rozjaśnia się w głowie. Delikatnie nią kręci. Nie miałaś szans, bo należę do Amber, myśli, ale kasuje tę myśl przed wysłaniem. Może w innej instancji jego problemy z królewskim prawem pierwszej nocy nabrzmiałyby bardziej i złamały jego upór; może w innym świecie to by się już stało?
— Myślę, że to pochopny krok — mówi szybko. — Bardzo mało wiemy o postosobliwościowych cywilizacjach.
— To nie jest osobliwość — rzuca kąśliwie Amber. — To tylko krótka fala przyśpieszenia. Coś jak inflacja kosmologiczna.
— Wygładza nierównomierności w początkowym rozkładzie świadomości — mruczy kotka. — A ja też mogę głosować?
— Pewnie — wzdycha Amber. Rozgląda się. — Pierre?
— Idę z tobą — odpowiada z duszą na ramieniu.
Amber uśmiecha się promiennie.
— No dobrze. Wszyscy krytykanci, proszę wyjść z tego świata.
Sala audiencyjna nagle niemal pustoszeje.
— Ustawiam wartownika, żeby zrestartował nas od tego punktu za miliard sekund, jeśli router niczego w tym czasie nie odeśle — obwieszcza grobowym głosem Amber, patrząc na poważne twarze tych, którzy zostali. Dodaje z zaskoczeniem: — Sadeq! Nie myślałam, że podejdzie ci ta…
Sadeq ma poważną minę.
— Czyż nie sprzeniewierzyłbym się mojej wierze, gdybym nie był gotów nieść słowa Proroka tym, którzy zapewne nigdy ich nie słyszeli?
Amber kiwa głową.
— Może i masz rację.
— No to jedziemy — niecierpliwi się Pierre. — Nie można tego odkładać w nieskończoność.
Aineko unosi głowę.
— Zawsze wszystko zepsujesz!
— Okej — potakuje Amber. — No to…
Wciska wyimaginowany przełącznik i czas się zatrzymuje.
* * *
Na drugim końcu czasoprzestrzennego tunelu, o dwieście lat świetlnych w rzeczywistej przestrzeni, spójna wiązka fotonów zaczyna odtańcowywać przed sensoriami obserwatorów opowieść o ludzkiej tożsamości. A na orbicie wokół Hyundaia +4904/ -56chwilowo wszystko pozostaje bez zmian…
Syntetyczny klejnocik wielkości puszki coli spada przez milczący mrok. Noc jest cicha jak grób i mroźniejsza niż środek zimy na Plutonie. Cienkie jak bańki mydlane żagle fotonowe zwisają smętnie, bo dawno zbladł nadymający je powiew szafirowego laserowego światła. Przedwieczny blask gwiazd rysuje pod martwym ciałem kosmolociku kontur potężnego planetowatego ciała.
Minęło osiem ziemskich lat odkąd dzielny Wędrowny cyrk wkradł się na niską orbitę zimnego brązowego karła Hyundai +4904/ -56. Pięć lat odkąd lasery napędowe w Imperium Pierścienia zamilkły bez ostrzeżenia, pozostawiając napędzany świetlnym żaglem statek trzy lata świetlne od domu. Router, dziwny obcy artefakt orbitujący wokół brązowego karła, nie odpowiada, od czasu kiedy załoga statku przesłała się jego cudaczną siecią opartą na splątaniu kwantowym do jakiejś obcej sieci po drugiej stronie. Właściwie nie dzieje się nic: nic poza powolnym ciurkaniem sekund, gdy zegar-wartownik odmierza chwile pozostałe do wskrzeszenia członków załogi z kopii zapasowej — zakładając, że przetransferowanym egzemplarzom nie da się już pomóc.
Tymczasem poza stożkiem światła…
* * *
Amber budzi się raptownie, jak z koszmaru. Siada pośpiesznie, z jej piersi zsuwa się cienkie prześcieradło; zimny powiew na plecach chłodzi ją natychmiast, odparowując zimny pot. Mruczy coś, niezdolna subwokalizować.
— Gdzie ja jestem… A, sypialnia. Skąd się tu wzięłam? — Bełkot. — Aha, rozumiem. — Jej oczy rozszerzają się w przestrachu. — To nie był sen…
— Witam, człowieku Amber — rozlega się głos ducha, na oko dochodzący znikąd. — Widzę, że się obudziłaś. Chcesz coś?
Amber przeciera zmęczone oczy. Trzymając się ramy łóżka, rozgląda się uważnie wokół.
Rejestruje lustro obok łóżka i swoje odbicie w nim: młoda kobieta, chuda, jak wszyscy noszący w genomie sztuczkę p53 ograniczającą kalorie, ma jasne rozczochrane włosy i ciemne oczy. Mogłaby uchodzić za tancerkę lub żołnierza, raczej nie za królową.
Читать дальше